sobota, 28 listopada 2009

Podróż do Brivio.

Umówiłam się z hostem z Brivio, że mam przyjechać do niego pociągiem po godzinie 18, jak wyjdzie z pracy. Podał mi dokładne wytyczne, gdzie wsiąść , gdzie wysiąść. I gdzie czekać.

Pomyślałam "no dobra" Ten mój mediolański host, także jechał w tą stronę co ja do jakiegoś swojego miasteczka, i dlatego pomógł mi zakupić bilet i go potem skasować. Skasować ? To tu się bilety kasuje :D No to pięknie - pomyślałam. To ja z Bolonii jechałam z nieskasowanym biletem, i pomimo , że konduktorzy ciągle przechodzili obok mojego przedziału i obok mnie,nie doczekałam się kontroli. Tam taka nie istnieje chyba. Kurde... wydałam 10 euro na darmo haha... a i tak jechałam na gapę :P No ale jak widać los mi sprzyja i nie dostałam mandatu. 

Jeśli chodzi o życzliwość ludzi, to po raz kolejny jej doświadczyłam. Pewna młoda kobieta widząc, że się rozglądam na każdej stacji w poszukiwaniu ich nazw, zapytała się mnie dokąd chce się udać, i wskazała mi dokładnie gdzie mam wysiąść :) Siła pozytywnych myśli działa.

Byłam trochę zestresowana tym, że mi się komórka wyładowała i że nie mam jak się porozumieć z tym moim nowym hostem.Napisałam mu to przed jeszcze, że już jadę , i że będę czekać i że mi się komórka wyładowała. Kiedy wysiadłam z pociągu , który był o dziwno tani, i całkiem komfortowy, nawet bardzo komfortowy, i dwu piętrowy, (siedziałam u góry dla lepszych widoków). Nie do końca wiedziałam gdzie się udać, jak zwykle zresztą. Nie wiedziałam też, czy ten mój host już przybył czy nie. Zaczęło się ściemniać było około 19 godziny. Wyszłam ze stacji, piękna miejscowość. Ach... szkoda , że tutaj nie przyjechałam pozwiedzać, chociaż bez samochodu to tam ani rusz. Ale to takie małe jakby wioski, na terenie górzystym, blisko Alp. Ciągle dróżki wiodły w dół to w górę.  Ale mieszkali tu ludzie raczej bogatsi, którzy mają dość zgiełku miejskiego, w bardzo ładnych wielkich domostwach.

Zauważyłam pewien bar, ha! to może tam maja prąd! Weszłam i doznałam znowu mega serdeczności. Zaczęłam tłumaczyć sprzedawcy, że mi się wyładował telefon , i że muszę się z kimś pilnie skontaktować...a on otworzył szufladę i wyjął pęk kabli podając mi ładowarkę do mojego telefonu ahahaha..... (Czy to jakieś takie zapasy ratunkowe, że mają do każdego modelu? :>) Powiedziałam, że mam swoją tylko potrzebuję źródła prądu, i zostałam zbawiona. Mam prąd! :) Świetnie, doładowałam sobie i baterię od aparatu, i telefon. Usiadłam w kącie baru i czekałam aż się trochę naładuje.

Bar był  całkiem malutki, w ogóle w nim klientów nie było, może w ogródku piwnym siedziały z dwie osoby , i co jakiś czas ciekawsko spoglądały w moją stronę. Mijały kolejne minuty.... Napisałam do mojego hosta dokładnie gdzie jestem.Odpisał, że niedługo będzie. Mijały kolejne minuty ..... Siedziałam tam już prawię godzinę. Dochodziła godzina ósma. Na dworze było już bardzo ciemno.
Zaczęłam się trochę bać, że może jednak ten host po mnie nie przyjedzie. No a ja jestem w jakiś obcym miejscu górzystym terenie z jedynym barem, i nawet nie miałabym spać gdzie. Wychodziłam czasem z baru wychylałam się. próbowałam wypatrzeć tego mojego hosta, ale nic. Im więcej razy to robiłam tym gorzej. Bo się wystawiałam na widok publiczny, i od raz wszyscy kręcący się włosi zwracali na mnie uwagę. Co wydawało się niezbyt bezpieczną okolicznością. Jedynie zaufanie budził ten sprzedawca który chciał mi użyczyć ładowarki.

O godzinie 20.00 Sprzedawca zapytał się mnie ile czasu jeszcze potrzebuję ładować komórkę, bo on chciałby zamknąć. No to świetnie!! Gdzie jest mój host do jasnej choinki!!
Opowiedziałam mu, że przyjechałam tu pociągiem, i że czekam na znajomego który ma po mnie przyjechać, i że napisał, że już jedzie. Nie wyobrażałam sobie czekania na zewnątrz w tej ciemnicy.

Pan Sprzedawca powiedział, że mnie nie wypuści samej w taką ciemnice, żebym czekała tu , on też ze mną poczeka. Co za głupia sytuacja :P Zamiast facetowi umożliwić zamknięcie baru, to ja mu jeszcze utrudniam. No ale sam chciał .

Gdzieś pod 40 minutach, wreszcie przyjechał. No alleluja. Włosi nie mają kompletnie poczucia czasu. Jak się potem dowiedziałam z nimi to jest tak, że jak się człowiek umawia na daną godzinę z kimś, to wiadomo, że ten ktoś będzie 20- 40 minut później. Co za kompletny bezsens. Właśnie to się nazywa odmiennością kulturową. Włosi mają po prostu taką strukturę działania, a mnie to tylko irytowało.

Zajechali żeśmy do domu. Jeju, jaki fajny on miał dom. Fajny w znaczeniu taki bardzo charakterystyczny. Taki inny. Najpierw mnie oprowadził po tym domu, a potem dostałam swój pokój razem z osobną łazienką. Heh, świetnie. Mój pokoik był uroczy, jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Pomimo że ściany były jakoś dziwnie pomalowane, i kompletnie na nich nic nie było to i tak było to przecudne.





Jedno co zauważyłam , to także to, że Włosi mają jakiś inny system rozkładania pościeli na łóżku.
Występuje u nich normalnie prześcieradło, poduszka pod głowę, i jakieś 3 dodatkowe narzuty.( Tak samo zresztą dostałam w Bolonii, złożone w kupkę, i nie do końca wiedziałam co mam z tym zrobić, więc tam sobie wzięłam tylko poduszkę prześcieradło i jedną narzutę.I jak potem pojechaliśmy do znajomych i wróciliśmy to widocznie mama tego hosta widziała, że nie mam tego rozłożonego to mi dołożyła te dwie narzuty w jakiś ciekawy sposób je ułożyła, więc już wiedziałam że tu się robi jakoś podobnie.) I rzeczywiście, jedna narzuta służy jako przykrycie które jest miłe w dotyku , druga jako coś regulującego ciepło, a trzecia podobno jest do wystroju :) jednak ani jedna nie przypominała naszych polskich kołder. Hieeee... Interesujące. 



Bardzo podobały mi się też okiennice, chyba wszędzie gdzie są takie jakieś nietypowe to przykuwają moją uwagę. Tak jak tutaj te okiennice, drewniane, bez żadnych szyb, z zasłonkami :) Achh... jakie to ładne było. A jeszcze ładniejszy był widok z okna. Akurat z mojego pokoju miałam widok na jakąś budowlę zamko-podobną. Jak się okazało to jakiś klasztor.

Świetny ten dom jego był. I taki uroczy ogródek miał. No żałuje, że nie mogłam choć trochę dłużej zostać. 

Po zwiedzeniu domu, rozpakowaniu się i oporządzeniu, pojechaliśmy na zwiedzanie i jedzonko :))
Aaaa mniaaam....  wreszcie poszliśmy do jakiejś restauracji normalnej. Zamówiliśmy pizze i mój host chciał coś alkoholowego ale nie znanego mi pochodzenia, a ja chciałam spróbować włoskiego wina.
Pizze wybraliśmy dwie różne, żeby potem się podzielić na pół, i żebym mogła spróbować różnych smaków. I nie ma to jak prawdziwa włoska pizza, kompletnie niepodobna do żadnej innej, nawet tej co pieką na cieńkim cieście, no tamta pizza po prostu inaczej smakuje. I winko jakie dobre :))) O masakra.. No tylko rozkoszować się takim winkiem. 


Po wypiciu winka, mój host chciał jeszcze sok pomarańczowy, i kawę, espresso takie malutkie. Ja podziękowałam.Przynajmniej dziwne mi się wydawało picie kawy na wieczór. Akurat żeśmy zdążyli z tym posiłkiem tzn była około 11, bo niedługo po nas zamykali restauracje.

Pojechaliśmy na zwiedzanie, hehehe... zwiedzanie nocne...  oczywiście jak zwykle zachwycałam się architekturą budynków, bo innych widoków to tak za bardzo nie miałam. Myślę, że świetna ta mała miejscowość była. Klasztor był, boisko nawet mieli, wzgórza, pagórki, jezioro niedaleko i widok na Alpy. 



 


 




Droga na lotnisko do Bergamo, które znajduję się jakiś kawałek od miejsca mojego pobytu była jedynym momentem, kiedy mogłam poobserwować widoki w dzień, z samochodu. Usiłowałam robić różne fotki, jednakże z powodu trochę bardzo brudnej szyby samochodowej mojego hosta, no nie bardzo większość wyszła. Najważniejsze jednak, że nacieszyłam oko.




Droga była raz stroma, raz prosta , raz pod górę. Dokładnie tak jak w górach, takie serpentyny wąskie. Przypuszczam, że gdyby się chciało zwiedzić ten teren autostopem to graniczyłoby to z cudem, gdyż na takiej drodze, to samochód nie miałby nawet gdzie zjechać.



Wracając do architektury, każda posiadłość tutaj, bo w sumie tak można nazwać te domy, była w innym kolorze, miała inne okiennice , inny kształt okien. Po prostu nie mogłam się nadziwić różnorodności tego, i przy tym takiego świetnego przypasowania do całości.










Najgorsze w takich podróżach jest to, że się nigdy nie można wyspać, tzn można, ale człowiek zachwycony ciągle czymś nowym nie chce tracić czasu na spanie. Wysypia się dopiero tak średnio po 3,4 dniach, gdy już organizm fizycznie daje znaki o braku snu.
Tej nocy się nie wyspałam, bo musiałam strasznie rano wstać aby się spakować i wyszykować(około 5), i zdążyć na samolot. Byłam znowu strasznie zestresowana jak to przed poprzednim lotem.
Mój host stwierdził, że 40 minut wystarczy na dotarcie na lotnisko, w drodze coś zaczął marudzić, że jest korek, i że to niedobrze, bo mi zostanie mało czasu. No to mnie tym jeszcze bardziej zestresował.

Biegiem wpadłam na lotnisko. A tam kupa ludzi, kurde!!! I nic nie widać, gdzie są te tablice, gdzie te tablice!!! Zostały 2,3 minuty dosłownie. Patrze, szukam , rozglądam się. Madrid, Madrid, gdzie pisze Madrid. Nigdzie nie pisze, o boże!! Gdzie ten samolot, czyżbym się spóźniła, no niemożliwe! Podbiegam do kobiety i pytam się:
- Gdzie samolot do Madrytu ?
Kobieta:(Wydukała coś, co z powodu stresu nie byłam w stanie zrozumieć)
- Gdzie samolot do Madrytu ?
K: (Zrozumiałam) Late.
- Late? Jak to late?, spóźniłam się? No nieeeee możliweee... i jestem już na skraju płaczu. gdy słyszę
K: Nie late, tylko later, będzie later, później, na razie leci inny. Proszę poczekać.

 Uffffffffffffffff..........................Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Byłam na czas, dokładnie miałam napisane na Karcie pokładowej, że o tej godzinie o której dotarłam było zamknięcie gate czyli bramki , a pół godz po tym odlot samolotu. A tu wyszło na to, że wg tej ich włoskiej zasady spóźnialstwa godzina otwarcia w ogóle tego gate to ta godzina która jest napisana jako godzina odlotu samolotu.... a gdzie tam, czasem nawet później. Przecież im się tam nie spieszy. Ile to się człowiek stresów musi najeść.....




czwartek, 26 listopada 2009

Zwiedzanie Mediolanu

Zanim się spotkałam jeszcze z hostem, stwierdziłam, że szkoda marnować czas i warto byłoby coś zjeść. Oczywiście co mi się pierwsze rzuciło w oczy? McDonald. Na starym głównym rynku. Co ciekawe, ten typ McDonalda był dostosowany do wyglądu całej rynkowej architektury. Zresztą myślę, że ten nasz typowy czerwono - żółty bynajmniej śmiesznie by tam wyglądał. Ale z tego co się orientuje, jeśli był on tam założony na zasadach franchisingu to obowiązywały go takie same zasady jak każdej innej placówki Mc Donaldowej na świecie, czyli że powinien być taki czerwono - żółty.

Jednak nie był.

Sprawiło mi to pewnego rodzaju rozczarowanie. Bo chcąc nie chcąc, będąc za granicą, będąc głodnym, nie znając okolicy idzie się tam gdzie się coś zna,i pomimo tego że tam jest niedobre jedzenie, mniej więcej pomaga nam to poczuć się bardziej bezpiecznie, kiedy przebywamy w obcym miejscu ale w podobnym McDonaldzie. Ten nie był ani trochę podobny, był ciemnozielono- bordowy.

Co więcej sprzedawano w nim takie jakieś ciasteczka muffiny, taki kącik kawowy. Poza tym zawsze, z zasady jest też tak, że Mc Donald jest źródłem prądu, w każdym Mc Donaldzie można zazwyczaj gdzieś znależć gniazdko i się doładować. Com czyniłam będąc w różnych krajach.
Ale tutaj troszkę nie bardzo mogłam znaleźć jakiekolwiek źródło prądu.Pytając się sprzedawców o prąd też nie do końca mnie zrozumieli, i mi wskazali toaletę :) No i tak to jest typowa cecha włochów, rzadko kiedy mówią po angielsku.

Nie było to dla mnie dobrą wiadomością, gdyż wyładowywała mi się komórka, a byłam zmuszona się skontaktować jeszcze z moim hostem z Brivio, do którego miałam się na koniec dnia dostać, aby następnego dnia zostać odwiezioną przez niego na samolot do Bergamo, który leciał do Madrytu. No i nie bardzo fajno, więc ją wyłączyłam aby oszczędzać cały dzień baterię.

Po spotkaniu wreszcie mojego mediolańskiego hosta

Zwiedzanie Mediolanu było dość ciekawym przeżyciem. W ogóle włosi jako naród są dość specyficzni. Mój mediolański host, który raczej był tylko oprowadzaczem niż hostem , także był specyficzny. Taki bardzo cichy spokojny, w porównaniu do mojego wybuchowego temperamentu zaczęło mi to po jakimś czasie przeszkadzać. Bo to był taki spokojny lekko nudnawy typ włocha.


Ale po jakimś czasie przestawiłam się na tryb bezwględnej tolerancji, po co sobie niepotrzebnie psuć nerwy. Okazało się, że tak naprawdę, to on pochodzi z Sycylii. Na Sycylii jest gorąco i powyżej 40 stopni.  Wydaje mi się, że ludzie (włosi) pochodzący stamtąd są trochę bardziej wyluzowani,  i bardziej olewczy aż do tego że potrafią być nudni bardziej niż Ci z północy, Ale też nie można oceniać całej generacji po jednym człowieku.

Będąc jeszcze w Polsce założyłam sobie, że w Mediolanie, żeby nie tachać tego całego bagażu to zostawię go gdzieś w skrytce. W Polsce wybadałam taki ciekawy sposób, że to się robi tak, że jak się ma bagaż to szuka się najbliższego marketu czy czegokolwiek gdzie stoją takie skrytki z kluczykami. I normalnie legalnie wpycha się ten swój bagaż gigantyczny do tej skrytki i zabiera kluczyk, można też zostawić w punkcie obsługi klienta, albo ciekawym sposobem jest też zostawienie go w informacji turystycznej w jakimś mieście. Oczywiście zostawiamy tylko bagaż z ubraniami, bo wszelkie cenne i ważne rzeczy takie jak komórka,aparat foto graficzny, dokumenty paszporty, pieniądze itp nosimy ZAWSZE przy sobie, albo w jakieś małej torebeczce którą ja np. miałam na sobie, albo poupychane po kieszeniach. Czyli praktyczne jest tutaj mieć jakieś spodnie z wieloma kieszeniami, i raczej ważniejsze jest tutaj w takiej podróży bezpieczeństwo tych wszystkich przedmiotów niż "uroda" spodni torebek czy czego tam innego. Tak naprawdę nie czuć jest wtedy ich wagi i można spokojnie resztę gdzieś zostawić, przecież to tylko parę ubrań.

Jednakże, dobrze jest się przygotować na to że ten nasz wór trzeba będzie tachać nie wiadomo jak długo i jak daleko, więc najlepiej ograniczyć się do minimum potrzebnych rzeczy. Nie trzeba wyglądać jakoś mega ekstra super wystrzałowo i brać 10 tysięcy par sukienek czy czego tam innego. Najlepiej brać rzeczy sportowe, wygodne, lekkie i takie które można łatwo wyprać nawet w rzece.

Mężczyźni są w tej sytuacji bardziej uprzywilejowani bo im za wiele nie potrzeba. Kobiety mają gorzej. Ja dopiero po dwóch, trzech takich podróżach nauczyłam się co mi jest potrzebne tak naprawdę, a co jest zbędne kompletnie.

Na 2 tygodnie wystarczą z całą pewnością:

- 3 pary bluzek- podkoszulek,
- Spodnie jedne krótkie, drugie długie ( ja brałam zawsze trzecią parę, gdyż była ona3/4 ale za to z wieloma kieszonkami, i generalnie w niej chodziłam, dopóki nie osiadłam się w jakimś domu u kogoś)Długie spodnie mam tu na myśli jeansy, ale takie takie które są najmniejsze objętościowo, i najmniej ważą, jeansy z reguły są ciężkie, po co tachać dodatkowe kilogramy, najlepiej służą do tego rurki kobiece. Dają ciepło dokładnie tak samo jak takie zwykłe "grube" jeansy a ważą o niebo mniej.
- 2 pary swetrów, jeden grubszy drugi cieńszy
- kurtka
- apaszka, która może tez czasem służyć jako szalik bądź czapka, która chroni przed słońcem. 
- ręcznik, kosmetyczka, bielizna, i inne przydatne rzeczy takie jak ( zapasowe guziki, igła z nitką, kartka długopis, mapa )

Ale wracając do Mediolanu, okazało się, że nie ma możliwości schowania nigdzie tego bagażu, a informacja turystyczna nie budziła mojego zaufania, no jakoś te jaja plastikowe nie przypadły mi do gustu i to miejsce. Takie miałam przeczucie, a że zazwyczaj się ono sprawdza to postanowiłam nie kombinować na siłę.

No i właśnie tutaj się okazało, że muszę tachać to na plecach cały dzień. Na szczęście ten Włoch był tak wyrozumiały, że jakąś część dnia nosił mi to sam :) Jak miło z jego strony. Bagaż nie był, aż taki ciężki, ale po parunastu godzin dźwigania go no to można już odczuć wagę, jeszcze przy 30 stopniach temperatury.

Jeśli chodzi o Mediolan, to wiadomo, że mówi się że to taka wielka stolica mody, i ach i och. I ja rzeczywiście chciałam się przyjrzeć temu zjawisku tam. Po randomalnym zwiedzaniu najważniejszych punktów Mediolanu, zjedzeniu jakiejś pizzy włoskiej, lodów, odwiedzeniu naprawdę wielu ładnych miejsc postanowiliśmy zajść na tą słynna ulicę, gdzie są same najdroższe sklepy świata i "teoretycznie" najlepsi projektanci.

Podczas szwendania się, starałam się także obserwować mieszkańców ogólnie, nie turystów. I zauważyłam w nich parę charakterystycznych rzeczy. W Mediolanie jak się wyjdzie na ulicę istnieje taka różnorodność strojów, że gołym okiem widać podzielenie klasowe. Na pierwszy rzut oka widać kto jest biedny , kto jest bogaty, kto jest tylko turystą, kto właśnie prezentuję najnowszy trend czy ciuch z kolekcji Gucciego czy innego. A kto się prezentuję po prostu na ulicy czekając na okazję.
Kobiety chodziły ubrane w kozaki zimowe i króciutkie bluzeczki, w rękawiczkach, w zwiewnych sukieneczkach, ubrane jak na imprezę, jak na sylwestra, bądź jak te spod latarni. Były także modelki, aktorki ,które przyjeżdżały do pracy. Była też kobieta wychodząca z pieskiem na spacer ubrana jak na pokaz mody w najwyższych możliwych szpilach , a także taka, która wychodziła z dzieckiem w wózku na spacer, i ona i wózek był stylizowany na okres renesansowy, oczywiście wyklejany jakimiś szlachetnymi kamieniami :) Można też było spotkać mężczyzn w garniturze, albo na przykład pana w turbanie i białej płachcie, chyba był kimś ważnym, tak spokojnie się sobie szedł po ulicy :) I co ciekawe jak to przystało na stolicę mody, turban też może być ciekawym dodatkiem do stroju :) To czemu by go nie nosić. Ciekawe to były widoki.




Ale o co mi chodzi. W Polsce jak się wyjdzie na ulicę, na przykład w takiej naszej skromnej Bydgoszczy czy innych miastach ( nie biorąc pod uwagę Warszawy) to ludzie mniej więcej ubierają sie na jednakowym poziomie, nie ma takiego wielkiego rozstrzelenia, i nie do końca widać gołym okiem kto jaki.  No chyba, że weźmiemy pod uwagę subkultury młodzieżowe, dresów punków czy jakichś tam jeszcze hardkorowców to takie rzeczy są widoczne. Tam nie występują.

Wkraczając w końcu na najsłynniejszą ulicę, od razu moim oczom, rzuciła się pewna dość specyficzna wystawa. Tak mnie zdziwiła, że po prostu musiałam ją uwiecznić.



Zdjęcie pod tytułem..... "Pocałuj mnie w usta" Hahahha.... :D


Ulica "drogich" sklepów znajduje się całkiem niedaleko starego rynku, jednakże jest to teren taki czystszy, bardziej zadbany, ładny. W dzielnicy tej mieszkają z pewnością jakieś znane osobistości.
Uliczki w tej dzielnicy są prześliczne, dość wąskie, i samochody raczej nie mogą jeździć tam gdzie mieszkają ludzie.Poza tym w Mediolanie tak samo jak w całych Włoszech występuje ten kult skuterów. I tam na każdym kroku można spotkać parking skuterów, bądź wypożyczalnie. I te skutery sobie stoją tak po prostu przy drodze, przez nikogo nie pilnowane. A skoro nie można tam za bardzo dojechać samochodem, to nie widać tam ich aż tyle. Ciekawe jak się jeździ w takich wielkich szpilkach na takim skuterze, mówią, że "Polak potrafi" , ciekawy czy Włoch a raczej Włoszka też :D








 


 

Jak można zauważyć, jest bardzo dużo roślinności, co jakiś czas stoi jakiś kwiat w doniczce. I zapewne nikt tego nie niszczy i wszyscy o to dbają.





Ciekawą rzeczą jest też to, że Włosi tak dbają o "uroślinnienie" tych swoich uliczek, co ja oczywiście pochwalam, i mnie się to przeeogromnie podoba, że nawet tam gdzie nie jest możliwe postawienie takich doniczek z kwiatami, ze względów bezpieczeństwa np ruchu drogowego czy czegoś innego. To oni i tak znajdą sposób aby te drzewa posadzić na betonowej posadzce, i sprawić by wyglądało to jeszcze w miarę oryginalnie ładnie i było użyteczne, trwałe i bezpieczne, czego przykład możecie oglądać poniżej.




Nie ma to jak reklama nowego modelu samochodu firmy fiat, wypełniona w środku ziemią, umożliwiająca drzewom zapuścić korzonki, No kapitalny pomysł!! : ) I jak ładnie zielono jest od razu na tej ulicy.

Co mnie jeszcze zaskoczyło, to same budynki tych "Drogich sklepów" Niektóre wyglądają całkiem normalnie. Witryna sklepowa, gdzie wchodzi się w drzwi z ulicy .





Ale niektóre sklepy są umieszczone jakby w takich dziedzińcach, i wygląda to bardziej jak takie wejście do jakiegoś mieszkania pałacowego niż do sklepu, gdzie najpierw trzeba przejść przez przepiękna pozłacana bramę, która jest zamykana w godzinach zamknięcia sklepu. Co więcej przy samej bramie, bądź przy wejściu do takiego sklepu stoi..... Hmmm.... Jak by tu go nazwać.... Kamerdyner, czy taki oddżwierny, który otwieram nam sam drzwi, witając się z z nami ładnie.




I pomimo, że wyglądamy nawet jak turyści to za każdym razem ten kamerdyner ma za zadanie przywitać się uśmiechnąć i otworzyć drzwi. Oczywiście z moich obserwacji wynika, że musi to być całkiem przystojny wysoki mężczyzna, ubiera się go w garnitur i stawia koło drzwi. Taki kamerdyner nas obserwuje, po to żeby wiedzieć kiedy otworzyć drzwi jak będziemy wychodzić z tego sklepu i żeby zdążyć to zrobić zanim dojdziemy do tych drzwi i sami sobie je otworzymy, i po to by zdążyć otworzyć drzwi i nas nie huknąć nimi w nos, gdyż otwierają się do środka.




Osobiście odwiedzając takie sklepy odczułam to jako bardzo przyjemne potraktowanie klienta :) Nie mogłam sobie oczywiście odpuścić posprawdzania cen. Mój host oczywiście miał jakieś obiekcje co do odwiedzania tych sklepów w takim stanie jak byliśmy, czyli typowi turyści nie "wypindrzeni", którzy na pewno nic nie kupią. Ale ja chciałam sobie jakoś urozmaicić ten dzień i przyjęliśmy, że będziemy udawać bogatych turystów, i zastanawiać się nad cenami ubrań, żeby nie wyszło to aż tak oczywistym, że sprawdzamy je tylko dla samego sprawdzania :D



No i musze przyznać, że świetnie się przy tym bawiłam. Wchodząc do sklepu Prady czy innego, nasze zachowanie było zazwyczaj schematycznie podobne. I zazwyczaj staraliśmy sie na głos rozmawiać.
Wyglądało to mniej więcej tak.

Ja: Zobacz, jaki ładny ten płaszczyk. Myślisz, że dobrze bym w nim wyglądała.
Host: No zapewne, ale sprawdź proszę ile kosztuje.
Ja: Ooo... 200 000 złotych (w przeliczeniu z euro) Hmm.... Nie wydaje Ci się, że ta cena nie jest zbyt wygórowana?
H: O tak rzeczywiście nie jest. To chodź może sprawdzimy co innego.

I tak właśnie tam kosztują takie rzeczy:D Jakieś paski z krokodyla więcej niż nasz polskie mieszkanie :D Rękawiczki za 100 tysięcy. Nie no żyć nie umierać.

Co więcej, w niektórych sklepach, które nie były zbytnio obszerne, krążyły kobiety - modelki ubrane np w jakąś sukienkę, czy płaszczyk i prezentowały wyrób przybierając różne pozy i specjalnie kręcąc się obok klienta. 

Na tej ulicy można, było spotkać naprawdę sklepy z różnymi wyjątkowymi rzeczami. Znaleźliśmy tez jeden który mnie ujął swoim asortymentem. Był to sklep z wszystkimi bardzo ekskluzywnymi rzeczami dla niemowląt. Można pomyśleć, że nie opłaca się kupować takich drogich rzeczy dla dzieci które za miesiąc i tak z nich wyrosną. Jednak skoro są ludzie którzy inwestują w renesansowe wózki i inne takiem to też musza przypasowac do tego odpowiednie stroiki :) Ten był bardzo ładny i bardzo drogi.


Myślę, że cechą charakterystyczną ludzi mieszkających tam jest chodzenie po ulicy z torbą markową danego sklepu, a czym więcej takich toreb, tym więcej się na pewno rzeczy zakupiło. Jest to taka pewna forma lansu. Nawet ludzie którzy ,można by nazwać normalnie wyglądają, jak typowo ubrani ludzie, chodzą do takich sklepów i prezentują z dumą swoje zdobycze.

Ciekawie było to oglądać. Fotografie robić tym ludziom jest już mniej ciekawie, bo generalnie trochę nie wypada tak fotografować sobie ludzi bez pytania. A mój poziom bezczelności jeszcze nie doszedł do takiego stopnia abym się na to zdecydowała, ale udało mi się zrobić chociaż jedną fotkę.




Z rzeczy którą może warto powiedzieć jeszcze o Mediolanie, to to , że krąży tam  dużo Policji , chociaż w Pradze jest ich zdecydowanie więcej ( co metr to parka policjantów). Lecz oprócz takiej zwyczajnej policji, występują też tak zwani karabinierzy. I jednych i drugich można spotkać w mieście. Podejrzewam, że karabinierzy od tego, że noszą karabiny tak dla postrachu.
Generalnie mój ojciec jak zobaczył, że to tak tam wygląda to się złapał za głowę, jak można taki karabin na ulicy nosić :D A jednak można.... Instytucje mafijne i te inne sprawy, a bezpieczeństwo musi być zapewnione.


Tacy panowie, oczywiście nie w miejscach typowo turystycznych , a raczej gdzieś na obrzeżach w uliczkach, stali i pilnowali porządku. Moje bodyguardy ;)


wtorek, 24 listopada 2009

Kierunek Włochy i Hiszpania wrzesień 2009

Planowanie
Czekałam na to od Sierpnia, skrzętnie robiąc notatki i po raz setny przeliczając ile mi będzie potrzebne pieniędzy na 13 dni podróży. Załatwieni hości, Katowice, Bolonia, Brivio(koło Bergamo, Mediolanu), Madryt, Barcelona. W każdym z tych miast miałam hosta. Używając serwisu społecznościowego. Załatwiałam ich już w sierpniu, czym prędzej tym lepiej. W niektórych miejscach więcej niż jednego, tak w razie czego.
Spisałam wszystkich adresy. I czekałam na 21 września. tego bowiem dnia, miałam wyruszyć autostopem do Katowic na lotnisko, które jak się okazało nie było w samych Katowicach, ale w Pyrzowicach, noo to jest trochę daleko od Katowic. jakieś 30-40 km :D Świetnie. I wszyscy polecają wziąć autobus za 20 zł na lotnisko... Niemożliwe pomyślałam. Taki drogi? Musi być coś tańszego. Sama poszukałam sobie zwykłej komunikacji miejskiej i odkryłam że masa zwyczajnych autobusów jeździ w połączeniu z aglomeracją Chorzowa Bytomia i innych tych miasteczek, które tak naprawdę są bardzo blisko siebie i w sumie mogłyby tworzyć jedno miasto.

Oczywiście musiałam też wziąć pod uwagę wymiary bagażu, gdyż w liniach lotniczych w których zakupiłam bilet były pewne ograniczenia. Mój plecak kolonijny, ma już ponad 10 lat:D Ale jest mały dobry i wszędzie się mieści, idealnie pasował wymiarami,kurde tylko że nie mogę wziąć płynów chciałam trochę polskiej wódki zakupić dla tych moich hostów, a jedyne co mogłam zrobić to zakupić małe buteleczki. W dodatku 50 ml, bo 100ml się nie mieściły do woreczka z innymi kosmetykami. Tak upchany plecak mierzyłam jeszcze przy ścianie ściskając z wszystkich stron, sprawdzając czy się zmieści do klatki, która mierzy wymiary. Kładłam też na wagę by sprawdzić wagę. Limit 10 kg.

21 września 2009
Spakowana, wstałam wcześnie rano...ojciec odwiózł mnie za most bydgoski w kierunku Torunia. Stanęłam a zatoczce i po 5 minutach, Pan z TP.SA mnie wziął.
To mój pierwszy stop samotnie. Zastanawiałam się jak to będzie. Bo, że niebezpiecznie to miałam takie przeczucie, i mój poziom adrenaliny był cały czas wysoki i w gotowości.
Kierowca stwierdził, że wziął mnie tylko dlatego, że jedzie służbowym samochodem , do prywatnego nigdy w życiu. Hmmm... Z Torunia wydostałam się autobusem numer 11 na sam koniec. Oczywiście okazało się, że nie ma zbyt dobrego miejsca do łapania.... Ani w jedną ani w drugą stronę, ale chcący stanie wszędzie.

No i stanął, po paru minutach mercedes. :) Juppi, aż do Włocławka.

Przed Włocławkiem, Pan kierowca włączył CB radio i zakomunikował, że ma mnie do podwiezienia w kierunku Łodzi przed Włocławkiem i czy jakiś "mobilek" jak nazywał kierowców posiadających mobilne CB radio nie chciałby mnie zabrać.Oczywiście znalazł się chętny :D Co mnie zdziwiło, że tak szybko i chętnie ktoś się pokwapił zjechać na CPN, tylko po to by mnie zabrać hehehe... Dość niezręczna sytuacja. Przesiadłam się, i dojechałam aż do tego fajnego zajazdu drewnianio -słomowego w Piotrkowie Trybunalskim, bo Pan kierowca musiał zrobić sobie godzinną przerwę. Stwierdziłam, że to dobra okazja, żeby mu zwiać, bo ani nie wykazywał się zbytnią inteligencją, ani niczym szczególnym więc tak średnio miło mi się z nim jechało, bo nawet nie było o czym pogadać.

Cała szczęśliwa poszłam odwiedzić toaletę, obadałam też nową opcję. Na drugim piętrze było jedzenie na wagę hahaha. Zaciekawiło mnie to i poszłam sprawdzić. Rzeczywiście pierożki nie pierożki różne dania do nakładania jak z tych filmów o amerykańskich szkolnych stołówkach. Gdzie tu jest haczyk myśłałam bo za 100 gramów jedzenia płaciło się tylko 2 czy 3 złote... Hmmm... No to takich 5 pierożków ile może ważyć? 100 gram ? 200? Wzięłam talerz do ręki, i myślałam , że mi urwie ją. Jaki on był ciężki!! No nie!! To tu jest haczyk :D Sam talerz ważył gdzieś z 300 gram, był mega ciężki, więc już na same wejście i podniesienie talerza płaciło się około 10 zł:D No no... niezły biznes na tym robią. Gdym to obadała, zrezygnowałam momentalnie z takiej przyjemności, aby się udać w dalszą podróż.

Kierowca TiRa tak bardzo chciał, ze mną jechać, że kazał mi stanąć za światłami to wtedy mnie tam zabierze jakby zdążył, a że ja nie chciałam z nim jechać to poszłam przed świata, i w dodatku stanęłam w miejscu gdzie nie ma się gdzie zatrzymać na liniach jezdni pobocznych. Jak na wyrok zatrzymał się kolejny Tir... Grr.... Jak ja nie lubię jeździć Tirami, a w dodatku ten był bardziej niekomfortowy, przy 30 stopniach nawet nie było w nim klimatyzacji :/ Chlip, to już mogłam zostać przy tamtym.
Z dobrych informacji to chociaż kierowca był ciekawszy i można było z nim o czymś pogadać.
Włączył CB radio i słuchaliśmy rozmów Tirowców hehehe... Klnęli na jakiegoś jednego co robił korek, z Mlekiem ponadto. Śmieszyły mnie teksty w stylu " Te Mleczarnia jedź, szybciej bo Ci się mleko zważy" No i ogólnie było wesoło, tak aż do Zabrza. Po drodze Pan kierowca opowiadał Ciekawe historie o pewnej Pani która ma tam gdzieś na drodze Dom, który miał być zajazdem ale zmarł jej mąż i ona sie na tym nie zna, z pieniędzy ją rozgrabili i ogólnie nie fajnie, a także o historii pewnego burdelu.
Chciał także mnie znaleźć na naszej klasie... hahaha .... no proszę jaki nowoczesny. Potem szybki McDonaldzik, i karteczka na Bytom, znowu Mercedes :D Z kobietą. I tak dotarłam do Bytomia. Doszłam na dworzec główny i czekałam na mojego hosta.

Przyjechał samochodem, zabrał mnie do swojego królestwa. A potem poszliśmy na zwiedzanie Katowic :D Bom nigdy tam nie byłam. Jednym słowem, cudownie spędziliśmy czas. Na zakupach i zwiedzaniu nocnym. Widziałam spodek katowicki i inne miejsca. I doszłam do jednego wniosku. Bydgoszcz wcale nie jest brzydka :) Wróciliśmy potem do domku i zrobiliśmy sobie makaron na kolacyjkę, wypiliśmy winko afrykańskie, i poszliśmy spać. Każdy do Swojego Pokoju. Muszę przyznać, że był to jeden z najlepszych hostów jakich miałam dotychczas. Nie dość, że własny pokój i łózko pościelone, to jeszcze tyle dobrych rzeczy, którymi zostałam poczęstowana. Mniam :)  A i rozmowa była całkiem fajna, i tylu rzeczy można się było dowiedzieć, tyloma podzielić.




22 września
Dzień odlotu, od rana miałam takiego stresa, że nie umiałam sobie z nim poradzić.masakra. Lot o 17. O 14 musiałam wybyć już, bo host miał coś do załatwienia. Zatem zjadłwszy ostatni Polski posiłek jakim był "bigos", żebym zapamiętała jego smak, udałam się na autobus na lotnisko Katowice Pyrzowice. Oczywiście bez biletu. Po 40 Minutach dojechałam.... i pierwszy raz w życiu widziałam duże lotnisko,no oprócz naszego bydgoskiego, które nie jest aż takie duże. Ładne :)



Zostało jeszcze z 2 godziny czasu.. ależ byłam zestresowana, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Postanowiłam już wejść przez odprawę na teren bezcłowy. Oczywiście pomijając 2 miliony różnych rzeczy, które trzeba było zrobić. Rozebrać się z niektórych i dać do przeglądu, to jeszcze mnie babka opierniczyła, że za wcześnie wchodzę i po co skoro jeszcze 2 godziny, i że już się cofnąć nie mogę.
Nie wiem po co weszłam, nie wiedziałam, że się wchodzi później. Toż to pierwszy raz lecę, moja droga pani!!

Zwiedziłam dokładnie teren bezcłowy, zakupiłam parę małych buteleczek "żubrówki" dla włoskich hostów i poszłam usiąść w miejscu widoku na lotnisko. Ale ładny widoczek, ściana oszklona, wszystko dokładnie widać, co robią na lotnisku, jak się z samolotami obchodzą, jak je tankują, sprawdzają, czyszczą. Normalnie czułam się jak dziecko, które dopiero co odkrywa świat i poznaje czym jest śnieg. Praktycznie przecież odkrywałam świat, nie byłam w Katowicach, nie byłam na lotnisku takim dużym, wszystko dla mnie było szokujące i nowe.


Siedząc tak sobie przed szybką, siedziały obok mnie dwie kobiety. Jedna młodsza zagadała do mnie. :) Jak miło. Z początku myślałam, że jadą razem, ale w autobusie przewożącym do samolotu dowiedziałam się, że jednak nie, że jednak każda sama oddzielnie leci do Włoch.
Usiadłyśmy w samolocie blisko siebie.Kobieta młodsza poradziła nam abyśmy raczej usiadły za skrzydłem i w tyle bo wtedy jest najładniejszy widok i podczas turbulencji tak nie trzęsie.Ale też tak, żeby każda z nas miała ładny widok z okna :) Pocieszna mi się wydała ta sytuacja. 3 kobiety same lecą do Włoch i przez przypadek się spotkały w jednym miejscu i w jednym czasie aby sobie towarzyszyć.
Tak sobie siedziałam, i myślałam jakie muszę mieć niesamowite szczęście, że pomimo, że lecę sama to i tak spotykam na mojej drodze jakichś ludzi, którzy jakoś tak "przypadkiem" służą mi radą.


Na pokładzie było świetnie. Duże siedzenia, wygodne, miejsca sporo, stewardesy uśmiechnięte. Rozmawiając wcześniej ze znajomym o tych liniach lotniczych, stwierdził on że to nie samolot tylko "świniolot" bo tam ludzie są poupychani jak świnie. Hmm.... Nie wiem po czym to uznał, ja tam miałam całkiem dużo miejsca.

Świetne było też to, że w czasie gdy ludzie sie ładowali do samolotu była puszczona muzyka Mozarta, tak by w miłej atmosferze sobie zasiąść. Ale miało to tez inne zastosowanie, podobno muzyka Mozarta jest tak skomponowana, że jej wysokość/częstotliwość/rytm dźwięku odpowiada rytmowi bicia serca, i jest ona uznawana za relaksacyjną i odstresowywującą, co jest zrozumiałym, ludzie gdy wsiadają do samolotu są czasem zestresowani. Ja byłam mega zestresowana. Ale ta muzyka trochę mnie uspokajała.



Rozpędzanie się samolotu i odbijanie się od ziemi było dziwnym uczuciem, przebicie prawa przyciągania. Przez momencik człowiek się czuję jakby był zatrzymany w czasie i przestrzeni, właśnie w momencie tego wzbicia, jakby żadne organy nie pracowały, serce nie biło, a cały organizm w ogóle nie potrzebował tlenu. Podejrzewam, że to wszystko spowodowane przez błędnik w uchu, a raczej przez ogłupienie go, gdyż nigdy nie był w takiej sytuacji, także nie wiedział jaki tu mieć punkt odniesienia do rozeznania się w położeniu i sytuacji.


W czasie lotu, nie mogłam odkleić nosa od szyby. Taaaaakie piękne widoki. W ogóle sam widok chmur z góry jest dość ciekawym zjawiskiem, ma się takie wrażenie  jakby chmury były blisko nas na wyciągnięcie ręki. I różne ich kształty rodzaje, i odcienie.Nawet poprzez porysowaną szybę, świetnie to wyglądało.




I tak lecieliśmy i lecieliśmy i bardzo trudno zdać sobie sprawę z tego jak szybko się leci, dopóki nie znajdzie się gdzieś w tej przestrzeni jakiegoś punktu odniesienia, na przykład innego lecącego samolotu. I jak się taki ukazał naszym oczom to można było dopiero zauważyć, że lecimy z prędkością rakiety. Myślę, że pilot czasem specjalnie skręcał, zmieniał położenia aby wszystkim dokładnie ukazać piękno niebios. No po prostu to jest taki cudny widok, nie da się tego opisać słowami. Tak samo jak na zdjęciu coś nie jest tak bardzo zachwycające jak na żywo.

Ciekawą rzeczą jest też obserwowanie terenu i architektury widzianej z góry, ukształtowania terenu. Lecąc nad naszymi Polskimi górami, nad Alpami, no kurcze... widać było wierzchołki, to tak jakbym mogła powiedzieć widziałam wierzchołek, byłam na jego szczycie (a nawet nad jego szczytem, tuż, tuż) A włoskie tereny sa niesamowicie zielone i tak ukształtowane symetrycznie, i geometrycznie, że az nie mogłam wyjść z podziwu.



 I krajobrazy: Prawie jak z satelity. Widziane własnymi oczyma.




   No i dofruwamy do Włoch, Bolonia.







Byliśmy godzinę przed czasem. Lot z Polski zajął godzinę. Heh. Taka odległość a jak szybko. Niesamowite :) Na lotniskach jest ogólnie śmiechowo, nigdy nie wiadomo dokąd iść, ani gdzie jest wyjście. Zazwyczaj więc podąża się za tłumem. No i tak tym razem szło się korytarzami, labiryntem. Szłam tak zastanawiając się w ogóle dokąd idę, i czy już powinnam się skontaktować z hostem czy nie:D Genialne, że sam do mnie zadzwonił, dał wskazówki by wsiąść w autobus ;D Nie tani i dojechać do Dworca gdzie po mnie przybędzie.

I jak zwykle moje szczęście zadziałało, młoda kobieta lecąca ze mną także jechała na dworzec. :) Mieszkała już we Włoszech parę lat i wiedziała co i jak. Przysiadłam się do niej, zaczęła mi opowiadać straszliwą historię jak pierwszy raz przybyła do Włoch. I poszła sobie na spacer ciemnymi wąskimi uliczkami, i nagle pojawił się jakiś facet za nią mówiąc do niej, że muszą pogadać, ona natomiast wiedząc co się święci szła dalej nie odwracając się. Facet ją tak męczył przez parenaście metrów. Kiedy nie reagowała podjechał czarny mercedes z jakąś mafia włoską, i chcieli ja na siłę wciągnąć do samochodu. A koleś z ulicy ją tam pchał. Opowiadała nawet, że krzyczała pomocy i kobiety które przechodziły prosiła je o pomoc, ale Włoch stojący na ulicy powiedział im że to jego dziewczyna i  że mają małą sprzeczkę. I mówiła, że była już połową ciała w samochodzie, i na horyzoncie zobaczyła światła samochodu, o krzyknęła, że to karabinierzy (czyli włoska policja, a przynajmniej jakiś jej tam rodzaj) Pomimo że Włosi nie widzieli tego to wypchnęli ją na ulicę tak, że się obiła o ścianę i odjechali. Była uratowana.

Opowiedziała mi tą historię, aby mnie przestrzec, żebym sama nie chodziła po wąskich uliczkach. Tym bardziej, jeśli jestem blondynką, bo Włosi na takie najczęściej polują :D Super! Narobiła mi strachu... Zaczęłam się zastanawiać po co  ja tam przyjechałam. Ale po jakimś czasie zaczęłam sobie myśleć, i w sumie z jej gatki tak wynikało, że jest naiwną dziewczynką na co wskazywały jej kolejne opowiastki.
No ale byłam w stanie gotowości.

Dotarłam na ten Dworzec, i stałam czekając, dziwnie się czując no bo w końcu blondynka we Włoszech to coś nie spotykanego. Szukałam wzrokiem mojego hosta, ale z wszystkich Włochów którzy się kręcili obok , nie mogłam rozpoznać tego właściwego. Chociaż się zastanawiałam, czy on się czasem nie czai gdzieś obok obserwując mnie z daleka.

No i byłam w Bolonii, i nawet jej nie miałam czasu zobaczyć. Bo koleś zabrał mnie do domu. Ale miał wypasiony stylowo włoski dom. Głupio mi było przy nim robić fotki domu, bo przypomniałam sobie jak Tom robił mojemu pokojowi i się dziwnie czułam. Zaniechałam tej czynności.

Dziwne było to, że oni tam w ogóle butów nie zdejmują. Zostałam opierniczona za to, że zdjęłam. Hahah..... no i jak opowiedziałam mojemu hostowi jak jest u nas Polsce to się zdziwił. Najwidoczniej nikt mu nie był łaska wcześniej o tym powiedzieć, a przecież tyluu miał gości..... No super, pewnie z nikim o niczym konkretnym nie rozmawiał, skoro się zdziwił na taką oczywistość i był taki no jakby to nazwać, nie nastawiony tolerancyjnie na  inność kulturową... Czułam się jak kosmitka dzięki temu :) No ale cóż, nie każdy się nadaje do takich rzeczy. Jego mama się do mnie ciągle uśmiechała. Siostra mnie olała :D I ogólnie git. Dałam mu w prezencie polską żubrówkę to nią pogardził.... phi.... Chociaż mógł udawać,że dziękuje i że się cieszy heh.

Potem pojechaliśmy do jego znajomych na kolacje, i poćwiczyć jego głos. Nieźle jak to się mówi " break beatował " byłam zachwycona. Chociaż trochę mi się nudziło, on sam za bardzo po angielsku nie mówił wiele. Jego znajomi tak fifty-fifty. Dochodziło do komicznych sytuacji. Dziewczyna jedna z tamtego domu słuchała, a znajomy jeden mówił  hahaha :D I tak się uzupełniali.

Około 12 poszliśmy spać, oczywiście się nie wyspałam. Bo ten łaził. O 5 musiałam wstać, żeby zdążyć na jedyny tani pociąg w ciągu dnia do Mediolanu za 10 euro.
I pocieszające jest to , że ten za 10 euro był gorszy od naszych polskich pociągów. Heh. Tzn pierwszy raz poczułam się jak w domu :D Siedziałam sobie w przedziale, sami Włosi, jakieś dzieciaki też wpadły i zaczęły głośno gadać, ani się tu wyspać ani nic. Zaczęli wszyscy gadać. Zaczęłam się przysłuchiwać w nadziei, że coś zrozumiem.... I hmmm.... z całogodzinnej gadaniny zrozumiałam aż tyle że przyjechali z Portugalii na Erasmusa do Włoch.

Chyba podczas tej długiej podróży pierwszy raz czułam się głupio, że nie mogę porozmawiać z nikim po Polsku. A przecież nie tak dawno bo wczoraj to robiłam. Ale już mi tego brakowało. Zawsze podróżując z Polakami nie zastanawiałam się jak to może być nie móc mówić po polsku. Ba! Ja nawet wolałam mówić po angielsku z kim się da, ćwiczyć mowę. A tu nagle mi się posmutniało. Miałam tyle czasu na myślenie. Może to z powodu tego, że mój boloński host może nie do końca umiał ze mną porozmawiać. W ogóle, jakiś ten jego akcent i jego wymowa były specyficzne. No ale nic. Dojechałam po paru godzinach w końcu do Mediolanu.

Wysiadłam z pociągu, i .... ŁAŁ. Gdzie ja jestem ? ŁAŁ. Czy to jest peron ? Czy to jest dworzec ? Heh. Nie to nie może być Peron to wygląda jak pałac. Kurcze, dojechaliśmy do ostatniej mozliwej stacji, jesteśmy zadaszeni a z przodu ściana. Jeju, jak to dziwnie wygląda. Hmmm....
Po paru minutach, gdy przeszło mi to wielkie ŁAŁ, zaczęłam się rozglądać za wyjściem, bo byliśmy jakby w takiej kopule zamkniętej. Gdzie jest wyjście... exit... gdzie jest exit. Jak na ironię losu nie wiedziałam dokąd iść.... I znowu sprawdzająca się teoria podążania za tłumem. Tylko, że mój tłum już dawno się rozszedł, tylko ja stałam i nie mogłam się napatrzyć na piękno ostatniej stacji.

No to idziemy na czuja w pierwsze lepsze wyjście. Weszłam w jakiś korytarz, a tam jeszcze lepiej, jeszcze ładniej, jeszcze bardziej mnie to paraliżuje. No kurna, czy ja przyjechałam do Raju, że oni tu mają Dworce Pałacowe, czy że jak? Znowu mnie zamurowało, musiałam się nacieszyć widokiem :)
Napstrykałam fotek. I sru na zewnątrz. Do mojego Hosta pisałam 2 razy, że będę ok 9. I prosiłam aby po mnie wyszedł. Hmmmm .... chyba w tym kraju słowo proszę nie ma najmniejszego znaczenia.
Nie mam jeszcze mapy miasta, w sumie nie wiem gdzie jestem. Odpisał mi, że coś zjadł i że źle mu, i że będzie za 2 godziny. Noooooo świetnie. Uwielbiam takie sytuacje? A co ja ma robić przez te dwie godziny? - Spróbować dotrzeć do centrum, otrzymałam wiadomość zwrotną.




No to wyruszyłam do centrum. Z gigantycznym klasztorem. Misja numer 1 znaleźć biuro informacji turystycznej. Hmmm no tutaj mam pole do popisu, na tyle chodzenia, byciu przy kilku wyjściach, nie umiałam znaleźć informacji turystycznej, pomimo kilku znaczków wyraźnej literki "i" na niebiesko białej tabliczce. Ale co mi to dało, że tabliczka wisi po środku placu na kwiatach ??? No kurna jak to może być, że jest znaczek na środku na kwiatach? :> Może to te kwiaty robią za informacje... Obszukałam dokładnie wszytskie klomby, w każdym miejscu no i kurde nie ma. Zaraz dostanę szału :D
A może to tylko taki żart? Pytając się kogoś w sklepie otrzymałam identyczną odpowiedź. Znowu wróciłam do kwiatów :D Arghhh... Idę dalej.

Jestem poddenerwowana, chodzę po marmurowej posadzce, no ludzie kolejny szok! Marmurowa odbijająca się ziemia! Można się przejrzeć jak w lustrze... No nie mogę :) I marmurowe ściany... Dworzec przy tym to było nic. Brak mi tchuu...  Może to z tego powodu nie mogę znaleźć tej lo,informacji turystycznej.



Weszłam tu.......




I zgadnijcie co to ???  ...........................................................

:D  Informacja turystyczna.  Nie no już za dużo tego szoku na jeden dzień. To jest infromacja turystyczna?? :> To jest informacja turystyczna ??? To jakieś jaja..... to wygląda jak jakaś zmutowana plastikowa hodowla jaj, a nie informacja turystyczna.  I jeszcze te artystyczne bohomazy na szybach. Co więcej ani, żywego ducha. Czy ja się przeniosłam w czasie? Pomyślałam.Okazało się, że w te klomby kwiatów to trzeba było wejść w dół ... no comments, i że ja weszłam akurat od tyłu. A cała powierzchnia dróżek podziemnych zajmowała całe podziemie tej świecącej podłogi  ze zdjęcia wyżej.) I to miała być informacja turystyczna.

Ten widok mnie już przeraził, to chyba na pewno nie jest informacja turystyczna. przestraszona, wyszłam. Potem ponownie wróciłam i się okazało, że na końcu tego korytarza są ludzie... żywi :D Realni prawdziwi. I nawet mówią po angielsku. Uf.... Nie przeniosłam się do innego wymiaru.

Ciąg Dalszy Nastąpi.

środa, 18 listopada 2009

Kraków - Kolosy 2009

Nadszedł Piątek 13-stego, od samego rana okazał się jednak pechowy. Umówiłam się ze znajomą na autobus 65 co by szybko przedostać się na Most w kierunku Torunia i udać się do naszego celu, do Krakowa na Kolosy 2009 - Zjazd podróżników i Eksplorerów.

Teoretycznie jeszcze nie do końca wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi, zaraziłam się tą chorobą podróżowania dopiero w czerwcu tego roku, tym bardziej nie wiedziałam kogo można z "wielkich" tam spotkać.

Rozpoczęło się od tego, że mój budzik mnie nie obudził, obudziłam się 40 minut po czasie.No cóż godzina wyjazdu się przesunęła. Moja znajoma (nazwijmy ją Panią Z -aby nie ujawniać prawdziwej tożsamości, może sobie tego nie życzyć) stwierdziła, że limit pecha na Piątek 13-stego został wyczerpany.

Okazało się, że jednak nie do końca, ominęłyśmy przystanek na którym trzeba było wysiąść i trzeba było pedałować z powrotem, przez most i kij jeden wie jak daleko jeszcze za mostem . Ostatnim razem zostałam dowieziona tam samochodem, w myślach sobie mówiłam, że droga na pieszo to istne zabójstwo, w tym momencie przypomniałam sobie te myśli i mnie troszkę obawy wzięły czy oby nie zmęczę się już na samym początku.

Nie było tak źle, dotarłyśmy, zajęłyśmy strategiczne miejsce wyciągając karteczkę "ŁÓDŹ" . I po paru minutach zabrał nas ktoś do Torunia. Dobre i to.

Ciekawą rzeczą jest fakt iż wydawało mi  się na podstawie mojej ostatniej podróży tą samą drogą, że samemu jakoś to szybciej idzie.Mając doświadczenia w jeździe z płcią męską, samemu i teraz z płcią damską wyobrażałam sobie iż czas oczekiwania będzie zbliżony do tego podczas jazdy z płcią męska.

Do czego doszłam ?
Samemu czeka sie około minuty do 5
Z płcią męską czeka się długo godzinę, dwie
Z płcią damska czeka się podobnie jak samemu 10-15 minut.
To ciekawe....





Pierwszy kierowca
Był to specyficzny człowiek, jak prawie każdy który zdecyduję się kogoś podwieźć.Usiłował zabawiać nas rozmową, ale po jakimś czasie okazało się, że ma sposób bycia którym doprowadza ludzi do myślenia, że są głupi. Po wymianie paru zdań dowiedziałyśmy się, jakie studia warto wybrać a jakie nie, i że koniecznie w życiu trzeba być bogatym, a żeby być bogatym trzeba iść na dobre studia. A wszystko po to i dlatego, żeby za parę lat podróżować nie stopem a limuzyna i mieszkać w hotelach. Do owego miłego pana nie dochodziło nawet to, że są osoby które lubią troszkę inne sposoby życia i mają także inne wartości w życiu jak pieniądze - przykładowo szczęście. O tym szczęście Pani X usiłowała trochę powiedzieć owemu miłemu Panu, no ale niestety nie dochodziło do niego najwidoczniej.

Doszło do momentu kiedy opowiedziałam Panu X o tanich liniach lotniczych i że w dzisiejszych czasach rozprzestrzeniania się techniki, informacji usługi takie jak nie tyko linie lotnicze ale i pełno hotele symboliczne kwoty i że wcale nie trzeba mieć góry złota i pieniędzy aby cokolwiek pozwiedzać.

Wydaję mi się, że po przedstawieniu moich "mądrości" miły Pan się trochę zniechęcił do rozmowy ze mną i zaczął męczyć moją kompankę i współtowarzyszkę podróży. Rozmawiając z nią o różnych dziwnych i mniej dziwnych rzeczach, po czym płynnie przeszedł do tego aby udowodnić mi że wierzchołek hiperboli jest mega ważny w życiu codziennym i tłumaczyć mi że w ten sposób działają fale w telefonach komórkowych.
Nie istotne, że nie za wiele z tego zrozumiałam. Kiedy wysiadałyśmy w Toruniu odczułyśmy ulgę.

Szybkie przedostanie się przez Toruń, wyczajonym wcześniej już autobusem. Tym razem kartka na Częstochowę. Pół godzinki czekania zleciało jak z bicza trzasnął. Stwierdzam, że jak tak się stoi i gawędzi nie odczuwa się ulatującego czasu... I to jest piękne. Sama w tym przyjemność, czas nie istnieje. Nie istotne czy zostaniemy dowiezione za godzinę ,dwie, czy pięć. Ważne, że w ogóle i ze chociaż troszkę do przodu.

Drugi Kierowca
Całkiem młody mężczyzna, tajemniczy dość. Nie trzeba było z nim rozmawiać początkowo. Zmęczone poprzednim rozmówcą odetchnęłyśmy z ulgą.  Uff.. Pół godziny spokoju. Po czym się zaczęło , ale całkiem miło i nie tak dramatycznie. Kierowca, jak się potem okazało Krzysztof zaproponował nam podwózkę tylko do Łodzi. Wymieniliśmy parę zdań i siedzieliśmy w błogiej ciszy.

Tzn. dla mnie siedzącej z przodu nie było błogo. Pan Krzysztof  był przemiłym człowiekiem, troszkę nieśmiałym jeśli chodzi o rozmowy, a tym bardziej z kobietami (nie zauważyłam obrączki na palcu) ale w jeździe całkiem sobie nieźle radził. Powiedziałabym, że nawet za dobrze. Jechaliśmy zazwyczaj jakieś 130- 160 km/ h :D Fizycznie się nie odczuwało. Odczuwało się w momencie kiedy zbliżaliśmy się do kolejki samochodów przed nami i Pan Krzysztof nie nadążał hamować. Przy takiej prędkości nie dziwię się. Nie nadążał hamować, wiec trzeba było wyprzedzać, jadąc jeszcze szybciej. Nie straszne mu były zakręty, ciągle linie, czy nawet trawnik po prawej stronie. Zawsze wychodziliśmy z tego bez szwanku, z tym że moje stopy wciskały się w podłogę jakby chcąc nacisnąć na hamulec.

Oprócz tego, żeby było ciekawiej, Pan Krzysztof odbierał ciągle telefony, rozmawiał na tematy służbowe lub nie. Dosłownie co 2,3 minuty coś do niego dzwoniło, albo ktoś do niego dzwonił.Na początku krępował się  mówić o szczegółach przy nas, no ale chyba zdawał sobie sprawę z tego jak nas zabierał. Po parunastu rozmowach i ustaleniu mniej więcej sytuacji w jakiej się znajdował Pan Krzysztof doszłam do wniosku że :
- był on Przedstawicielem Handlowym zajmującym się gastronomią
- firma w której pracował rozwoziła między innymi sery/twarogi i w 3 różnych miejscach dostawa nie doszła, i Pan Krzysztof uczył nas włączając telefon na głośno mówiący jak powinno się kłamać aby udobruchać klienta.
-ciekawe jest to, że był Piątek a miejsca gdzie miały być dowiezione te sery miały potrzeby produkowania produktów w weekend, a nie miały z czego. Cudowna firma. :D Z pewnością wiele tych produktów zjadamy na co dzień.





Trzeci Kierowca
Zabrał nas po wydostaniu się na obrzeże Łodzi. Wsiadłyśmy instynktownie do autobusu aby podjechać parę przystanków dalej.I dobrze, przeczucie i tym razem mnie nie zawiodło. Dojechałyśmy na pętle, czyli na koniec.Na końcach zawsze się lepiej łapie przez to , że można wyeliminować tych kierowców którzy tylko się krecą po mieście, i być nastawionym na wyjeżdżających z miasta.

Zabrał nas jakiś starszy pan, strasznie starym samochodem. Szczerze mówiąc myślałam, że się rozleci. Ale nie, wyciągał jeszcze jakieś 120 km/h (Spoglądanie na szybkościomierz w samochodzie stało się chyba już moim nawykiem ) Zapytałam się starszego pana czy kiedyś, też jeździł stopem, okazało się, że tak ale to było dawno kiedy jeździło 5 samochodów po drodze i to raczej ciężarówki zabierały na pakę..... Hmmm... myślałam,że się doczekam ciekawej bujnej i interesującej historii, jak to zazwyczaj bywa. No ale się nie doczekałam (Jakoś słabi ci kierowcy-podróżnicy) tym razem.

Koło Dąbrowy Górniczej, Pan nas zwiózł z autostrady na Katowice, na drogę do Olkusza. Pomyślałam, że to niezbyt fajnie, gdyż my właśnie chciałyśmy przez Katowice, no ale cóż, zawsze jestem zdania że w autostopie to los ma pierwszy głos, i skoro żeśmy tu wylądowały to znaczy , że tak miało być. Poza tym z powrotem do autostrady niedaleko pod górkę, jakiś kilometr albo dwa.

No to wysiadłyśmy podziękowałyśmy. Idziemy patrzymy... duża ta ulica, nawet bardzo. Zatoczek w polu widzenia oka ani z jednej ani z drugiej strony. Hmmm... trzeba się przejść :D I oto przygodo witaj!
Idziemy poboczem nie tym co trzeba w jedną stronę (a może na piechotę dojdziemy, eheh..kto wie) Po jakimś czasie okazuje się,że przejścia nie ma bo mega błotko, no to trzeba przejść na środek, na pas zieleni.

Pewnie niektórzy mogą to uważać za dość obciachowe bądź co najmniej dziwaczne, zresztą ja bym się też zdziwiła jadać i widząc na środku pasów ruchu na pasu zieleni dwóch podróżników, z dala od miasta idących. jednakże dla mnie jest to element niezbędnej przyjemności. Zmienia się w tym momencie punkt widzenia, nie widzi się już jak pieszy tylko chodnika, ani jak kierowca drogi po której się jedzie. Jako autostopowicz widzi się całą powierzchnie ziemi , ze niezbędnymi elementami takimi jak trawa, chodnik, lub cokolwiek do w miarę sprawnego przejścia, linie pasów ruchu i pobocze a co najważniejsze jak robokop namierza się zatoczki wszelkiego rodzaju, lub miejsce w którym samochód ewentualnie mógłby się zatrzymać.

Ja zazwyczaj robię to tak, że szukam zatoczki i zastanawiam się czy będąc kierowcą w danym momencie i jadać tutaj w tym momencie zatrzymałabym się jeśli chodzi o techniczne uwarunkowania czyli samo miejsce, szybkość jazdy oraz psychiczne, czy nie bałabym się zahamować i zjechać tu pomimo że jest np bajorko woda albo same kamienie. Jeśli ocenię, że zdecydowałabym się to jest gut. A jak nie ma takiego miejsca to wszystko jedno, z doświadczenia wiem, że chcący zatrzyma się wszędzie , nawet na środku drogi na światłach alarmowych, jak to czynią na przykład tiry.

Wracając do naszego pasa zieleni, idąc tak przeszłyśmy jakieś 2 km po drodze napotkałyśmy na karetkę która przy nas zwolniła i przez megafon zakomunikowała " dokąd idziecie dziewczyny" Heh. To mi humorek poprawiło, jeszcze bardziej gdyby nas owa karetka wzięła. Jeszcze nie miałam okazji jechać karetką.

Szłyśmy i szłyśmy, a żadnej zatoczki, zjazdu nic... kurdeee... i gdzie tu teraz łapać... Hmmm... No nic łapiemy tam gdzie stoimy, wg zasady chcący zatrzyma się wszędzie. Wydaję mi się, że trochę czasu nam to zajęło. Nikt się nie chciał zatrzymać, robiło się ciemno (była dopiero 16!) . Piękny był zachód słońca i my... naładowałam się pozytywną energią i usiłowałam siłą myśli zatrzymać każdy przejeżdżający samochód. Niesamowite jest, że to często działa :) Jeśli moje myśli napotkają pole magnetyczne odpowiadającym im wibracjom czyli podobnym myślom to właśnie się dzieje to co sobie pomyślimy. I tak po jakimś czasie ktoś się zatrzymał. Czyli....

Kierowca Czwarty
A raczej dwóch knypków. Kierowca nie był zbyt ciekawy, jego kompan także, ale jak to ciekawie jest zapoznać się z różnorodnością warstwową naszego pięknego społeczeństwa. Panowie wracali z pracy na budowie, młodzi chłopacy, gdzieś w moi wieku może więcej. Wracali do Wieliczki przez Kraków.Jak miło :)
Poza tym, że jeden używał najpopularniejszego polskiego słowa jako przecinka co mnie po 3 minutach irytowało to byli całkiem zabawni. Kierowca zachwycał się swoim dość wiekowym autkiem i tym że mu go przerobili na gaz. To nic ,że śmierdziało mi tym gazem siedząc tak z tyłu, a spod drzwi piździło niemiłosiernie, ja ubrałam się przecież jak na zimę, a tu zimy niet, więc jak dla mnie to było nawet na rękę.


poniedziałek, 16 listopada 2009

Słowem wstępu

Od kiedy rozpoczęłam pierwszą podróż autostopem, nie mogę sie powstrzymać przed następną i następna. Planuje coraz to nowe kierunki, przedsięwzięcia, ale tak naprawdę to w tym wszystkim chodzi o samą drogę, o przemierzanie nieznanego.  

Chciałabym tutaj opisać nie tyle co podróże(ale też), ale skupić się na psychice kierowców, na ich ciekawej specyfice, dlaczego zabierają autostopowiczów co nimi kieruje.

Po paru podróżach jest tyle do opowiedzenia, opowiadam coraz to nowym osobom żeby nie zapomnieć, uważam jednak że lepiej będzie to wszystko spisać :) Dopóki pamiętam te ciekawe wspomnienia, i historie z życia kierowców.. bo wiele jest malowniczych.