sobota, 28 listopada 2009

Podróż do Brivio.

Umówiłam się z hostem z Brivio, że mam przyjechać do niego pociągiem po godzinie 18, jak wyjdzie z pracy. Podał mi dokładne wytyczne, gdzie wsiąść , gdzie wysiąść. I gdzie czekać.

Pomyślałam "no dobra" Ten mój mediolański host, także jechał w tą stronę co ja do jakiegoś swojego miasteczka, i dlatego pomógł mi zakupić bilet i go potem skasować. Skasować ? To tu się bilety kasuje :D No to pięknie - pomyślałam. To ja z Bolonii jechałam z nieskasowanym biletem, i pomimo , że konduktorzy ciągle przechodzili obok mojego przedziału i obok mnie,nie doczekałam się kontroli. Tam taka nie istnieje chyba. Kurde... wydałam 10 euro na darmo haha... a i tak jechałam na gapę :P No ale jak widać los mi sprzyja i nie dostałam mandatu. 

Jeśli chodzi o życzliwość ludzi, to po raz kolejny jej doświadczyłam. Pewna młoda kobieta widząc, że się rozglądam na każdej stacji w poszukiwaniu ich nazw, zapytała się mnie dokąd chce się udać, i wskazała mi dokładnie gdzie mam wysiąść :) Siła pozytywnych myśli działa.

Byłam trochę zestresowana tym, że mi się komórka wyładowała i że nie mam jak się porozumieć z tym moim nowym hostem.Napisałam mu to przed jeszcze, że już jadę , i że będę czekać i że mi się komórka wyładowała. Kiedy wysiadłam z pociągu , który był o dziwno tani, i całkiem komfortowy, nawet bardzo komfortowy, i dwu piętrowy, (siedziałam u góry dla lepszych widoków). Nie do końca wiedziałam gdzie się udać, jak zwykle zresztą. Nie wiedziałam też, czy ten mój host już przybył czy nie. Zaczęło się ściemniać było około 19 godziny. Wyszłam ze stacji, piękna miejscowość. Ach... szkoda , że tutaj nie przyjechałam pozwiedzać, chociaż bez samochodu to tam ani rusz. Ale to takie małe jakby wioski, na terenie górzystym, blisko Alp. Ciągle dróżki wiodły w dół to w górę.  Ale mieszkali tu ludzie raczej bogatsi, którzy mają dość zgiełku miejskiego, w bardzo ładnych wielkich domostwach.

Zauważyłam pewien bar, ha! to może tam maja prąd! Weszłam i doznałam znowu mega serdeczności. Zaczęłam tłumaczyć sprzedawcy, że mi się wyładował telefon , i że muszę się z kimś pilnie skontaktować...a on otworzył szufladę i wyjął pęk kabli podając mi ładowarkę do mojego telefonu ahahaha..... (Czy to jakieś takie zapasy ratunkowe, że mają do każdego modelu? :>) Powiedziałam, że mam swoją tylko potrzebuję źródła prądu, i zostałam zbawiona. Mam prąd! :) Świetnie, doładowałam sobie i baterię od aparatu, i telefon. Usiadłam w kącie baru i czekałam aż się trochę naładuje.

Bar był  całkiem malutki, w ogóle w nim klientów nie było, może w ogródku piwnym siedziały z dwie osoby , i co jakiś czas ciekawsko spoglądały w moją stronę. Mijały kolejne minuty.... Napisałam do mojego hosta dokładnie gdzie jestem.Odpisał, że niedługo będzie. Mijały kolejne minuty ..... Siedziałam tam już prawię godzinę. Dochodziła godzina ósma. Na dworze było już bardzo ciemno.
Zaczęłam się trochę bać, że może jednak ten host po mnie nie przyjedzie. No a ja jestem w jakiś obcym miejscu górzystym terenie z jedynym barem, i nawet nie miałabym spać gdzie. Wychodziłam czasem z baru wychylałam się. próbowałam wypatrzeć tego mojego hosta, ale nic. Im więcej razy to robiłam tym gorzej. Bo się wystawiałam na widok publiczny, i od raz wszyscy kręcący się włosi zwracali na mnie uwagę. Co wydawało się niezbyt bezpieczną okolicznością. Jedynie zaufanie budził ten sprzedawca który chciał mi użyczyć ładowarki.

O godzinie 20.00 Sprzedawca zapytał się mnie ile czasu jeszcze potrzebuję ładować komórkę, bo on chciałby zamknąć. No to świetnie!! Gdzie jest mój host do jasnej choinki!!
Opowiedziałam mu, że przyjechałam tu pociągiem, i że czekam na znajomego który ma po mnie przyjechać, i że napisał, że już jedzie. Nie wyobrażałam sobie czekania na zewnątrz w tej ciemnicy.

Pan Sprzedawca powiedział, że mnie nie wypuści samej w taką ciemnice, żebym czekała tu , on też ze mną poczeka. Co za głupia sytuacja :P Zamiast facetowi umożliwić zamknięcie baru, to ja mu jeszcze utrudniam. No ale sam chciał .

Gdzieś pod 40 minutach, wreszcie przyjechał. No alleluja. Włosi nie mają kompletnie poczucia czasu. Jak się potem dowiedziałam z nimi to jest tak, że jak się człowiek umawia na daną godzinę z kimś, to wiadomo, że ten ktoś będzie 20- 40 minut później. Co za kompletny bezsens. Właśnie to się nazywa odmiennością kulturową. Włosi mają po prostu taką strukturę działania, a mnie to tylko irytowało.

Zajechali żeśmy do domu. Jeju, jaki fajny on miał dom. Fajny w znaczeniu taki bardzo charakterystyczny. Taki inny. Najpierw mnie oprowadził po tym domu, a potem dostałam swój pokój razem z osobną łazienką. Heh, świetnie. Mój pokoik był uroczy, jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Pomimo że ściany były jakoś dziwnie pomalowane, i kompletnie na nich nic nie było to i tak było to przecudne.





Jedno co zauważyłam , to także to, że Włosi mają jakiś inny system rozkładania pościeli na łóżku.
Występuje u nich normalnie prześcieradło, poduszka pod głowę, i jakieś 3 dodatkowe narzuty.( Tak samo zresztą dostałam w Bolonii, złożone w kupkę, i nie do końca wiedziałam co mam z tym zrobić, więc tam sobie wzięłam tylko poduszkę prześcieradło i jedną narzutę.I jak potem pojechaliśmy do znajomych i wróciliśmy to widocznie mama tego hosta widziała, że nie mam tego rozłożonego to mi dołożyła te dwie narzuty w jakiś ciekawy sposób je ułożyła, więc już wiedziałam że tu się robi jakoś podobnie.) I rzeczywiście, jedna narzuta służy jako przykrycie które jest miłe w dotyku , druga jako coś regulującego ciepło, a trzecia podobno jest do wystroju :) jednak ani jedna nie przypominała naszych polskich kołder. Hieeee... Interesujące. 



Bardzo podobały mi się też okiennice, chyba wszędzie gdzie są takie jakieś nietypowe to przykuwają moją uwagę. Tak jak tutaj te okiennice, drewniane, bez żadnych szyb, z zasłonkami :) Achh... jakie to ładne było. A jeszcze ładniejszy był widok z okna. Akurat z mojego pokoju miałam widok na jakąś budowlę zamko-podobną. Jak się okazało to jakiś klasztor.

Świetny ten dom jego był. I taki uroczy ogródek miał. No żałuje, że nie mogłam choć trochę dłużej zostać. 

Po zwiedzeniu domu, rozpakowaniu się i oporządzeniu, pojechaliśmy na zwiedzanie i jedzonko :))
Aaaa mniaaam....  wreszcie poszliśmy do jakiejś restauracji normalnej. Zamówiliśmy pizze i mój host chciał coś alkoholowego ale nie znanego mi pochodzenia, a ja chciałam spróbować włoskiego wina.
Pizze wybraliśmy dwie różne, żeby potem się podzielić na pół, i żebym mogła spróbować różnych smaków. I nie ma to jak prawdziwa włoska pizza, kompletnie niepodobna do żadnej innej, nawet tej co pieką na cieńkim cieście, no tamta pizza po prostu inaczej smakuje. I winko jakie dobre :))) O masakra.. No tylko rozkoszować się takim winkiem. 


Po wypiciu winka, mój host chciał jeszcze sok pomarańczowy, i kawę, espresso takie malutkie. Ja podziękowałam.Przynajmniej dziwne mi się wydawało picie kawy na wieczór. Akurat żeśmy zdążyli z tym posiłkiem tzn była około 11, bo niedługo po nas zamykali restauracje.

Pojechaliśmy na zwiedzanie, hehehe... zwiedzanie nocne...  oczywiście jak zwykle zachwycałam się architekturą budynków, bo innych widoków to tak za bardzo nie miałam. Myślę, że świetna ta mała miejscowość była. Klasztor był, boisko nawet mieli, wzgórza, pagórki, jezioro niedaleko i widok na Alpy. 



 


 




Droga na lotnisko do Bergamo, które znajduję się jakiś kawałek od miejsca mojego pobytu była jedynym momentem, kiedy mogłam poobserwować widoki w dzień, z samochodu. Usiłowałam robić różne fotki, jednakże z powodu trochę bardzo brudnej szyby samochodowej mojego hosta, no nie bardzo większość wyszła. Najważniejsze jednak, że nacieszyłam oko.




Droga była raz stroma, raz prosta , raz pod górę. Dokładnie tak jak w górach, takie serpentyny wąskie. Przypuszczam, że gdyby się chciało zwiedzić ten teren autostopem to graniczyłoby to z cudem, gdyż na takiej drodze, to samochód nie miałby nawet gdzie zjechać.



Wracając do architektury, każda posiadłość tutaj, bo w sumie tak można nazwać te domy, była w innym kolorze, miała inne okiennice , inny kształt okien. Po prostu nie mogłam się nadziwić różnorodności tego, i przy tym takiego świetnego przypasowania do całości.










Najgorsze w takich podróżach jest to, że się nigdy nie można wyspać, tzn można, ale człowiek zachwycony ciągle czymś nowym nie chce tracić czasu na spanie. Wysypia się dopiero tak średnio po 3,4 dniach, gdy już organizm fizycznie daje znaki o braku snu.
Tej nocy się nie wyspałam, bo musiałam strasznie rano wstać aby się spakować i wyszykować(około 5), i zdążyć na samolot. Byłam znowu strasznie zestresowana jak to przed poprzednim lotem.
Mój host stwierdził, że 40 minut wystarczy na dotarcie na lotnisko, w drodze coś zaczął marudzić, że jest korek, i że to niedobrze, bo mi zostanie mało czasu. No to mnie tym jeszcze bardziej zestresował.

Biegiem wpadłam na lotnisko. A tam kupa ludzi, kurde!!! I nic nie widać, gdzie są te tablice, gdzie te tablice!!! Zostały 2,3 minuty dosłownie. Patrze, szukam , rozglądam się. Madrid, Madrid, gdzie pisze Madrid. Nigdzie nie pisze, o boże!! Gdzie ten samolot, czyżbym się spóźniła, no niemożliwe! Podbiegam do kobiety i pytam się:
- Gdzie samolot do Madrytu ?
Kobieta:(Wydukała coś, co z powodu stresu nie byłam w stanie zrozumieć)
- Gdzie samolot do Madrytu ?
K: (Zrozumiałam) Late.
- Late? Jak to late?, spóźniłam się? No nieeeee możliweee... i jestem już na skraju płaczu. gdy słyszę
K: Nie late, tylko later, będzie later, później, na razie leci inny. Proszę poczekać.

 Uffffffffffffffff..........................Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Byłam na czas, dokładnie miałam napisane na Karcie pokładowej, że o tej godzinie o której dotarłam było zamknięcie gate czyli bramki , a pół godz po tym odlot samolotu. A tu wyszło na to, że wg tej ich włoskiej zasady spóźnialstwa godzina otwarcia w ogóle tego gate to ta godzina która jest napisana jako godzina odlotu samolotu.... a gdzie tam, czasem nawet później. Przecież im się tam nie spieszy. Ile to się człowiek stresów musi najeść.....




0 komentarze:

Prześlij komentarz