piątek, 21 maja 2010

O tym jak pewien włoch postawić nam hotel chciał i nie tylko..

Wiedeń. Dostaliśmy wskazówki którędy podążać w kierunku Graz. Okazuje się, że musimy przejść jakieś 5- 10 km ażeby dotrzeć do jakiejś stacji benzynowej na której będzie można coś łapać. W ogóle do głowy nam nie przyszło, że możemy z jakiegokolwiek miejsca to robić...

Idziemy  ulicą po jej lewej stronie, tak w razie gdyby coś miało w nas wjechać to przynajmniej zobaczymy ostatnie chwile naszego życia  :D Ulica nie wygląda na zbytnio przyjazną do ruchu pieszego, aczkolwiek jest już godzina 19.00 dlatego też mało co tamtędy jeździ. Co więcej jesteśmy bardzo zmęczeni, więc nasze procesy myślowe też działają na ostatnich szczątkach siły. Zauważyliśmy stacje benzynową jakieś 2 km od nas, więc żwawo idziemy.

Nagle po drugiej stronie ulicy ktoś krzyczy z samochodu.
- Do you  need some help ????
- Yyyy.... ???
- Do you need some help ???
- Yes !!! - ach zbawienie pomyślałam.
Koleś wskazał, że się zatrzyma przy najbliższym zjeździe a my mamy tam dobiec. Tak więc my jak te głupki małe nie myśląc wiele biegniemy.... biegniemy... z 10 kg plecakami biegniemy.... byle tylko nie odjechał.... do przebiegnięcia trochę jest ... Jeden, dwa spojrzenia na jezdnie... nic nie jedzie , no to biegniemy na przełaj przez autostradę, a kto by tam pomyślał o moście dla pieszych. Biegniemy... przeskakujemy przez barierkę... i jest hura zdążyliśmy facet na nas czeka :)))))))

Zaoferował, że nas odwiezie na stacje na której się rozchodzą drogi na Graz, i tam na pewno kogoś złapiemy. Opowiadał o sobie, jaki to on jest pomocny, jak to nikt nie chce jego pomocy, i jak bardzo się cieszy, że może nam pomóc. Tłumaczył, że przeprowadził się do Wiednia z  Włoch i robi tu niezły biznes, ma dwie restauracje. Od razu zaproponował nam posiłki czy nie jesteśmy głodni, ale z mojego punktu widzenia to pomimo , że może byliśmy głodni to byłaby to strata czasu, ciemno się robi trzeba poszukać logicznego miejsca do spania.... po ostatniej okropnej nocy w krzakach, nie chciałam znowuż tak spać.

Koleś ogólnie słabo mówił po angielsku, miałam często wrażenie, że mówię do niego a on i tak nie kuma o co chodzi. Rozmawiamy, rozmawiamy a on pytanie do mnie czy mieliśmy seks ? Uuuuu... sobie myślę, no tak typowe dla Włocha pytanie, oni tylko o jednym. Obróciłam całą sprawę w żart i mówię, że nieee... że jesteśmy zmęczeni, spaliśmy dzisiaj w krzakach mokrych w namiocie i ja w dodatku zamarzłam, to gdzie w takich warunkach seks. A on na to, że jesteśmy młodzi, powinniśmy się bawić, a nie zamarzać po krzakach.
I że jak chcemy to on to nam umożliwi. Hmmm.... Ale o co chodzi ? No on nam może umożliwić seks. Heh.
Wytłumaczył swoja łamaną angielszczyzną o co mu chodzi. Mianowicie to co ja zrozumiałam dopytując się jeszcze pięćset razy : On nam postawi pokój w hotelu, bo jesteśmy młodzi piękni i musimy się bawić i on jest taki pomocny , że chce nam pomóc, i że dzisiejszej nocy powinniśmy mieć ten seks. Zapytałam się więc jak on ten seks widzi, i czy to bez niego. Tak bez niego,  czy na pewno bez niego ? Tak tylko wy.... Ale najwidoczniej słowo "without you" nie dotarło zbytnio do niego, jak się potem okazało.

Facet gadał, gadał i tłumaczył jak on to widzi i że w dodatku da nam po 100 euro, żeby nam się podróż udała i żebyśmy mieli radość z życia. I że nawet może nam pracę w Wiedniu załatwić jak chcemy, i że jak będziemy jeszcze tamtędy przejeżdżać to się możemy u niego zatrzymać i czego on to nie obiecywał.

Z jego zachowania, mowy ciała i innych czynników wydawało mi się to jakieś podejrzane i nie byłam do końca pewna czy umówiliśmy się dokładnie na to samo czyli, że on nam kupuje pokój w hotelu, żebyśmy mogli się pobawić i mieć ten sex hahahhaha.... No pytając się go czy chce coś w zamian stwierdził, że nie, że on chce pomagać, tym bardziej wydało mi się to podejrzane bo kto tak bezinteresownie na tym świecie pomaga.. tym bardziej Włoch z jego gorącą i płomienistą mentalnością. Tym bardziej wydało mi się to podejrzane gdy zaczął mówić, że w sumie mógłby nas zawieźć do Graz... ale on tam nie ma gdzie spać... i w ogóle... Yyy... no to o co kaman, po co nam to mówi.... mamy mu nocleg postawić czy co ?

W końcu się zgodziliśmy na ten pokój "bez niego" byliśmy już tak zmęczeni tymi wędrówkami przez Wiedeń i poprzednią nocą, że było nam wszystko jedno. Weszliśmy do sklepiku zrobić zakupy, to znaczy on kazał nam wybierać co tylko chcemy. Po raz kolejny mi się to wydawało podejrzane, dlatego ja nic nie chciałam, Pan X natomiast zaczynał wybierać najdroższe piwa i inne pierdoły. Włoch zapłacił za nas, kupił nam nawet vouchery na śniadanie. Wyszło mu to jakieś 300 euro za nas o ile dobrze pamiętam. Dostał klucz i nas prowadzi do pokoju. Hmmm.... idziemy idziemy... idziemy... dlaczego nie dostaliśmy pierwszego z brzegu tylko gdzieś na zadupiu :> ??? To dziwne.... Wchodzimy, są dwa łózka, komoda, łazienka, i plazma na ścianie, nic szczególnego. Łazienka była ładna tylko, a reszta taka typowa jak w przeciętnym hotelu.

Stoimy więc w środku, bo nie było nawet gdzie usiąść jak nie na łózkach. A my tacy brudni szkoda było brudzić tą śnieżno białą pościel.... i stoimy i gadamy. Ja kurde taka zmęczona, że najchętniej to już poszłabym spać, ale wygonić go nie wypada. Stoimy, on otworzył  jedno piwo - wręczył panu X, sobie drugie piwo, a ja dostałam red bulla. Hahahah... Red bulla ? Ja chce spać do jasnej choinki, a po tym to na pewno nie zasnę. No i stoimy tak i gadamy, po czym Włoch zdjął buty, i pyta się nas czy nie chcemy się wykąpać. Może później - przecież nie będę się przy nim kąpała.Po jakimś czasie i gadkach włączył wielką plazmę na ścianie a tam jakieś porno.... No i co się okazuje ??

Włoch nas zachęcał do uprawniania seksu przy nim, żeby mieć ciekawy widok. Hahaha...To nic, że w międzyczasie dzwoniła do niego żona pytając się pewnie gdzie on się podziewa.
Jak się wnerwiłam w pewnym momencie, mówię
- Nie będzie żadnego seksu. Jestem zmęczona i chce mi się spać!-Nakrzyczałam na niego.
- Ale mieliśmy mieć party - odpowiedział
- Jakie party! My chcemy spać jesteśmy zmęczeni!
- Ale kupiłem wam pokój w hotelu, żebyśmy mieli party...
- O nie... to się nie zrozumieliśmy, powiedziałeś, że nic nie chcesz w zamian i chcesz nam pomóc, o żadnym party nie było mowy.
Na szybko wymyśliłam , że powiem mu że jestem w ciąży i nie mogę uprawiać seksu, skonsultowałam po Polsku z panem X, ale ten stwierdził, że lepiej powiedzieć, że mam okres. No co za cyrk hahaha....
Włoch w pewnym momencie się wkurzył i mówi, dobrze więc, nie chcesz to nie... Oddaj mi moją wizytówkę. Uuuuu... Ale mi się głupio zrobiło. Tym bardziej, że miałam mu oddać wizytówkę, którą pogniotłam i pomięłam w kiszeni.
- Nie jesteś już jak to ocenił "my friend" i zabrał mi tą pomiętą wizytówkę z ręki.Wręczył ją natomiast Panu X i mówi:
- A ty nadal jesteś "my friend" jak będziesz czegoś potrzebował to dzwoń do mnie, tutaj masz mój prywatny numer telefonu, i jak będziesz wracał z powrotem to daj znać.
Hahaha... No nie to ja nie jestem jego friend a on jest jego friend? Ale bzdura, przecież my jesteśmy razem.

Włoch wyszedł, zatrzaskując drzwiami a ja wpadłam w popłoch, może powinniśmy uciekać? A jak tu jakąś mafię sprowadzi ? No ale w sumie mamy pokój za darmo. Tylko gdzie jest rachunek ???? Czy on nam zostawił rachunek ?? - Nie uśmiechało się nam płacić za pokój 300 euro, tym bardziej że mieliśmy wspólnie aż 50 euro :) - Znaleźliśmy rachunek i uff. Vouchery na śniadanko też są... To może powinniśmy zwiać jak najwcześniej rano.No to dzwonię do recepcji zapytać się o której jest najwcześniej śniadanie. Ale babka słysząc mój głos mówiący po angielsku roześmiała się rzewnie.Od razu przyszło mi na myśl, że są w zmowie z naszym byłym Włochem, i że on często kogoś tu przywozi, a babka po prostu już "wie co robić" . Tym razem mu tylko nie wyszło, skoro widziała go wychodzącego poprzedniego wieczoru. Wnerwiła mnie ogólnie swoim podejściem takim rozbawionym. Dowiedziawszy się o której jest śniadanko (o 6 rano) postanowiliśmy się w końcu wykąpać i wskoczyć pod puchową pierzynkę... Aaach.. miodzio ;)) W końcu trochę cywilizacji. 

Wstałam o 5 rano aby się zdążyć wyszykować, ciągle byliśmy pod stresem tego, że Włoch z mafią jakąś mogą tutaj wpaść i coś nam zrobić, dlatego jak najszybciej chcieliśmy to miejsce opuścić. Co ciekawe po tych dwóch dniach podróży byliśmy tak brudni, od tego kurzu i pyłu stania przy drodze, że obydwa bielusieńkie ręczniki hotelowe nam dane zaczarniliśmy, pomimo tego, że się dokładnie i długo myliśmy.

Zeszliśmy na śniadanko, i jedyną znaną nam potrawą tam, którą mogliśmy zamówić i przynajmniej się najeść była jajecznica z boczkiem. Przynieśli nam ją w patelni, kawkę, dzbanek wody i inne dodatki. Jajecznica była tak mega przesolona, że dopóki był chleb i się ją jadło z chlebem i popijało wodą, można było ją przejeść. Pomimo, że nie mogliśmy jej przejeść to z czystego rozsądku jadłam i kazałam Panu X też jeść abyśmy mieli coś na żołądku.. zawsze to jakaś oszczędność.

Spakowaliśmy się, poszliśmy ze strachem jeszcze oddać klucz i uff... wyszliśmy, żadna mafia włoska nas nie dopadła, nikt na nas na dole nie czekał. Pożegnaliśmy hotel i poszliśmy na wyjazd na autostradę łapać coś w kierunku na Graz. Pan X długo jeszcze wspominał naszego Włocha i że może do niego zadzwonimy.... w końcu miał dać nam po 100 euro :P

Nasz hotelik

niedziela, 16 maja 2010

Pierwsza podróż tirem Hradec Kralove - Wiedeń

No to jakoś dotarliśmy do początku miasteczka Hradec Kralove w Czechach (oznaczone jako punkt B na mapie) Hmmm ... No tak zostać zostawionym na początku miasta to nie za ciekawie. W ogóle gdzie my jesteśmy.
Nadszedł czas potrenowania swojego języka. Zaczepiliśmy pierwszych przechodniów. Pytanie brzmiało gdzie jest koniec miasta, a dowiedzieliśmy się tylko tyle że zaraz jest przystanek autobusowy.
W sumie dobre miejsce do łapania stopa - i na takim zadupiu wydawać by się mogło gdzie kompletnie nic nie jeździło, od razu kogoś złapaliśmy. Koleś nawet nie potrzebował tłumaczeń, cokolwiek do niego mówiłam, kiwał, że rozumie, chcemy na koniec miasta? Ok , ok . Wszystko co się powie ok, ok. I przewiózł nas przez miasto. To się nazywa szczęście :) 

Hradec Kralove jest podobno bardzo ładnym miastem, wartym zwiedzenia. Szkoda, że tyle razy już przez niego bądź obok przejeżdżałam i nie miałam okazji zwiedzić. Bardzo fajne jest tam też miejsce do stopowania, jakby specjalnie stworzone dla autostopowiczów. Jest koniec miasta i skrzyżowanie ze światłami. Światła to największy sprzymierzeniec autostopowiczów. Na światłach samochody się zatrzymują i widzą lepiej kto stoi i czeka na transport. Na drodze jest inaczej, kierowca ma zaledwie 2-3 sekundy na podjęcie decyzji, tutaj swoją decyzję może przemyśleć, także my jako autostopowicze możemy zmienić swoją postawę, uśmiechnąć się, czy inaczej wpłynąć na sytuację - na przykład poprzez inny, ciekawy śmieszny napis na kartce, przygotowany wcześniej. W ten sposób nie tylko jeden kierowca nam się przygląda, ale wielu stojących na światłach, bo z braku laku wolą popatrzeć na nas i co tam się dzieje niż na czerwone światło. A nóż widelec któryś się skusi .... 

I skusił się kierowca tira. Pierwszy raz miałam okazję wsiadać do tira. Pomijając to, że tak wysoko się trzeba wspinać to z łatwością można sobie wyobrazić co to znaczy wspinać się z 10 kilową torbą. Ale i do tego są pewne zasady. (W ogóle podróżując z Panem X wielu takich zasad się nauczyłam) Ta głosiła to, że kobieta z racji tego, że jest słabsza fizycznie wsiada pierwsza na górę i przy pomocy męskiego ramienia który od dołu podaje torbę stara się ją(torbę) wciągnąć. No w sumie wciągać jest zawsze łatwiej niż podnosić tyle na wysokość 2 metrów. Można stwierdzić, że to całkiem wygodne traktowanie, jednak następnie okazało się, że z tej racji, że kobieta wsiada pierwsza, no to zajmuje gorsze miejsce w środku. Tak więc zmuszona byłam usiąść z tyłu siedzeń na leżance, a Pan X wygodnie w fotelu. Świetnie :) Leżanka była w dodatku jakoś tak usytuowana, że nie dało się na niej komfortowo siedzieć,bo trzeba było się schylać. No to się położyłam, zginając w pół. 

Kabina Tira, którym jechaliśmy, była bardzo ładna i zadbana. Niemalże drugi dom, na podłodze dywaniki, kierowca bardzo sympatyczny siedział w kapciach, poduszki, laptopy, plazmy, sprzęt grający i czego tam jeszcze potrzeba. Na oknie wisiała taka ładna zasłonka do połowy zasłaniając wszystko co znajdowało się wewnątrz. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki temu, że ta kabina była tak zakamuflowana, ciemna spowodowało,że ten kierowca nas wziął. Z prawnego punktu widzenia kierowcy tirów mają zazwyczaj zarejestrowane tylko miejsca na dwóch pasażerów a nie na trzech.

Chcieliśmy się udać do Wiednia, kierowca jednak jechał do Bratysławy. Umówiliśmy się z nim tak, że wysadzi nas gdzieś na odbiciu na Wiedeń, tzn Pan X się chyba umówił, bo ja tego nie pamiętam, żebym się tak umawiała. Po dwóch, trzech godzinach dobrej drzemki w końcu dotarliśmy do tego miejsca ( Na mapie oznaczone literą C) O tyle było to dziwne, że kierowca zatrzymał się prawie na środku autostrady na światłach alarmowych każąc nam tam wysiadać i wskazując tylko kierunek, w którym powinniśmy iść aby dojść do drogi na Wiedeń. 
- No świetnie :))) Co za miejscówka, na pewno zaraz coś nas zabije - myślałam. Pobocza nie ma, nie ma którędy iść, nie tyle coś może porwać mnie ale mój plecak i karimatę która była przymocowana do niego i się rozciągała na jakiś metr w szerz. 
Szliśmy gęsiego w miejscu w którym nie powinno być pieszych, a trzeba wspomnieć, że za spacerowanie po autostradach można dostać słony mandat, a za granicą nigdy nie wiadomo jak kosztowna może być taka przyjemność. Z dzisiejszego punktu widzenia, myślę jednak, że o wiele bardziej przeżywałam to co się tam wtedy działo bo był to pierwszy raz, nie miałam zielonego pojęcia o niczym  i polegałam głównie tylko na wiedzy i doświadczeniu Pana X, który przestopował 14 krajów Europy i teoretycznie powinien wiedzieć co i jak i kiedy robić.(Czasem jednak ta jego wiedza była bezużyteczna :P)
Jednak jak niektórzy powiadają  "Podróżując jesteśmy bardziej skupieni, mamy natężoną uwagę, wyostrzony słuch" i rzeczywiście wszelkie zdarzenia, sytuacje, emocje które występowały wtedy w danym czasie były trochę inaczej przeze mnie postrzegane niż teraz- prawie rok później kiedy o tym pisze - były intensywniejsze.

Doszliśmy w końcu do jakieś drogi z chodnikiem. Eureka! Jesteśmy bliżej niż dalej, a jeszcze pełnia dnia. Podążaliśmy wzdłuż chodnika i ulicy na której według wskazówek kierowcy mieliśmy łapać kolejnego stopa. Chodnik wydawał się nie mieć końca, dlatego też zaraz gdy ujrzeliśmy na ulicy na tablicy znak " Wien " postanowiliśmy znaleźć dogodne miejsce na czuja i zacząć tam łapanie. W ogóle stopa z Panem X się ciekawie łapało. Ciągle mi powtarzał, że jak jedna osoba łapie do druga siedzi. Czemu ? Nie odgadłam tego sekretnego prawa do dziś. No ale skoro tak to zasiadłam sobie na moim plecaku ( taki 10 kilowy plecak to bardzo wygodna rzecz). 

Generalnie ulica nie była za dobra bo miała aż 3 pasy ruchu, my stojąc na brzegu na jakiejś zatoczce mogliśmy się spodziewać, że jedynie ktoś z brzegowego pasa ruchu może zdecydować się na zatrzymanie na tej zatoczce. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie przecinałby 2 pasów tylko po to by się zatrzymać i kogoś zabrać tak nagle. Ponadto po jakimś czasie przyszli inni autostopowicze, którzy wyglądali jak "dzieci kwiaty" i stanęli za nami, tzn daleko dalej w kierunku jazdy (tu też jest tak zasada, że jeśli się spotka jakichś autostopowiczów pierwszych w jakimś miejscu to mają oni pierwszeństwo w łapaniu tego stopa, a że stoją bliżej to ktoś jak się zatrzyma to najpierw do tych pierwszych, i w tym przypadku to my mieliśmy to pierwszeństwo) ale tak, że jeszcze było ich widać. Trochę ciężko było tam coś złapać bo kierowcy niektórzy sobie jaja robili migając migaczami jakby chcieli zjechać. I jeden kierowca tak uczynił, że nawet zjechał ale zaraz odjechał machając nam na pożegnanie i o dziwo i ku naszej kurwicy zatrzymał się przy następnej parze. No co jest kurde... my byliśmy pierwsi!!!!! Arghhh ....
Jednak nie minęło parę minut a zatrzymał się kierowca z mercedesem. Jak się potem dowiedziałam od pana X para ta została wysadzona 2 kilometry dalej heheheh....I nadal stała kiedy my obok przejeżdżaliśmy. W ogóle po moich podróżach nasuwa mi się tutaj taka refleksja, że w krajach na południe od Polski ludzie jeżdżą bardzo komfortowymi samochodami.  Można sobie wyobrazić jaka to jest wygoda kiedy jadąc autostopem nie oczekując wygód zostają one podsuwane pod sam nos. Taki sposób podróżowania był nawet wygodniejszy niż pociągiem czy jakimkolwiek innym transportem. Ponadto był to sierpień, a więc około +30 stopni, stojąc jakiś czas na słońcu = bardzo gorąco. Wsiadając do takiego luksusowego samochodu można było liczyć nie tylko na wygodę jazdy, ale też na klimatyzację. 

Kierowca był bardzo miły i sympatyczny, bardzo ładnie mówił po angielsku i w sumie moja kompetencja językowa przy rozmowie z nim bardzo się rozwinęła. Wcześniej jakoś nie miałam okazji  do tak naturalnego sposobu rozmowy. Należy tutaj zaznaczyć już na wstępie, że takie rozmowy na różne tematy w sytuacjach musu są lepszą nauką języka obcego niż jakiekolwiek kursy czy studia. A wiem co mówię bo miałam przyjemność studiować języki obce. I nie nauczyłam się tyle przez lata nauki, co przez parę godzin rozmowy z obcokrajowcem. 

Pan kierowca był z Wiednia, jadąc z Czech stwierdził, że to sama przyjemność nas podwieźć. Lubił dużo mówić, opowiadać i rozmawiać na tematy ekonomiczne. Z tego względu, że jestem z natury wygadana to przyjemnie się mi z nim dyskutowało na temat pracy, zarobków, czy w ogóle ekonomii krajów w tym Polski. Jedynym szkopułem było to, że ja chciałam się przespać i wyspać po ostatniej ciężkiej nocy w krzakach gdzie wymarzłam, a kierowca podyskutować. Na siłę więc udawałam, że zasypiam nie słuchając go. Ale na to też znajdował bezkolizyjny sposób włączając muzykę. Niestety tutaj znowu rola osoby jadącej z przodu jest niewdzięczna, ponieważ polega głównie na zagadywaniu ,co akurat czasem lubię. No ale ile można gadać? To też jest kolejną sprawą bezpieczeństwa w podróży, gdzie jedna osoba siada z przodu, a druga z tyłu z torbami, tak by w razie niebezpieczeństwa w środku atak nasz był skomasowany z dwóch stron - z tyłu i z boku - mamy wtedy większą kontrolę nad sytuacją, poza tym zawsze z przodu łatwiej pociągnąć za hamulec ręczny w razie czego niż wykonując ten manewr siedząc z tyłu. Z biegiem samochodów wymienialiśmy się tą rolą "rozmówcy" i siadania na przednim siedzeniu , no chyba, że odczuwałam nadmierną ochotę do dalszego praktykowania języka angielskiego.

Finalnie kierowca chyba nie był aż tak zadowolony do końca z naszego towarzystwa, bo zamiast wysadzić nas w najlepszych możliwych punktach w Wiedniu tj. na początku lub na końcu miasta to wysadził nas w najgorszym możliwym, czyli prawie w środku miasta koło metra, nie zdając sobie sprawy że perspektywa autostopowicza i podróżowania tym sposobem różni się diametralnie od perspektywy podróży miejskiej.
To jest o tyle nie fajne, że jedyną mapą, którą się ma przy sobie jest mapa Europy, gdzie szczegóły nie są aż tak dokładne, i aby za wiele nie nosić ze sobą bierze się najlżejszą(polecam marco polo samochodową) a tym bardziej nie ma wielkich planów wszystkich możliwych miast napotkanych na drodze. Zresztą posiadanie wszystkich mijało by się z przyjemnością autostopowania. 

Stojąc więc sobie tak w Wiedniu w sumie nie wiadomo w którym miejscu udaliśmy się do metra z nadzieją po jakąś informacje.Ale co za masakra wszelkie napisy i plany w języku niemieckim, którego nie znam ani  ja ani Pan X. Gdzie do diabła jest jakaś wersja angielska ???? Jak tu odczytać z tych mega długaśnych bohomazów nazw niemieckich gdzie jest koniec miasta i czym tam dojechać ?? Albo w ogóle się zorientować w którym miejscu się jest. Echh... Wpadłam na pomysł, że się kogoś zapytam. Kogoś z kim się będzie można dogadać, przechodnia ale nie takiego zwyczajnego. No i zapytałam jakiegoś facecika w garniturku. Wytłumaczyłam mu całą sprawę i problem ze znalezieniem końca miasta i drogi wylotowej  na Graz w Austrii (dokąd się dalej zamierzaliśmy udać) i doczytaniem czegokolwiek na planie. Pan się okazał bardzo miły i zaangażował się w pomoc tak, że zadzwonił  do kogoś pytając o tą drogę wyjazdową i czym tam najlepiej dotrzeć, próbując sam wyczytać cokolwiek z mapy naściennej. Tak jak udzielił wskazówek, tam się udaliśmy. W ogóle chyba po raz pierwszy w życiu jechałam wtedy metrem, a te wszystkie korytarze i piętra i oznaczenia metra były dla mnie jak czarna magia, i wydaję mi się, że gdyby nie Pan X to ja się bym sama w tym nie odnalazła.

Wskazówki były takie, że po wyjściu z metra musimy jeszcze z jakiś kilometr iść w tym a tym kierunku przez jakieś tereny zielone by dojść do wjazdu na autostradę. Ale chyba zgubiliśmy trop. Wtedy też wydaliśmy po raz pierwszy od 2 dni 3 euro na kebaba z 30 euro które zabrałam ze sobą. Stwierdziliśmy, że zapytamy się kogoś jak tu dojść  na trasę wylotową i ktoś nam wskazał zupełnie inny kierunek. Ja oczywiście nie chciałam iść w tym kierunku, ale Pan X się uparł i doszliśmy donikąd. Byłam zmęczona i zła. Tym bardziej dochodziłam do szczytu złości gdy Pan X wymyślił, że znowu się kogoś zapyta i wybrał człowieka, który wyglądał jak pijany śmieciarz jadący na rowerze. I oczywiście po raz kolejny pomimo moich prośb zapytania się kogoś budzącego większe zaufanie, Pan X zapytał się właśnie tego śmieciarza.



Jakież ogromne było moje zdziwienie, gdy się okazało, że człowiek którego uznałam za śmieciarza pracował naukowo, płynnie mówił po angielsku i był całkiem inteligentny a na pytanie czemu się tak ubrał odpowiedział, że tak lubi. Oczywiście wykazał chęć pomocy wskazania nam kierunku i w dodatku chciał z nami zdjęcie na pamiątkę, które możecie podziwiać powyżej :) W końcu po drobnych komplikacjach dotarliśmy do końca miasta. Zmarnowaliśmy na to jakieś 3, 4 godziny a można było już być dalej jeśli ktoś by nas nie wysadził w środku miasta. Musieliśmy gdzieś dotrzeć i poszukać cieplejszego miejsca na nocleg bo robiło się późno, wizja  ponownego zamarzania gdzieś w krzakach w namiocie tylko nas przerażała.

sobota, 15 maja 2010

Kierunek: Chorwacja. Miejsce: Granica PL-CZ i rozważania nt. psychologii perswazyjnej

I od tego właśnie zaczęła się moja cała przygoda z autostopem.
Sierpień 2009.
Pewnego popołudnia spontanicznie zdecydowałam się na podróż do Chorwacji z Panem X. Nie było za wiele ustalania, nie było celu jako takiego, był tylko zamysł, drobne przygotowania, zakupy zupek i bułeczek. I innych przydatnych rzeczy do przeżycia. Śpiwór, karimata, parę ubrań i w drogę.

W skrócie:
- źle że nie wzięłam ŻADNEJ kurtki bo jedyną zgubiłam tydzień przed a na zakup nowej nie było czasu,
  czego poźniej gorzko pożalowałam,
- dobrze, że wzięłam 2 pary butów sportowych i klapki
- dobrze też, że wzięłam 3/4 spodenki z milionem kieszeni, i dwie pary krótkich jednych ciemnych (przydały się) i jedne jasne
- źle, że nie wzięłam drugiej pary długich spodni no ale to by było już za ciężko do dźwigania.
- dobrze, że kupiłam sobie kubek metalowy i wzięłam łyżke
- dobrze, że mój kompan Pan X, był strażakiem i ratownikiem medycznym - jak na pierwszy raz miałam poczucie, że nie grozi mi śmierć :))
- dobrze, także ze Pan X zjeździł 14 krajów i miał ogromne doświadczenie i dzięki temu przezyliśmy.
Poza tym nauczyłam się od niego bardzo wiele pomimo, że był hardkor i raczej mega survival aniżeli wakacje.

Podróż nastawiona była raczej na mega ekonomiczne warunki i sprawdzenie jak długo można przetrwać nie mając wiele i starając się wybierać niekoniecznie płatne opcje. 
Wzięłam zatem 30 euro do kieszeni, to i tak więcej niż Pan X. Karta kredytowa na wypadek wszelki, ale i tam za wiele się nie znajdowało. Miało to być takie awaryjne zabezpieczenie. Dwie czy trzy setki zaledwie.
Wyruszyliśmy wieczorem z Wrocławia, i dopiero na kartkę "ZIMNO!!!" jeden kierowca podwiózł nas do granicy po 2 godzinach czekania. najgorzej jest przedostać się przez granice, bo przez nie przejeżdżają tylko Ci, którzy rzeczywiście gdzieś jadą, miejscowi zazwyczaj nie zapuszczają się tak daleko, no chyba że ktoś mieszka w pobliżu, tak jak nasz kierowca . 
Do granicy dotarliśmy około 23 o ile pamiętam. Byliśmy tak zmarznięci i zmarnowani, że wybraliśmy chyba najgorsze możliwe miejsce do spania w namiocie. Krzaki daleeeko od drogi głównej. Daleko oznacza, że trzeba się przebić przez chąszcze i krzaki. To także oznacza, że zewsząd jest się otoczonym krzakami i drzewami, co może i stanowi dobrą zasłonę, ale też ogromną wilgoć. I tak zostałam ułożona do spania przy drzwiach , których praktycznie nie było. O godzinie 3 wstałam bo było tak zimno, że nie mogłam wytrzymać. Ubrałam się w dodatkowe rzeczy, spanie w spodniach, podwójnych skarpetkach, swetrze i butach może nie jest najczystszym pomysłem, ale było mi odrobinkę cieplej. Jeśli w ogóle ciepłem możan nazwać ubieranie się w zlodowaciałe ciuchy które przecież leżały obok. 

Budząc się rano, zmarzła słyszę, tylko nie dotykaj ścian bo przemokniesz..... za późno jestem za duża ...że też taki mały namiocik, żeśmy wzięli noooo..... Wyjście z namiotu było kompletną katastrofą bo był on taki mały, że trzeba było go dotykać niemalże cały ciałem aby się z niego wydostać co oznacza zetknięcie się z gigantycznymi zasobami wody które namiocik zdołał utrzymywać dopóki nie miał kontaktu z czymś, to znaczy z naszymi ciałami. Następnie przebicie się przez mega kilometry krzaków pokrytych rosą i trawy pokrytej rosą... No co za masakra po kija myśmy tak daleko zaszli ???? Jestem cała mokra i zimno mi!!! 
Jak dobrze, że świeciło słońce. Poszliśmy na stację benzynową , przygotować śniadanko i wysuszyć się w promieniach słońca. 
Pomimo, że mieliśmy mini kuchenkę kempingową, szkoda było tracić gazu. Wymyśliłam zatem, że zapytam się w restauracji, czy można otrzymać kubek przegotowanej wody (oczywiście do naszego posiłku). Pani numer 1 zgodziła się, pod warunkiem, że przyniosę jej jakieś naczynie. Przyniosłam, ale dopiero po 15 minutach, gdzie ku mojemu zdumieniu przy ladzie była Pani numer 2, która o niczym nie wiedziała. 
- Dzień dobry, Ja tu byłam 10 minut temu, zapytać się czy mogę dostać przegotowanej wody i miałam przynieść coś w co można byłoby jej nalać. Poprzednia Pani powiedziała, że mogę ją otrzymać.
- Heeeeeelaaa ? Czy tu ty komuś obiecałaś przegotowaną wode ??? - zaryczała kobieta numer 2
- Aaaa tak.. możesz tam wlać z jeden kubek.
Upsss... A ja tu stercze z dwoma gigantycznymi kubkami. No cóż...
- Dobrze, ale mogę nalać Pani tylko jeden kubek. 
- Ale ja bym potrzebowała dwa. 
- To za drugi będzie musiala Pani zapłacić. 
- To jeden mam za darmo tak ? ( W sumie tak myślałam, że trzeba będzie zapłacić jakieś groszowe sprawy, ale byłam ciekawa rozwoju sytuacji )
- Tak jeden kubek przegotowanej wody mogę Pani nalać. 
- A w sumie skoro mam jeden kubek, to jakby Pani nalała po pół kubka każdego to wyszłoby na to samo chyba nie ?
- No w sumie tak. 
- No to czy mogłaby Pani nalać w ten sposób ? I wyszczerzyłam kły by moja prośba stała się bardziej prawdopodobna do zrealizowania.
- No dobrze. 
Teoretycznie miałam dostać po pół kubka, ale praktycznie dostałam prawie po całym. 
Poszło względnie łatwo. Ale wcześniej w jednym z wrocławskich Mc Donaldów, kiedy zapytałam się o to czy mogę dostać kubek, bo muszę wziąć lekarstwo, to przybiegł sam pan manager zdenerwowany tym co mi jest i czy chce wody przegotowanej. Ja potrzebowałam kubka do rozmieszania czegoś oczywiście tylko. Tu poszło łatwiej i w dodatku otrzymać mogłam więcej niż chciałam. 

Z tego można wysnuć wniosek, że trochę psychologii w życiu się przydaje. Do każdej prośby powinien być dołączony sensowny argument i wypowiedziany z pełnym przekonaniem, do nawet najbardziej bezsensownej czynności. Można pomyśleć, że czym bardziej dramatyczny argument, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie spełniona prośba.Miałam okazję zetknąć się gdzieś z badaniami, gdzie chciano sprawdzić, jaki rodzaj argumentów wpłynie na spełnienie prośby. Sytuacja była dość codzienna. Badacz stał w kolejce do ksero. Badano w jakim stopniu ludzie są skłonni spełnić prośbę o przepuszczenie w kolejce, słysząc argument bądź nie. Stwierdzono, że na pytanie "Czy mogłaby Pani/Pan przepuścić mnie w kolejce przed siebie?" Wszyscy badani odpowiadali, że nie. Natomiast już na pytanie, " Czy mogłaby Pani/Pan przepuścić mnie w kolejce przed siebie bo chciałbym być bliżej",które to pytanie jest uzupełnione argumentem ale jakże bezsensownym, zauważono że parę procent badanych zgadzała się spełnić tą prośbę. Najbardziej efektywne było jednak " Czy mogłaby Pani/Pan przepuścić mnie w kolejce przed siebie ponieważ bardzo śpieszę się na zajęcia". 

I w sumie ta samo można by porozpatrywać tą moją przegotowaną wodę, bez argumentu nie należą się dwa kubki, z argumentem ależ oczywiście. Niby to takie oczywiste, i tu żadnej ameryki nie odkryłam, ale niewielu ludzi się tym posługuje, i nie wielu ludzi nawet zauważa, że taka drobnostka może przyczynić się do zmiany zdania.

Po wysuszeniu się i rozmyślaniu na słoneczku ruszyliśmy w drogę w stronę Wiednia, by dalej przedostać się w kieruku Chorwacji, i jeszcze po drodze się gdzieś wyspać.... Nocleg jak się okazało był o 360 stopni  inny i lepszy od poprzedniego.... Nawet przez myśl nam nie przeszło, że coś takiego może nas spotkać... Ale o tym w kolejnym poście.

piątek, 14 maja 2010

Zmapowana trasa na wyspy Chorwackie

Rys.1 Ogólny schemat podróży


Poszczególne litery oznaczają poszczególne miejsca zdarzeń, które będą opisywane. Miniaturka tego znajduje się także po prawej stronie Bloga pod większością tabelek, można szybko wrócić do tej powiększonej mapy klikając na to miniaturkę po prawej.


Rys.2 Zbliżenie części Chorwacji i wyspy Chorwackiej Cres i Krk


Jeśli nie widoczne to używając klawiszy ctrl i + można powiększyć sobie widok ( ctrl i - zmniejsza z powrotem)

Legenda miast i miejsc, które będą opisywane: 
A,T - Wrocław
B - Hradec Kralove, Czechy
C - Autostrada na rozdrożu na Wiedeń , Austria
D - Autostrada wyjazdowa z Wiednia , Austria
E - Graz, Austria
F - Maribor, Austria
G - Droga na Rovinj, Chorwacja, Region Istria 
H - Pula, Chorwacja
I  - Port w Brestova, Chorwacja
J  - Porozina, na wyspie Cres, port , Chorwacja
K - Valun , wyspa Cres, Chorwacja
L - Miasteczko Cres, Na wyspie Cres, największe na wyspie, Chorwacja
M - Merag ,wyspa Cres, port
N - Rijeka, Chorwacja
O - Obwodnica wokół miasta Ljubljana, Słowenia
P - Jesenice, granica słoweńsko - austriacka
Q - Autostrada koło Salzburga, Austria 
R - Jakaś zadupiasta stacja benzynowa, nie wiadomo gdzie, gdzieś koło Linz , Austria
S - Praga , Czechy 

Statystyki:
W sumie licząc od Wrocławia w dwie strony pokonaliśmy stopem  2407 kilometrów.
Podróż trwała 10 dni 
Wydałam na nią 400 zł 
Ilość mega wielkich problemów z łapaniem (dłużej niż 4 godziny czekania) łącznie: 2 razy 
Straty : Pan X zagubił większość naszych zdjęć :P
Zyski : Jedyna podróż podczas które nic nie zgubiłam :)))
           Niesamowite wspomnienia i przeżycia.