czwartek, 10 czerwca 2010

Perypetie w docieraniu do Chorwacji !!

O godzinie 6 rano zeszliśmy na śniadanie, aby wykorzystać nasze vouchery. Zamówiliśmy mega przesoloną jajecznicę i ruszyliśmy dalej w drogę. Zabrało nas najpierw jakieś francuskie małżeństwo, potem jeszcze ktoś nawet nie pamiętam już teraz. Za to bardzo dobrze pamiętam, jak byliśmy blisko Graz wjeżdżaliśmy na 1000 metrów a mi się robiło słabo... było mi tak słabo, że myślałam, że zaraz zemdleje.No tak organizm jest kompletnie do tego nie przystosowany. Dotarliśmy do Graz, potem do Maribor.

Cały czas podczas tej podróży ludzie nas karmili, więc minęły już dwa dni, a my żeśmy stracili zaledwie 3 euro. Czym więcej kierowców zatem tym lepiej, każdy się czuję w jakiś sposób zobligowany do większej pomocy. Nooo... może nie w Polsce, ale za granicą to z pewnością. Ja się po kilku takich rajdach, nauczyłam niecnie wykorzystywać parę teorii psychologicznych do tego właśnie aby pobudzić ludzi do takiego działania z jednej strony, a z drugiej strony do tego by sprawdzić, czy to rzeczywiście działa tak jak mi mówiono. W tym przypadku wykorzystywałam teorię konformizmu. Podczas rozmów z kierowcami opowiadałam im o innych kierowcach i o tym jacy ludzie są niesamowicie dobrzy, dobroduszni i bezinteresowni, i o tym naszym feralnym Włochu który nam postawił hotel. Oczywiście przedstawiałam to w superlatywach. I konformizm zazwyczaj działał. Ludzie chcieli się upodabniać do tych "pomocników". Zazwyczaj po wysłuchaniu tego co mam do powiedzenia, zatrzymywali się w pobliskiej stacji i bezinteresownie kupowali nam coś do picia, jedzenie i kazali przyjąć bez żadnych pieniędzy bo "...jesteśmy tacy sympatyczni i mili "Heh. Po paru jednak takich akcjach doszłam do wniosku, że nie ma co wykorzystywać nadmiernie ludzi bo może się los odwrócić od nas. Ale z powodu tego, że tyle razy już to opowiadałam każdemu, taki jakby schemat o czym rozmawiać z kierowcą raz mi się wymsknęło... i powiedziałam o tym pewnym podwożącym nas Czechom. Mogłam zauważyć jakie było ich obruszenie i jak bardzo się starali nam pomóc Pod pretekstem tego, że nagle sobie przypomnieli (wracając z podróży), że muszą kupić chleb stanęli w pobliskim sklepie i kupili razem z ciasteczkami, które nam dali. A chleb rzucili w kąt samochodu. W tym momencie zrobiło mi się trochę przykro bo wcale moim celem nie było tutaj sprowokowanie do tej czynności, nie potrzeba nam było akurat jedzenia, a ludzie wysłuchawszy tej mojej historyjki strasznie się zaangażowali i działali według konformizmu.  Z psychologią jednak trzeba ostrożnie. 

Na drodze wyjazdowej z Maribor, które wyglądało na dość małe miasteczko zabrał nas pewien Słoweniec. Był on niezwykle miłym człowiekiem. Zawiózł nas aż do samej Chorwacji, przejeżdżając całą Słowenię. 
Ogromnie miło się z nim jechało, może bo miał klimatyzację, a wejście do każdego samochodu z klimatyzacją po czekaniu godziny na słońcu było zbawieniem, a może dlatego, że dużo mówił. Bardzo wiele ciekawych informacji nam sprzedawał. Między innymi o mentalności Słoweńców.Twierdził, iż są to ludzie którzy lubią kombinować, i że on w ogóle lubi takich ludzi, którzy lubią kombinować. Słowacy podobnie jak Węgrowie i Polacy lubią kombinować.... ahahha... jedna rodzinka. Opowiadał nam też o tym dlaczego tak naprawdę  w Chorwacji mają szachownice na swojej fladze i legendy z tym związane .


Chorwacja nie należy do Unii Europejskiej, no przynajmniej nie należała do niej w 2009 roku w którym się do niej wybraliśmy. Z tego powodu trzeba było mieć do niej paszporty, i zawsze na granicy sprawdzali, co powodowało bardzo długą kolejkę. Za granicą były 2 drogi. jedna w lewo druga w prawo, a także dwa znaki droga w lewo to droga do "Chorwacji w głąb", droga w prawo "nie przejezdna". Nasz kierowca uświadomił nas,bo wielokrotnie tamtędy przejeżdżał, że Chorwaci specjalnie postawili ten znak, bo wybudowali płatną autostradę tą w lewo i chcą na niej zarobić. A my pojechaliśmy tą w prawo - niby nie przejezdną. Ta w lewo płatna oczywiście była zapchana kolejkami, a nasza w prawo była prawie pusta, może parę samochodów tylko.


Kierowca puszczał  narodowe piosenki Chorwackie, zabrał nas dwa razy na piwo... z czego ja raz podziękowałam za piwo bo nie chciałam być pijana a w tym słońcu to szybko bierze człowieka. Zdecydowaliśmy się, że pojedziemy do miasteczka Pula w Chorwacji, bo nam ją jakiś poprzedni kierowca proponował, nie mieliśmy skonkretyzowanych planów co do miejsca przeznaczenia... ważne , że Chorwacja i nad morzem. Umówiliśmy się z nim, by wysadził nas na rozdróżu dróg, gdyż on skręcał w prawo w jakąś wioskę a my musieliśmy jechać prosto do Puli.


Niestety kierowca się tak zagalopował, że chyba zapomniał nas wysadzić, a że jechaliśmy też autostradą to nie było za bardzo gdzie. A jak wiadomo najlepiej łapać na zatoczkach. Także pojechaliśmy z nim w to prawo i potem w lewo w kierunku jego wioski, to ja się zdenerwowałam, że nas tak daleko wywozi i poprosiłam aby wysadził nas już tu w tym momencie. I akurat znalazł się przystanek autobusowy. Co prawda kompletnie nie na tej drodze co trzeba, nie była już to autostrada, ale też nie główna droga dojazdowa. W ogóle droga była w innym kierunku. Toteż poszliśmy na ten przystanek łapać stopa na Pulę.... ale kto normalny jedzie z Wioski do Puli? Jak już, to każdy wyjeżdżał z tej wioski (tak jak zaznaczyłam kolorem niebieskim) My musieliśmy trochę wrócić na główną drogę, żeby się gdziekolwiek dostać (tak jak zaznaczyłam kolorem żółtym) Mieliśmy bardzo nieszczęśliwą sytuację, bo nikt praktycznie tamtędy nie jeździł. A jak ktoś już jechał to i tak nie w kierunku Puli. Nie ma to jak jeden samochód na 10 minut :D Staliśmy długo... zastanawialiśmy się co zrobić.... W takich momentach ludziom odbija szajba... i próbują się rozbawić i rozweselić. Pan X więc stanął z karteczką w kierunku na Nowy Jork....  Zjednaliśmy się z tym miejscem tak długo, że chcieliśmy bardzo już stamtąd ruszyć, a tu nadal nie było czym. No to dobrze.... Idziemy na piechotę... Na piechotę drogą ekspresową... Co prawda ruch nijaki, ale generalnie nie wolno chodzić po autostradach ani drogach ekspresowych. Ale szliśmy bo desperacja się dawała we znaki.... i szliśmy i szliśmy i szliśmy. Zanim kierowca skręcił w to prawo próbowałam zapamiętać dokładnie jak długa jest ta droga, żeby mieć potem orientacje w razie iścia, jak to daleko. No i było dość daleko, przynajmniej z 3 km. 3 km po drodze ekspresowej. I jak tak szliśmy to Pan X ujrzał przed nami przecudną zieloniutką tabliczkę :)) Która spowodowała, że musieliśmy się wrócić do punktu wyjścia - czyli do przystanku bo tak to my nie przejdziemy... tym bardziej, że nie ma za bardzo którędy iść i jak byk jest pokazane na znaku że iść nie wolno... Ech... 


Po około 2 godzinach, w końcu jechali jacyś chłopacy do Puli i nas zabrali fundując sobie wycieczkę objazdową :D ZBAWIENIE!!!! Zawieźli nas prosto na plażę, w ich odczuciu... najładniejszą w całym miasteczku. Podczas drogi w samochodzie leciała muzyka,która wpadała w ucho, i jakoś zapamiętałam ją... a potem nuciłam przez cały wieczór :)) Brzmiało to coś jak " Children, Children.... YES PAPA!!! " i ciągle powtarzane to heheh ... Jeśli ktoś chciałby posłuchać to jest to dokładnie ta piosenka,  --->  http://www.youtube.com/watch?v=BzEZfone2JU      
Jest to piosenka naszych zbawicieli, dlatego chyba nigdy jej nie zapomnę, szczególnie dlatego, że podczas podróży wszystko się odczuwa intensywniej.... i ta piosenka mi się bardzo wtedy spodobała. Tym bardziej mi się spodobała, że od dwóch dni nie słyszałam normalnej muzyki, bo moje słuchawki od mp3 się jakoś spsuły, a Pan X nie miał żadnej logicznej muzyki u siebie. Jedynie u kierowców w samochodach... ale to tez zależało od człowieka. 

Zatem dotarliśmy do punktu G na mapie, a zz punktu G kierowaliśmy się do punktu H czyli do Puli.

0 komentarze:

Prześlij komentarz