czwartek, 10 grudnia 2009

Madrid sightseeing Day 1 - Roślinność

Zjawisko nadmiernej roślinności w Madrycie.

Jeśli chodzi o samo miasto, to jak na przekór do terenów poza miastem jest on bardzo uroślinniony. Chyba hiszpanie mają fizia na tym punkcie żebym mieć sto milionów ogrodów i roślinek na ulicach bo właśnie tam tak mają. I to jeszcze takie ogrody tam występują co chwilkę co dla nich jest to normalką, a dla mnie było jakimiś ewenementem roślinnym.

 






U nas jeden taki ogród to byłby atrakcją turystyczną na skale przynajmniej wojewódzką, a tam co chwile jakiś ogród to w stylu angielskim to francuskim to jeszcze innym , co chwila jakiś pałac, zamek czy inna atrakcja. Ja w ogóle sobie nie wyobrażałam, że taki jest Madrid przed przyjazdem tam, myślałam, że jest to takie wielkie miasto ze skupiskiem bloków i że po prostu te bloki są tak zwyczajne, że tylko dlatego warto zobaczyć tą zwyczajność. A tam po prostu jest niesamowicie. Tzn dla mieszkańców Madrytu jest to całkiem normalne, że mają takie ogrody i takie atrakcje. Jak żyją w takim ładnym otoczeniu i środowisku to się przyzwyczajają. Zresztą sam mój host stwierdził, że w Madrycie nie ma nic ciekawego. Tak prawdę mówiąc skoro tak myśli o swoim mieście to po kija ludzi przyjmuje i ich oprowadzać chce, skoro nie widzi w tym najmniejszego sensu.






W życiu bym nie pomyślała, że w tym mieście są takie ogrody i takie rzeczy. Bardzo mi się to podobało, może to dlatego , że jestem taką zapaloną "uwielbiaczką natury wszelkiej " Co prawda takie parki można tez spotkać , niedaleko Bydgoszczy w Ostromecku. Ale ilość tego tam no po prostu jest niesamowita.






Te ogrody dla Hiszpanów nie są prawdopodobnie niczym szczególnym, są otwarte dla nich i każdy może się w dowolnym miejscu legnąć na ziemi i poczytać np książkę, i to czynią tam owi ludzie. Zazwyczaj takie kompleksy parkowe są dla nich miejscem flirtów, odpoczynku. Kładą się czy siadają na trawie w każdym możliwym miejscu , i zupełnie bez krępacji wyrażają sobie uczucia mową ciała. Takie sobie to pikniki rożne urządzają w takich miejscach!




Kochany to naród. U nas chyba dziwnie wyglądałoby to , gdyby nagle w parku przy dróżce rozłożyła się para dorosłych ludzi (30-50 lat) na trawie i tak odpoczywała. W ogóle hiszpanie są bardzo otwarci, bardzo głośni i okazują sobie uczucia intensywniej niż my co mnie osobiście po jakimś czasie zaczęło irytować troszeczkę, bo u nas takie zachowanie jest tępione, a tam jakieś pocałunki buziaczki czy inne rzeczy wykonywane publicznie są uważane za piękne. Bo przecież " Oni w ten sposób pokazują jak bardzo się kochają i chcą to pokazać także innym"  Hmm... No ok.




Zaczynając nasze zwiedzanie pierwszego dnia, od razu się nadzialiśmy na Polaków. Pierwszy lepszy park, oglądamy, zachwycam się widokami, i słyszę co ? K....a. Heh. Nie ma to jak w domu. Oczywiście nie omieszkałam z nimi porozmawiać ..... po polsku. Wreszcie mogę mówić po polsku!!! Jak miło :))) Naprawdę mi tego brakowało. Powymienialiśmy parę zdań na temat tego co tu robimy oby czwóro czy jakkolwiek się to mówi. I po jakiś 15 minutach rozmowy, aby mój host się nie nudził, zaczęłam mu tłumaczyć o czym rozmawiamy. Potem wynikła komiczna sytuacja bo rozmawialiśmy w trzech językach, tzn w polskim, angielskim i hiszpańskim. To znaczy oni rozmawiali po hiszpańsku, nie wiem o czym.

Okazało się generalnie, że koleś z Polski przyjechał tu paręnaście lat temu i teraz oprowadza brata, bo możliwe że on tez tu się przeniesie. On jednak osobiście znudził się już Madrytem. Hmmm... Kolejny znudzony miastem.




Madryt jest specyficzny, na pewno nie porównywalny do naszych miast. Wiele rzeczy jest to perfekcji wypracowanych. Prawie każdy budynek jest bardzo ładny odremontowany,jest czysto schludnie, co rusz to palmy, czy girlandy na balkonach. Ciepło , ciepło i jeszcze raz ciepło.Jednak ja bedąc pod koniec września jakoś się tym ciepłem aż tak nie zrażałam, rzeczywiście było ciepło, ale nie cieplej niż u nas zazwyczaj bywa, tak średnio 25- 30 stopni. Oczywiście dla mojego hosta to już chyba był koniec świata, bo przecież tak ciepło och tak ciepło, i jeszcze czas siesty.Nikt nie wychodzi na ulicę, tylko turyści, heheh. Ja nie rozumiem jak można siestować w najładniejszą porę dnia. To jest od 14 do 17/18. I jak można tyle w ciągu dnia spać. Mój host to chyba jakby mógł to w ogóle by się z łóżka nie podnosił.



Pomimo, że to takie wielkie i skomercjalizowane miasto to jest bardzo ulesione. Naprawdę roślinności tam nie brakuje. Na każdej ulicy, na każdym rogu, na każdym wolnym polu jest jakiś park. Ale wydaje mi się, że ta liczebność tych terenów zielonych wynika ze sposobu życia Hiszpanów. Mają oni tą swoją sieste, wtedy się wychodzi z pracy i odpoczywa, i takie parki są jedną z możliwości co robić podczas siesty i jak odpoczywać. Można tam leżeć i czytać książkę, można się przechadzać, jeździć na rowerze, na rolkach. I żeby nie marnotrawić czasu na dojazd do domu, to idzie się do pobliskiego parku i tam odpoczywa. To jest takie typowe zjawisko tam.


Lot do Hiszpanii



Lot  z Bergamo do Madrytu był jeszcze piękniejszy niż z polski do Włoch choćby dlatego, że przez większość czasu lecieliśmy nad najpiękniejszymi górami - Alpami.




To było świetne uczucie być na wysokości trochę powyżej chmur a jednoczenie prawie na styku gór, które swoimi wierzchołkami wychodziły poza te chmury.
Lot trwał trochę dłużej niż poprzednio, leciało się jakoś około 2 godzin, wiadomo dłuższa trasa. Przy tym można było naprawdę zauważyć bardzo różne i ciekawe zjawiska zachodzące na niebie, rodzaje chmur, kłębiaste, pierzaste, baranki a w tle ziemia :)




Kiedy chmur nie było, czyste niebo, pilot stwarzał nam tą możliwość ujrzenia Alpejskich gór z bliska, i obniżał pułap lotu. Elektryzujące widoki....





Lecieliśmy także nad Lwią Zatoką na styku Francji i Hiszpanii. Prawdopodobnie jest to wybrzeże Francji, tak podejrzewam, na upartego mogłabym szukać kształtów linii brzegowej na mapie.
Jak się leci nad brzegiem można zauważyć ciekawe zjawisko atmosferyczno - fizyczno - optyczne że tak to nazwę. Albowiem wiele się mówi o energii słonecznej i o promieniowaniu, ale człowiek dopóki czegoś nie zobaczy na własne oczy to jest dość sceptyczny do usłyszanych informacji, albo przyjmuje je do wiadomości jako pewnik bez zweryfikowania z braku technicznych możliwości. Ale o czym ja tu mówię? O odbijaniu się światła słonecznego od tafli wody. Zazwyczaj mówi się, że kąpiąc się w wodzie człowiek się bardziej opali bo promienie słoneczne odbijają się od wody, my i tak ich nie widzimy ale wierzymy na słowo.

Z lotu ptaka można zaobserwować to zjawisko, i zobaczyć na jaką skalę odbijają sie promienie słoneczne od tafli wody. Nie zagłębiając się tutaj w żadne skomplikowane optyczne reguły ani zasady, jeśli ustawimy się pod odpowiednim kątem do tafli morza/wody napotkamy to zjawisko.
Dla oczu ludzkich taki widok jest prawie nie do zniesienia.Widzi się tą odbijającą powierzchnie wody, która razi w oczy z taką siłą, że gdyby się temu przyglądać przez dłuższy czas podejrzewam, że ślepota gotowa. Ale warto chociaż parę sekund się temu przyjrzeć dla samego odczucia tego.




  


Niezależnie od tego pod jakim kątem lecimy, promienie słoneczne padają z różnych stron i nawet będąc równolegle do powierzchni to zjawisko jest widoczne i może nas porazić.

 

Jednak przyjemnie jest poobserwować rzeźbę terenu, starając się nie patrzeć w miejsca odbijania się światła słonecznego. Mnie osobiście ten widok przeraził troszkę, kiedy sobie uświadomiłam to, że kąpiąc się w wodzie taka ilość energii świetlnej we mnie bije, i że aż tyle niezdrowego słońca pada na mnie nie tylko z góry ale też z dołu odbijając się od lustra wody. To tak jakbym się niemalże smażyła na słońcu, aż dziw, że nasza skóra, nasz organizm jest odporny i znosi tą energię, zostawiając ślady tylko w postaci opalenizny, która zresztą jest uznawana przez społeczeństwo za coś pozytywnego i wręcz pożądanego. Brrr....




Lecąc tak, zastanawiałam się do czego w okienkach samolotu są takie spuszczane zasłony i w sumie doszłam do wniosku, że właśnie do tego by uchronić się przed tym widokiem przed tym słońce i przed tak dużym promieniowaniem, bo chcąc nie chcąc w locie znajdujemy się bliżej słońca niż zwykle i niekoniecznie jesteśmy do tego przystosowani, a nasze oko i zdolność adaptacji tym bardziej.  Ludzie więc na ten widok po prostu zasłaniali te okienka, ja musiałam się temu przyjrzeć chociaż przez parę sekund ( bo więcej się nie dało znieść) .Jeden mężczyzna przy wzlocie z lotniska chciał w ogóle sobie to okienko zasłonić permanentnie na czas lotu. Stewardesa kazała mu je odsłonić. Doszłam do wniosku, że chyba nie można mieć cały czas zasłoniętego bo wtedy oko się nie przyzwyczaja, i jak nagle zobaczy z którejś strony taki oślepiający widok to to może być niekorzystne.

Kiedy jednak słońce zachodzi, ten odblask już nie jest tak strasznie intensywny, i można się trochę dłużej poprzyglądać. Wtedy robi się tak pomarańczowo :)

 


Gdzieś tam po drodze jakoś przypadkiem udało mi się też sfotografować wyspę. Nie do końca jestem w stanie określić co to za wyspa, a może wysepka hmmm ....





Jeśli by sobie porównać powierzchnie ziemi Polski, Włoch i Hiszpanii, to można zauważyć jaka hiszpańska ziemia jest wyschnięta.(np ze zdjęć w poprzednich postach) Ale poprzez to ma też swój urok. Pomimo, że roślinność występuje rzadko, albo w ogóle a gdzieniegdzie rosną sady winne to i tak jest to bardzo ciekawy widok.





Im dalej się zapuszczamy w głąb Hiszpanii tym ta ziemia jest bardziej sucha, pozbawiona jakiejkolwiek zieleni.


  
Można dojść do wniosku, że to niemalże pustynie. 



Natomiast tam gdzie jest trochę górzysty teren , trochę zbiornika wodnego i ziemia ma odrobinę cienia i nie jest aż tak wysuszona od razu można zauważyć roślinność.













Lecąc przez około 2 godziny można tyle było się naoglądać ,że po prostu bajka. Ciekawym faktem jest też sprawa załogi samolotu. Zawsze w skład załogi wchodzi parę stewardess i paru stewardów, zawsze też są oni z dwóch krajów, parę osób z kraju z którego się wylatuję i parę z tego do którego się leci. I zawsze wszelkie informacje podają w tych dwóch językach. Oczywiście podają niektóre również po angielsku, ale ja lecąc sobie z Włoch doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie zrozumieć co oni mówią po angielsku bo to był taki kosmiczny akcent i tak szybko mówili, że to jakaś paplanina słów. I pomimo, że nie znam włoskiego czy hiszpańskiego to prędzej rozumiałam co mówią w tych językach niż w ich angielskim hehe. 

No nie można się dziwić , że tak szybko mówią, bo przecież ich zadaniem jest przekazywanie informacji pasażerom, a skoro trzeba to zrobić w kilku językach i jest dużo do przekazania no to trzeba szybciutko mówić. Co mnie osobiście najbardziej rozwaliło to moment turbulencji.
Kiedy się rozpoczęły kobieta zaczęła oczywiście po angielsku mówić coś na zasadzie "Drodzy państwo mamy turbulencje proszę usiąść na miejsca i zapiąć pasy. jesteśmy tu i tu bla bla bla..... " Oczywiście tej wersji nie zrozumiałam, dopiero hiszpańską.Trwały one może z minutę dwie, uczucie słabo przyjemne. Brak możliwości kontroli i trzęsie, coś jakby się było sardynką w puszce. Kiedy po raz drugi nas spotkały turbulencje, po jakimś czasie, to kobieta znowu zaczęła mówić i zanim zdążyła dokończyć cokolwiek to turbulencje się skończyły, i tak w jednym w drugim języku i trzecim. Turbulencji od minuty nie ma a ona dalej w innym języku, ze są turbulencje. W ogóle chyba to jest jakieś międzynarodowe słowo bo w każdym z wymienionych języków brzmi podobnie.
 

Madrid aeropuerto

Jeśli chodzi o lądowanie na lotnisku w Madrycie to spotkałam się z korkiem samolotowym :D
Madryckie Lotnisko jest mega gigantyczne i przez to straszliwe. Jak się wyląduje to trzeba czekać jakieś 15 - 20 minut zanim się zwolnią pasy dojazdu do wejścia, potem dojechać jeszcze jakieś 15 minut do Terminala samolotem. A potem żeby było jeszcze śmieszniej, żeby znaleźć jakiekolwiek wyjście z lotniska to tak  kolejne 15 minut. Mądrze pomyślane są takie przesuwające się platformy które przyspieszają chód i co jakiś czas są umieszczane w podłodze, kto to widział, żeby tyle czasu tracić na wyjście z lotniska hehehe.

Bardzo fajne jest też połączenie z lotniskiem metra. Metro dochodzi  do dwóch z czterech terminali.
Jak w końcu dotarłam na tą lotniskową stacje metra to tak średnio mi się to spodobało, ponieważ byłam zmuszona kupić bilet na metro. Przy bramkach stoją strażnicy, nijak nie da się przeskoczyć. No to nic to kupujemy, w jakiejś dziwnej maszynie. Normalnie bilet na komunikacje w metrze kosztuje 1 euro i można się dowolną ilość razy przesiadać dopóki się nie wyjdzie na powierzchnie za bramki.
natomiast z lotniska czy na lotnisko kosztuje 2 euro. To zdzierają z turystów nieźle.

Zakupiłam w maszynie bilet za 2 euro, podchodzę do bramki wkładam bilet.... i ..... nie działa heheheh. No nie co za pech :D Kupiłam nowy bilet i jakiś trefny, mówię do  kobiety że nie działa. Kobieta luknęła i poszła mi go wymienić.  No i pięknie bo się zaczęłam stresować. Wyjęłam moje notatki by sprawdzić jak mam dojechać do mojego hosta. Oczywiście też do niego napisałam że będę za parę minut. Przywyczajona już do spóźnialstwa Włochów, wzięłam sobie z informacji jakąś książeczkę informacyjną do czytania. No i kombinując przesiadając się kilka razy trafiłam.


Wyszłam na powierzchnię, poszłam usiąść do jakiegoś stoliczka pobliskiego a to się okazało, że jakaś restauracja i kelner już do mnie wyruszył. Podziękowałam mu informując, że tylko tu czekam.
Myślałam, że znowuż z jakąś godzinę poczekam, a tu miłe zaskoczenie. Mój host przybył w ciągu 3 minut i zaprowadził do swojej chaty nieopodal. Do centrum miasta 5 minut ... heeeeeeeee :))



sobota, 28 listopada 2009

Podróż do Brivio.

Umówiłam się z hostem z Brivio, że mam przyjechać do niego pociągiem po godzinie 18, jak wyjdzie z pracy. Podał mi dokładne wytyczne, gdzie wsiąść , gdzie wysiąść. I gdzie czekać.

Pomyślałam "no dobra" Ten mój mediolański host, także jechał w tą stronę co ja do jakiegoś swojego miasteczka, i dlatego pomógł mi zakupić bilet i go potem skasować. Skasować ? To tu się bilety kasuje :D No to pięknie - pomyślałam. To ja z Bolonii jechałam z nieskasowanym biletem, i pomimo , że konduktorzy ciągle przechodzili obok mojego przedziału i obok mnie,nie doczekałam się kontroli. Tam taka nie istnieje chyba. Kurde... wydałam 10 euro na darmo haha... a i tak jechałam na gapę :P No ale jak widać los mi sprzyja i nie dostałam mandatu. 

Jeśli chodzi o życzliwość ludzi, to po raz kolejny jej doświadczyłam. Pewna młoda kobieta widząc, że się rozglądam na każdej stacji w poszukiwaniu ich nazw, zapytała się mnie dokąd chce się udać, i wskazała mi dokładnie gdzie mam wysiąść :) Siła pozytywnych myśli działa.

Byłam trochę zestresowana tym, że mi się komórka wyładowała i że nie mam jak się porozumieć z tym moim nowym hostem.Napisałam mu to przed jeszcze, że już jadę , i że będę czekać i że mi się komórka wyładowała. Kiedy wysiadłam z pociągu , który był o dziwno tani, i całkiem komfortowy, nawet bardzo komfortowy, i dwu piętrowy, (siedziałam u góry dla lepszych widoków). Nie do końca wiedziałam gdzie się udać, jak zwykle zresztą. Nie wiedziałam też, czy ten mój host już przybył czy nie. Zaczęło się ściemniać było około 19 godziny. Wyszłam ze stacji, piękna miejscowość. Ach... szkoda , że tutaj nie przyjechałam pozwiedzać, chociaż bez samochodu to tam ani rusz. Ale to takie małe jakby wioski, na terenie górzystym, blisko Alp. Ciągle dróżki wiodły w dół to w górę.  Ale mieszkali tu ludzie raczej bogatsi, którzy mają dość zgiełku miejskiego, w bardzo ładnych wielkich domostwach.

Zauważyłam pewien bar, ha! to może tam maja prąd! Weszłam i doznałam znowu mega serdeczności. Zaczęłam tłumaczyć sprzedawcy, że mi się wyładował telefon , i że muszę się z kimś pilnie skontaktować...a on otworzył szufladę i wyjął pęk kabli podając mi ładowarkę do mojego telefonu ahahaha..... (Czy to jakieś takie zapasy ratunkowe, że mają do każdego modelu? :>) Powiedziałam, że mam swoją tylko potrzebuję źródła prądu, i zostałam zbawiona. Mam prąd! :) Świetnie, doładowałam sobie i baterię od aparatu, i telefon. Usiadłam w kącie baru i czekałam aż się trochę naładuje.

Bar był  całkiem malutki, w ogóle w nim klientów nie było, może w ogródku piwnym siedziały z dwie osoby , i co jakiś czas ciekawsko spoglądały w moją stronę. Mijały kolejne minuty.... Napisałam do mojego hosta dokładnie gdzie jestem.Odpisał, że niedługo będzie. Mijały kolejne minuty ..... Siedziałam tam już prawię godzinę. Dochodziła godzina ósma. Na dworze było już bardzo ciemno.
Zaczęłam się trochę bać, że może jednak ten host po mnie nie przyjedzie. No a ja jestem w jakiś obcym miejscu górzystym terenie z jedynym barem, i nawet nie miałabym spać gdzie. Wychodziłam czasem z baru wychylałam się. próbowałam wypatrzeć tego mojego hosta, ale nic. Im więcej razy to robiłam tym gorzej. Bo się wystawiałam na widok publiczny, i od raz wszyscy kręcący się włosi zwracali na mnie uwagę. Co wydawało się niezbyt bezpieczną okolicznością. Jedynie zaufanie budził ten sprzedawca który chciał mi użyczyć ładowarki.

O godzinie 20.00 Sprzedawca zapytał się mnie ile czasu jeszcze potrzebuję ładować komórkę, bo on chciałby zamknąć. No to świetnie!! Gdzie jest mój host do jasnej choinki!!
Opowiedziałam mu, że przyjechałam tu pociągiem, i że czekam na znajomego który ma po mnie przyjechać, i że napisał, że już jedzie. Nie wyobrażałam sobie czekania na zewnątrz w tej ciemnicy.

Pan Sprzedawca powiedział, że mnie nie wypuści samej w taką ciemnice, żebym czekała tu , on też ze mną poczeka. Co za głupia sytuacja :P Zamiast facetowi umożliwić zamknięcie baru, to ja mu jeszcze utrudniam. No ale sam chciał .

Gdzieś pod 40 minutach, wreszcie przyjechał. No alleluja. Włosi nie mają kompletnie poczucia czasu. Jak się potem dowiedziałam z nimi to jest tak, że jak się człowiek umawia na daną godzinę z kimś, to wiadomo, że ten ktoś będzie 20- 40 minut później. Co za kompletny bezsens. Właśnie to się nazywa odmiennością kulturową. Włosi mają po prostu taką strukturę działania, a mnie to tylko irytowało.

Zajechali żeśmy do domu. Jeju, jaki fajny on miał dom. Fajny w znaczeniu taki bardzo charakterystyczny. Taki inny. Najpierw mnie oprowadził po tym domu, a potem dostałam swój pokój razem z osobną łazienką. Heh, świetnie. Mój pokoik był uroczy, jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Pomimo że ściany były jakoś dziwnie pomalowane, i kompletnie na nich nic nie było to i tak było to przecudne.





Jedno co zauważyłam , to także to, że Włosi mają jakiś inny system rozkładania pościeli na łóżku.
Występuje u nich normalnie prześcieradło, poduszka pod głowę, i jakieś 3 dodatkowe narzuty.( Tak samo zresztą dostałam w Bolonii, złożone w kupkę, i nie do końca wiedziałam co mam z tym zrobić, więc tam sobie wzięłam tylko poduszkę prześcieradło i jedną narzutę.I jak potem pojechaliśmy do znajomych i wróciliśmy to widocznie mama tego hosta widziała, że nie mam tego rozłożonego to mi dołożyła te dwie narzuty w jakiś ciekawy sposób je ułożyła, więc już wiedziałam że tu się robi jakoś podobnie.) I rzeczywiście, jedna narzuta służy jako przykrycie które jest miłe w dotyku , druga jako coś regulującego ciepło, a trzecia podobno jest do wystroju :) jednak ani jedna nie przypominała naszych polskich kołder. Hieeee... Interesujące. 



Bardzo podobały mi się też okiennice, chyba wszędzie gdzie są takie jakieś nietypowe to przykuwają moją uwagę. Tak jak tutaj te okiennice, drewniane, bez żadnych szyb, z zasłonkami :) Achh... jakie to ładne było. A jeszcze ładniejszy był widok z okna. Akurat z mojego pokoju miałam widok na jakąś budowlę zamko-podobną. Jak się okazało to jakiś klasztor.

Świetny ten dom jego był. I taki uroczy ogródek miał. No żałuje, że nie mogłam choć trochę dłużej zostać. 

Po zwiedzeniu domu, rozpakowaniu się i oporządzeniu, pojechaliśmy na zwiedzanie i jedzonko :))
Aaaa mniaaam....  wreszcie poszliśmy do jakiejś restauracji normalnej. Zamówiliśmy pizze i mój host chciał coś alkoholowego ale nie znanego mi pochodzenia, a ja chciałam spróbować włoskiego wina.
Pizze wybraliśmy dwie różne, żeby potem się podzielić na pół, i żebym mogła spróbować różnych smaków. I nie ma to jak prawdziwa włoska pizza, kompletnie niepodobna do żadnej innej, nawet tej co pieką na cieńkim cieście, no tamta pizza po prostu inaczej smakuje. I winko jakie dobre :))) O masakra.. No tylko rozkoszować się takim winkiem. 


Po wypiciu winka, mój host chciał jeszcze sok pomarańczowy, i kawę, espresso takie malutkie. Ja podziękowałam.Przynajmniej dziwne mi się wydawało picie kawy na wieczór. Akurat żeśmy zdążyli z tym posiłkiem tzn była około 11, bo niedługo po nas zamykali restauracje.

Pojechaliśmy na zwiedzanie, hehehe... zwiedzanie nocne...  oczywiście jak zwykle zachwycałam się architekturą budynków, bo innych widoków to tak za bardzo nie miałam. Myślę, że świetna ta mała miejscowość była. Klasztor był, boisko nawet mieli, wzgórza, pagórki, jezioro niedaleko i widok na Alpy. 



 


 




Droga na lotnisko do Bergamo, które znajduję się jakiś kawałek od miejsca mojego pobytu była jedynym momentem, kiedy mogłam poobserwować widoki w dzień, z samochodu. Usiłowałam robić różne fotki, jednakże z powodu trochę bardzo brudnej szyby samochodowej mojego hosta, no nie bardzo większość wyszła. Najważniejsze jednak, że nacieszyłam oko.




Droga była raz stroma, raz prosta , raz pod górę. Dokładnie tak jak w górach, takie serpentyny wąskie. Przypuszczam, że gdyby się chciało zwiedzić ten teren autostopem to graniczyłoby to z cudem, gdyż na takiej drodze, to samochód nie miałby nawet gdzie zjechać.



Wracając do architektury, każda posiadłość tutaj, bo w sumie tak można nazwać te domy, była w innym kolorze, miała inne okiennice , inny kształt okien. Po prostu nie mogłam się nadziwić różnorodności tego, i przy tym takiego świetnego przypasowania do całości.










Najgorsze w takich podróżach jest to, że się nigdy nie można wyspać, tzn można, ale człowiek zachwycony ciągle czymś nowym nie chce tracić czasu na spanie. Wysypia się dopiero tak średnio po 3,4 dniach, gdy już organizm fizycznie daje znaki o braku snu.
Tej nocy się nie wyspałam, bo musiałam strasznie rano wstać aby się spakować i wyszykować(około 5), i zdążyć na samolot. Byłam znowu strasznie zestresowana jak to przed poprzednim lotem.
Mój host stwierdził, że 40 minut wystarczy na dotarcie na lotnisko, w drodze coś zaczął marudzić, że jest korek, i że to niedobrze, bo mi zostanie mało czasu. No to mnie tym jeszcze bardziej zestresował.

Biegiem wpadłam na lotnisko. A tam kupa ludzi, kurde!!! I nic nie widać, gdzie są te tablice, gdzie te tablice!!! Zostały 2,3 minuty dosłownie. Patrze, szukam , rozglądam się. Madrid, Madrid, gdzie pisze Madrid. Nigdzie nie pisze, o boże!! Gdzie ten samolot, czyżbym się spóźniła, no niemożliwe! Podbiegam do kobiety i pytam się:
- Gdzie samolot do Madrytu ?
Kobieta:(Wydukała coś, co z powodu stresu nie byłam w stanie zrozumieć)
- Gdzie samolot do Madrytu ?
K: (Zrozumiałam) Late.
- Late? Jak to late?, spóźniłam się? No nieeeee możliweee... i jestem już na skraju płaczu. gdy słyszę
K: Nie late, tylko later, będzie later, później, na razie leci inny. Proszę poczekać.

 Uffffffffffffffff..........................Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Byłam na czas, dokładnie miałam napisane na Karcie pokładowej, że o tej godzinie o której dotarłam było zamknięcie gate czyli bramki , a pół godz po tym odlot samolotu. A tu wyszło na to, że wg tej ich włoskiej zasady spóźnialstwa godzina otwarcia w ogóle tego gate to ta godzina która jest napisana jako godzina odlotu samolotu.... a gdzie tam, czasem nawet później. Przecież im się tam nie spieszy. Ile to się człowiek stresów musi najeść.....




czwartek, 26 listopada 2009

Zwiedzanie Mediolanu

Zanim się spotkałam jeszcze z hostem, stwierdziłam, że szkoda marnować czas i warto byłoby coś zjeść. Oczywiście co mi się pierwsze rzuciło w oczy? McDonald. Na starym głównym rynku. Co ciekawe, ten typ McDonalda był dostosowany do wyglądu całej rynkowej architektury. Zresztą myślę, że ten nasz typowy czerwono - żółty bynajmniej śmiesznie by tam wyglądał. Ale z tego co się orientuje, jeśli był on tam założony na zasadach franchisingu to obowiązywały go takie same zasady jak każdej innej placówki Mc Donaldowej na świecie, czyli że powinien być taki czerwono - żółty.

Jednak nie był.

Sprawiło mi to pewnego rodzaju rozczarowanie. Bo chcąc nie chcąc, będąc za granicą, będąc głodnym, nie znając okolicy idzie się tam gdzie się coś zna,i pomimo tego że tam jest niedobre jedzenie, mniej więcej pomaga nam to poczuć się bardziej bezpiecznie, kiedy przebywamy w obcym miejscu ale w podobnym McDonaldzie. Ten nie był ani trochę podobny, był ciemnozielono- bordowy.

Co więcej sprzedawano w nim takie jakieś ciasteczka muffiny, taki kącik kawowy. Poza tym zawsze, z zasady jest też tak, że Mc Donald jest źródłem prądu, w każdym Mc Donaldzie można zazwyczaj gdzieś znależć gniazdko i się doładować. Com czyniłam będąc w różnych krajach.
Ale tutaj troszkę nie bardzo mogłam znaleźć jakiekolwiek źródło prądu.Pytając się sprzedawców o prąd też nie do końca mnie zrozumieli, i mi wskazali toaletę :) No i tak to jest typowa cecha włochów, rzadko kiedy mówią po angielsku.

Nie było to dla mnie dobrą wiadomością, gdyż wyładowywała mi się komórka, a byłam zmuszona się skontaktować jeszcze z moim hostem z Brivio, do którego miałam się na koniec dnia dostać, aby następnego dnia zostać odwiezioną przez niego na samolot do Bergamo, który leciał do Madrytu. No i nie bardzo fajno, więc ją wyłączyłam aby oszczędzać cały dzień baterię.

Po spotkaniu wreszcie mojego mediolańskiego hosta

Zwiedzanie Mediolanu było dość ciekawym przeżyciem. W ogóle włosi jako naród są dość specyficzni. Mój mediolański host, który raczej był tylko oprowadzaczem niż hostem , także był specyficzny. Taki bardzo cichy spokojny, w porównaniu do mojego wybuchowego temperamentu zaczęło mi to po jakimś czasie przeszkadzać. Bo to był taki spokojny lekko nudnawy typ włocha.


Ale po jakimś czasie przestawiłam się na tryb bezwględnej tolerancji, po co sobie niepotrzebnie psuć nerwy. Okazało się, że tak naprawdę, to on pochodzi z Sycylii. Na Sycylii jest gorąco i powyżej 40 stopni.  Wydaje mi się, że ludzie (włosi) pochodzący stamtąd są trochę bardziej wyluzowani,  i bardziej olewczy aż do tego że potrafią być nudni bardziej niż Ci z północy, Ale też nie można oceniać całej generacji po jednym człowieku.

Będąc jeszcze w Polsce założyłam sobie, że w Mediolanie, żeby nie tachać tego całego bagażu to zostawię go gdzieś w skrytce. W Polsce wybadałam taki ciekawy sposób, że to się robi tak, że jak się ma bagaż to szuka się najbliższego marketu czy czegokolwiek gdzie stoją takie skrytki z kluczykami. I normalnie legalnie wpycha się ten swój bagaż gigantyczny do tej skrytki i zabiera kluczyk, można też zostawić w punkcie obsługi klienta, albo ciekawym sposobem jest też zostawienie go w informacji turystycznej w jakimś mieście. Oczywiście zostawiamy tylko bagaż z ubraniami, bo wszelkie cenne i ważne rzeczy takie jak komórka,aparat foto graficzny, dokumenty paszporty, pieniądze itp nosimy ZAWSZE przy sobie, albo w jakieś małej torebeczce którą ja np. miałam na sobie, albo poupychane po kieszeniach. Czyli praktyczne jest tutaj mieć jakieś spodnie z wieloma kieszeniami, i raczej ważniejsze jest tutaj w takiej podróży bezpieczeństwo tych wszystkich przedmiotów niż "uroda" spodni torebek czy czego tam innego. Tak naprawdę nie czuć jest wtedy ich wagi i można spokojnie resztę gdzieś zostawić, przecież to tylko parę ubrań.

Jednakże, dobrze jest się przygotować na to że ten nasz wór trzeba będzie tachać nie wiadomo jak długo i jak daleko, więc najlepiej ograniczyć się do minimum potrzebnych rzeczy. Nie trzeba wyglądać jakoś mega ekstra super wystrzałowo i brać 10 tysięcy par sukienek czy czego tam innego. Najlepiej brać rzeczy sportowe, wygodne, lekkie i takie które można łatwo wyprać nawet w rzece.

Mężczyźni są w tej sytuacji bardziej uprzywilejowani bo im za wiele nie potrzeba. Kobiety mają gorzej. Ja dopiero po dwóch, trzech takich podróżach nauczyłam się co mi jest potrzebne tak naprawdę, a co jest zbędne kompletnie.

Na 2 tygodnie wystarczą z całą pewnością:

- 3 pary bluzek- podkoszulek,
- Spodnie jedne krótkie, drugie długie ( ja brałam zawsze trzecią parę, gdyż była ona3/4 ale za to z wieloma kieszonkami, i generalnie w niej chodziłam, dopóki nie osiadłam się w jakimś domu u kogoś)Długie spodnie mam tu na myśli jeansy, ale takie takie które są najmniejsze objętościowo, i najmniej ważą, jeansy z reguły są ciężkie, po co tachać dodatkowe kilogramy, najlepiej służą do tego rurki kobiece. Dają ciepło dokładnie tak samo jak takie zwykłe "grube" jeansy a ważą o niebo mniej.
- 2 pary swetrów, jeden grubszy drugi cieńszy
- kurtka
- apaszka, która może tez czasem służyć jako szalik bądź czapka, która chroni przed słońcem. 
- ręcznik, kosmetyczka, bielizna, i inne przydatne rzeczy takie jak ( zapasowe guziki, igła z nitką, kartka długopis, mapa )

Ale wracając do Mediolanu, okazało się, że nie ma możliwości schowania nigdzie tego bagażu, a informacja turystyczna nie budziła mojego zaufania, no jakoś te jaja plastikowe nie przypadły mi do gustu i to miejsce. Takie miałam przeczucie, a że zazwyczaj się ono sprawdza to postanowiłam nie kombinować na siłę.

No i właśnie tutaj się okazało, że muszę tachać to na plecach cały dzień. Na szczęście ten Włoch był tak wyrozumiały, że jakąś część dnia nosił mi to sam :) Jak miło z jego strony. Bagaż nie był, aż taki ciężki, ale po parunastu godzin dźwigania go no to można już odczuć wagę, jeszcze przy 30 stopniach temperatury.

Jeśli chodzi o Mediolan, to wiadomo, że mówi się że to taka wielka stolica mody, i ach i och. I ja rzeczywiście chciałam się przyjrzeć temu zjawisku tam. Po randomalnym zwiedzaniu najważniejszych punktów Mediolanu, zjedzeniu jakiejś pizzy włoskiej, lodów, odwiedzeniu naprawdę wielu ładnych miejsc postanowiliśmy zajść na tą słynna ulicę, gdzie są same najdroższe sklepy świata i "teoretycznie" najlepsi projektanci.

Podczas szwendania się, starałam się także obserwować mieszkańców ogólnie, nie turystów. I zauważyłam w nich parę charakterystycznych rzeczy. W Mediolanie jak się wyjdzie na ulicę istnieje taka różnorodność strojów, że gołym okiem widać podzielenie klasowe. Na pierwszy rzut oka widać kto jest biedny , kto jest bogaty, kto jest tylko turystą, kto właśnie prezentuję najnowszy trend czy ciuch z kolekcji Gucciego czy innego. A kto się prezentuję po prostu na ulicy czekając na okazję.
Kobiety chodziły ubrane w kozaki zimowe i króciutkie bluzeczki, w rękawiczkach, w zwiewnych sukieneczkach, ubrane jak na imprezę, jak na sylwestra, bądź jak te spod latarni. Były także modelki, aktorki ,które przyjeżdżały do pracy. Była też kobieta wychodząca z pieskiem na spacer ubrana jak na pokaz mody w najwyższych możliwych szpilach , a także taka, która wychodziła z dzieckiem w wózku na spacer, i ona i wózek był stylizowany na okres renesansowy, oczywiście wyklejany jakimiś szlachetnymi kamieniami :) Można też było spotkać mężczyzn w garniturze, albo na przykład pana w turbanie i białej płachcie, chyba był kimś ważnym, tak spokojnie się sobie szedł po ulicy :) I co ciekawe jak to przystało na stolicę mody, turban też może być ciekawym dodatkiem do stroju :) To czemu by go nie nosić. Ciekawe to były widoki.




Ale o co mi chodzi. W Polsce jak się wyjdzie na ulicę, na przykład w takiej naszej skromnej Bydgoszczy czy innych miastach ( nie biorąc pod uwagę Warszawy) to ludzie mniej więcej ubierają sie na jednakowym poziomie, nie ma takiego wielkiego rozstrzelenia, i nie do końca widać gołym okiem kto jaki.  No chyba, że weźmiemy pod uwagę subkultury młodzieżowe, dresów punków czy jakichś tam jeszcze hardkorowców to takie rzeczy są widoczne. Tam nie występują.

Wkraczając w końcu na najsłynniejszą ulicę, od razu moim oczom, rzuciła się pewna dość specyficzna wystawa. Tak mnie zdziwiła, że po prostu musiałam ją uwiecznić.



Zdjęcie pod tytułem..... "Pocałuj mnie w usta" Hahahha.... :D


Ulica "drogich" sklepów znajduje się całkiem niedaleko starego rynku, jednakże jest to teren taki czystszy, bardziej zadbany, ładny. W dzielnicy tej mieszkają z pewnością jakieś znane osobistości.
Uliczki w tej dzielnicy są prześliczne, dość wąskie, i samochody raczej nie mogą jeździć tam gdzie mieszkają ludzie.Poza tym w Mediolanie tak samo jak w całych Włoszech występuje ten kult skuterów. I tam na każdym kroku można spotkać parking skuterów, bądź wypożyczalnie. I te skutery sobie stoją tak po prostu przy drodze, przez nikogo nie pilnowane. A skoro nie można tam za bardzo dojechać samochodem, to nie widać tam ich aż tyle. Ciekawe jak się jeździ w takich wielkich szpilkach na takim skuterze, mówią, że "Polak potrafi" , ciekawy czy Włoch a raczej Włoszka też :D








 


 

Jak można zauważyć, jest bardzo dużo roślinności, co jakiś czas stoi jakiś kwiat w doniczce. I zapewne nikt tego nie niszczy i wszyscy o to dbają.





Ciekawą rzeczą jest też to, że Włosi tak dbają o "uroślinnienie" tych swoich uliczek, co ja oczywiście pochwalam, i mnie się to przeeogromnie podoba, że nawet tam gdzie nie jest możliwe postawienie takich doniczek z kwiatami, ze względów bezpieczeństwa np ruchu drogowego czy czegoś innego. To oni i tak znajdą sposób aby te drzewa posadzić na betonowej posadzce, i sprawić by wyglądało to jeszcze w miarę oryginalnie ładnie i było użyteczne, trwałe i bezpieczne, czego przykład możecie oglądać poniżej.




Nie ma to jak reklama nowego modelu samochodu firmy fiat, wypełniona w środku ziemią, umożliwiająca drzewom zapuścić korzonki, No kapitalny pomysł!! : ) I jak ładnie zielono jest od razu na tej ulicy.

Co mnie jeszcze zaskoczyło, to same budynki tych "Drogich sklepów" Niektóre wyglądają całkiem normalnie. Witryna sklepowa, gdzie wchodzi się w drzwi z ulicy .





Ale niektóre sklepy są umieszczone jakby w takich dziedzińcach, i wygląda to bardziej jak takie wejście do jakiegoś mieszkania pałacowego niż do sklepu, gdzie najpierw trzeba przejść przez przepiękna pozłacana bramę, która jest zamykana w godzinach zamknięcia sklepu. Co więcej przy samej bramie, bądź przy wejściu do takiego sklepu stoi..... Hmmm.... Jak by tu go nazwać.... Kamerdyner, czy taki oddżwierny, który otwieram nam sam drzwi, witając się z z nami ładnie.




I pomimo, że wyglądamy nawet jak turyści to za każdym razem ten kamerdyner ma za zadanie przywitać się uśmiechnąć i otworzyć drzwi. Oczywiście z moich obserwacji wynika, że musi to być całkiem przystojny wysoki mężczyzna, ubiera się go w garnitur i stawia koło drzwi. Taki kamerdyner nas obserwuje, po to żeby wiedzieć kiedy otworzyć drzwi jak będziemy wychodzić z tego sklepu i żeby zdążyć to zrobić zanim dojdziemy do tych drzwi i sami sobie je otworzymy, i po to by zdążyć otworzyć drzwi i nas nie huknąć nimi w nos, gdyż otwierają się do środka.




Osobiście odwiedzając takie sklepy odczułam to jako bardzo przyjemne potraktowanie klienta :) Nie mogłam sobie oczywiście odpuścić posprawdzania cen. Mój host oczywiście miał jakieś obiekcje co do odwiedzania tych sklepów w takim stanie jak byliśmy, czyli typowi turyści nie "wypindrzeni", którzy na pewno nic nie kupią. Ale ja chciałam sobie jakoś urozmaicić ten dzień i przyjęliśmy, że będziemy udawać bogatych turystów, i zastanawiać się nad cenami ubrań, żeby nie wyszło to aż tak oczywistym, że sprawdzamy je tylko dla samego sprawdzania :D



No i musze przyznać, że świetnie się przy tym bawiłam. Wchodząc do sklepu Prady czy innego, nasze zachowanie było zazwyczaj schematycznie podobne. I zazwyczaj staraliśmy sie na głos rozmawiać.
Wyglądało to mniej więcej tak.

Ja: Zobacz, jaki ładny ten płaszczyk. Myślisz, że dobrze bym w nim wyglądała.
Host: No zapewne, ale sprawdź proszę ile kosztuje.
Ja: Ooo... 200 000 złotych (w przeliczeniu z euro) Hmm.... Nie wydaje Ci się, że ta cena nie jest zbyt wygórowana?
H: O tak rzeczywiście nie jest. To chodź może sprawdzimy co innego.

I tak właśnie tam kosztują takie rzeczy:D Jakieś paski z krokodyla więcej niż nasz polskie mieszkanie :D Rękawiczki za 100 tysięcy. Nie no żyć nie umierać.

Co więcej, w niektórych sklepach, które nie były zbytnio obszerne, krążyły kobiety - modelki ubrane np w jakąś sukienkę, czy płaszczyk i prezentowały wyrób przybierając różne pozy i specjalnie kręcąc się obok klienta. 

Na tej ulicy można, było spotkać naprawdę sklepy z różnymi wyjątkowymi rzeczami. Znaleźliśmy tez jeden który mnie ujął swoim asortymentem. Był to sklep z wszystkimi bardzo ekskluzywnymi rzeczami dla niemowląt. Można pomyśleć, że nie opłaca się kupować takich drogich rzeczy dla dzieci które za miesiąc i tak z nich wyrosną. Jednak skoro są ludzie którzy inwestują w renesansowe wózki i inne takiem to też musza przypasowac do tego odpowiednie stroiki :) Ten był bardzo ładny i bardzo drogi.


Myślę, że cechą charakterystyczną ludzi mieszkających tam jest chodzenie po ulicy z torbą markową danego sklepu, a czym więcej takich toreb, tym więcej się na pewno rzeczy zakupiło. Jest to taka pewna forma lansu. Nawet ludzie którzy ,można by nazwać normalnie wyglądają, jak typowo ubrani ludzie, chodzą do takich sklepów i prezentują z dumą swoje zdobycze.

Ciekawie było to oglądać. Fotografie robić tym ludziom jest już mniej ciekawie, bo generalnie trochę nie wypada tak fotografować sobie ludzi bez pytania. A mój poziom bezczelności jeszcze nie doszedł do takiego stopnia abym się na to zdecydowała, ale udało mi się zrobić chociaż jedną fotkę.




Z rzeczy którą może warto powiedzieć jeszcze o Mediolanie, to to , że krąży tam  dużo Policji , chociaż w Pradze jest ich zdecydowanie więcej ( co metr to parka policjantów). Lecz oprócz takiej zwyczajnej policji, występują też tak zwani karabinierzy. I jednych i drugich można spotkać w mieście. Podejrzewam, że karabinierzy od tego, że noszą karabiny tak dla postrachu.
Generalnie mój ojciec jak zobaczył, że to tak tam wygląda to się złapał za głowę, jak można taki karabin na ulicy nosić :D A jednak można.... Instytucje mafijne i te inne sprawy, a bezpieczeństwo musi być zapewnione.


Tacy panowie, oczywiście nie w miejscach typowo turystycznych , a raczej gdzieś na obrzeżach w uliczkach, stali i pilnowali porządku. Moje bodyguardy ;)