czwartek, 8 lipca 2010

Ratunku! Komary mnie mordują!!!

Postanowiliśmy się udać z powrotem na naszą plażę do restauracji po bagaże. Miasto przeszliśmy niemalże całe na piechotę i od razu wyczailiśmy miejsce do łapania stopa na wyjazd w kierunku Labina, a właściwie do portu w Labinie( punkt I na mapie). Odwiedziliśmy także jakiś tani supermarket. Ceny tańsze niż w Polsce! Szczególnie owoców. Zaopatrzyliśmy się w mega duże torby i postanowiliśmy wracać z powrotem już autobusem. Nie mały ból nam sprawiło wydanie jakieś 7 złotych na bilet autobusowy. Co więcej nie opanowaliśmy systemu wysiadania i tego, że trzeba coś naciskać, czy dzwonić jeśli chce się wysiąść i pojechaliśmy za daleko... Grrr... I taki kawał iść z tymi torbiskami w tym upale. 

Zapakowaliśmy się i udaliśmy około godziny 16.00 ponownie na przystanek autobusowy by dojechać na miejsce stopowania.


Dotarliśmy na miejsce, kończyła nam się woda. Pan X jednak uparcie dążył do tego, aby nie tracić czasu na szukanie w sklepach wody i kupowanie jej tylko łapanie stopa. Ja byłam temu przeciwna, no ale cóż, moja pierwsza podróż tak naprawdę nie za wiele wiedziałam co i jak.  Oczywiście znowu gorzko tego potem pożałowaliśmy, bo brak wody to koniec świata.

Staliśmy w dość dobrym miejscu z wysepką, aczkolwiek koło lasu. A las oznacza komary. Toteż kiedy trochę czasu upłynęło, zrobiło się trochę wilgotniej w powietrzu nadfrunęły krwiożercze i wygłodniałe komary.  Z łapaniem stopa nie szło nam dobrze, może dlatego, że rzadko cokolwiek jeździło tamtędy, oprócz autobusu miejskiego. Ciekawe co myślał sobie kierowca widząc nas za każdym razem kiedy przyjeżdżał. 

W czasie podroży starałam się nigdy nie patrzeć na zegarek, szczęśliwi w końcu czasu nie liczą, my się także donikąd nie spieszyliśmy. Trudno też zatem oszacować jak długo się czekało, gdyż w towarzystwie raźniej i czas szybciej płynie. Jedynie na podstawie rozkładu jazdy autobusu mogę stwierdzić, jak długo mogliśmy  tam stać. Jeśli by wziąć pod uwagę,  że średnio potrzebował on 30 minut do 50 minut na przejechanie całego miasta i z powrotem, a widziałam go jakieś 3 razy. To można sobie wykalkulować że czekaliśmy tam około 2 godzin.

Były to jedne z najdłuższych dwóch godzin w moim życiu. Przede wszystkim dlatego, że trzeba było stać nieruchomo i łapać tego stopa, a jak tu stać nieruchomo kiedy co chwilę gryzie komar. Ja miałam krótkie spodenki, także komary miały wyżerkę z mojej krwi pochodzącej od górnej części ud aż po kostki i stopy.

Po 20 minutach stania, już ich tyle było wokół mnie, że doszłam do wniosku że nie dam rady tak dłużej stać , bo mam co 2 centymetry ugryzienie komara i to strasznie swędzi. Zmienialiśmy się więc stojąc na zmianę do oporu wytrzymałości. Po jakimś czasie ustaliliśmy sobie taki ciekawy system. Polegał on na tym, że kiedy ja stałam na ulicy łapiąc tego stopa , Pan X miał za zadanie usiąść tuż za mną i cały czas wpatrywać się w moje nogi, po czym kiedy zauważyłby komara siedzącego na którejś części moich nóg, miał krzyczeć np. prawa kostka, lewe udo, prawa stopa i tak dalej, a potem ja i tak na zmianę. Ten system pomógł nam trochę wytrwać w tej beznadziejnej sytuacji.  

Jendakże po godzinie czasu, będąc ciągle kąsana przez komary zbuntowałam się i powiedziałam Basta!  Pan X jednak nie wychwytywał wszystkich komarów siedzących na mnie. 
- Dłużej tak nie wytrzymam,- stwierdziłam - mam tyle pogryzień od tych komarów, że strasznie mnie bolą nogi. 
Usiadłam więc wysmarowałam całe nogi pastą do zębów, bo neutralizuje ona ból komarów, i okryłam ręcznikiem by nic mnie już nie atakowało. Było trochę lepiej.... prócz okropnego bólu nóg. 

W końcu ku naszemu szczęściu po jakimś czasie bliżej nie skalkulowanym zatrzymała się jakaś kobieta. Ha! 
W końcu nie tylko moja uroda , ale też uroda Pana X się na coś przydała!! :))


0 komentarze:

Prześlij komentarz