wtorek, 24 listopada 2009

Kierunek Włochy i Hiszpania wrzesień 2009

Planowanie
Czekałam na to od Sierpnia, skrzętnie robiąc notatki i po raz setny przeliczając ile mi będzie potrzebne pieniędzy na 13 dni podróży. Załatwieni hości, Katowice, Bolonia, Brivio(koło Bergamo, Mediolanu), Madryt, Barcelona. W każdym z tych miast miałam hosta. Używając serwisu społecznościowego. Załatwiałam ich już w sierpniu, czym prędzej tym lepiej. W niektórych miejscach więcej niż jednego, tak w razie czego.
Spisałam wszystkich adresy. I czekałam na 21 września. tego bowiem dnia, miałam wyruszyć autostopem do Katowic na lotnisko, które jak się okazało nie było w samych Katowicach, ale w Pyrzowicach, noo to jest trochę daleko od Katowic. jakieś 30-40 km :D Świetnie. I wszyscy polecają wziąć autobus za 20 zł na lotnisko... Niemożliwe pomyślałam. Taki drogi? Musi być coś tańszego. Sama poszukałam sobie zwykłej komunikacji miejskiej i odkryłam że masa zwyczajnych autobusów jeździ w połączeniu z aglomeracją Chorzowa Bytomia i innych tych miasteczek, które tak naprawdę są bardzo blisko siebie i w sumie mogłyby tworzyć jedno miasto.

Oczywiście musiałam też wziąć pod uwagę wymiary bagażu, gdyż w liniach lotniczych w których zakupiłam bilet były pewne ograniczenia. Mój plecak kolonijny, ma już ponad 10 lat:D Ale jest mały dobry i wszędzie się mieści, idealnie pasował wymiarami,kurde tylko że nie mogę wziąć płynów chciałam trochę polskiej wódki zakupić dla tych moich hostów, a jedyne co mogłam zrobić to zakupić małe buteleczki. W dodatku 50 ml, bo 100ml się nie mieściły do woreczka z innymi kosmetykami. Tak upchany plecak mierzyłam jeszcze przy ścianie ściskając z wszystkich stron, sprawdzając czy się zmieści do klatki, która mierzy wymiary. Kładłam też na wagę by sprawdzić wagę. Limit 10 kg.

21 września 2009
Spakowana, wstałam wcześnie rano...ojciec odwiózł mnie za most bydgoski w kierunku Torunia. Stanęłam a zatoczce i po 5 minutach, Pan z TP.SA mnie wziął.
To mój pierwszy stop samotnie. Zastanawiałam się jak to będzie. Bo, że niebezpiecznie to miałam takie przeczucie, i mój poziom adrenaliny był cały czas wysoki i w gotowości.
Kierowca stwierdził, że wziął mnie tylko dlatego, że jedzie służbowym samochodem , do prywatnego nigdy w życiu. Hmmm... Z Torunia wydostałam się autobusem numer 11 na sam koniec. Oczywiście okazało się, że nie ma zbyt dobrego miejsca do łapania.... Ani w jedną ani w drugą stronę, ale chcący stanie wszędzie.

No i stanął, po paru minutach mercedes. :) Juppi, aż do Włocławka.

Przed Włocławkiem, Pan kierowca włączył CB radio i zakomunikował, że ma mnie do podwiezienia w kierunku Łodzi przed Włocławkiem i czy jakiś "mobilek" jak nazywał kierowców posiadających mobilne CB radio nie chciałby mnie zabrać.Oczywiście znalazł się chętny :D Co mnie zdziwiło, że tak szybko i chętnie ktoś się pokwapił zjechać na CPN, tylko po to by mnie zabrać hehehe... Dość niezręczna sytuacja. Przesiadłam się, i dojechałam aż do tego fajnego zajazdu drewnianio -słomowego w Piotrkowie Trybunalskim, bo Pan kierowca musiał zrobić sobie godzinną przerwę. Stwierdziłam, że to dobra okazja, żeby mu zwiać, bo ani nie wykazywał się zbytnią inteligencją, ani niczym szczególnym więc tak średnio miło mi się z nim jechało, bo nawet nie było o czym pogadać.

Cała szczęśliwa poszłam odwiedzić toaletę, obadałam też nową opcję. Na drugim piętrze było jedzenie na wagę hahaha. Zaciekawiło mnie to i poszłam sprawdzić. Rzeczywiście pierożki nie pierożki różne dania do nakładania jak z tych filmów o amerykańskich szkolnych stołówkach. Gdzie tu jest haczyk myśłałam bo za 100 gramów jedzenia płaciło się tylko 2 czy 3 złote... Hmmm... No to takich 5 pierożków ile może ważyć? 100 gram ? 200? Wzięłam talerz do ręki, i myślałam , że mi urwie ją. Jaki on był ciężki!! No nie!! To tu jest haczyk :D Sam talerz ważył gdzieś z 300 gram, był mega ciężki, więc już na same wejście i podniesienie talerza płaciło się około 10 zł:D No no... niezły biznes na tym robią. Gdym to obadała, zrezygnowałam momentalnie z takiej przyjemności, aby się udać w dalszą podróż.

Kierowca TiRa tak bardzo chciał, ze mną jechać, że kazał mi stanąć za światłami to wtedy mnie tam zabierze jakby zdążył, a że ja nie chciałam z nim jechać to poszłam przed świata, i w dodatku stanęłam w miejscu gdzie nie ma się gdzie zatrzymać na liniach jezdni pobocznych. Jak na wyrok zatrzymał się kolejny Tir... Grr.... Jak ja nie lubię jeździć Tirami, a w dodatku ten był bardziej niekomfortowy, przy 30 stopniach nawet nie było w nim klimatyzacji :/ Chlip, to już mogłam zostać przy tamtym.
Z dobrych informacji to chociaż kierowca był ciekawszy i można było z nim o czymś pogadać.
Włączył CB radio i słuchaliśmy rozmów Tirowców hehehe... Klnęli na jakiegoś jednego co robił korek, z Mlekiem ponadto. Śmieszyły mnie teksty w stylu " Te Mleczarnia jedź, szybciej bo Ci się mleko zważy" No i ogólnie było wesoło, tak aż do Zabrza. Po drodze Pan kierowca opowiadał Ciekawe historie o pewnej Pani która ma tam gdzieś na drodze Dom, który miał być zajazdem ale zmarł jej mąż i ona sie na tym nie zna, z pieniędzy ją rozgrabili i ogólnie nie fajnie, a także o historii pewnego burdelu.
Chciał także mnie znaleźć na naszej klasie... hahaha .... no proszę jaki nowoczesny. Potem szybki McDonaldzik, i karteczka na Bytom, znowu Mercedes :D Z kobietą. I tak dotarłam do Bytomia. Doszłam na dworzec główny i czekałam na mojego hosta.

Przyjechał samochodem, zabrał mnie do swojego królestwa. A potem poszliśmy na zwiedzanie Katowic :D Bom nigdy tam nie byłam. Jednym słowem, cudownie spędziliśmy czas. Na zakupach i zwiedzaniu nocnym. Widziałam spodek katowicki i inne miejsca. I doszłam do jednego wniosku. Bydgoszcz wcale nie jest brzydka :) Wróciliśmy potem do domku i zrobiliśmy sobie makaron na kolacyjkę, wypiliśmy winko afrykańskie, i poszliśmy spać. Każdy do Swojego Pokoju. Muszę przyznać, że był to jeden z najlepszych hostów jakich miałam dotychczas. Nie dość, że własny pokój i łózko pościelone, to jeszcze tyle dobrych rzeczy, którymi zostałam poczęstowana. Mniam :)  A i rozmowa była całkiem fajna, i tylu rzeczy można się było dowiedzieć, tyloma podzielić.




22 września
Dzień odlotu, od rana miałam takiego stresa, że nie umiałam sobie z nim poradzić.masakra. Lot o 17. O 14 musiałam wybyć już, bo host miał coś do załatwienia. Zatem zjadłwszy ostatni Polski posiłek jakim był "bigos", żebym zapamiętała jego smak, udałam się na autobus na lotnisko Katowice Pyrzowice. Oczywiście bez biletu. Po 40 Minutach dojechałam.... i pierwszy raz w życiu widziałam duże lotnisko,no oprócz naszego bydgoskiego, które nie jest aż takie duże. Ładne :)



Zostało jeszcze z 2 godziny czasu.. ależ byłam zestresowana, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Postanowiłam już wejść przez odprawę na teren bezcłowy. Oczywiście pomijając 2 miliony różnych rzeczy, które trzeba było zrobić. Rozebrać się z niektórych i dać do przeglądu, to jeszcze mnie babka opierniczyła, że za wcześnie wchodzę i po co skoro jeszcze 2 godziny, i że już się cofnąć nie mogę.
Nie wiem po co weszłam, nie wiedziałam, że się wchodzi później. Toż to pierwszy raz lecę, moja droga pani!!

Zwiedziłam dokładnie teren bezcłowy, zakupiłam parę małych buteleczek "żubrówki" dla włoskich hostów i poszłam usiąść w miejscu widoku na lotnisko. Ale ładny widoczek, ściana oszklona, wszystko dokładnie widać, co robią na lotnisku, jak się z samolotami obchodzą, jak je tankują, sprawdzają, czyszczą. Normalnie czułam się jak dziecko, które dopiero co odkrywa świat i poznaje czym jest śnieg. Praktycznie przecież odkrywałam świat, nie byłam w Katowicach, nie byłam na lotnisku takim dużym, wszystko dla mnie było szokujące i nowe.


Siedząc tak sobie przed szybką, siedziały obok mnie dwie kobiety. Jedna młodsza zagadała do mnie. :) Jak miło. Z początku myślałam, że jadą razem, ale w autobusie przewożącym do samolotu dowiedziałam się, że jednak nie, że jednak każda sama oddzielnie leci do Włoch.
Usiadłyśmy w samolocie blisko siebie.Kobieta młodsza poradziła nam abyśmy raczej usiadły za skrzydłem i w tyle bo wtedy jest najładniejszy widok i podczas turbulencji tak nie trzęsie.Ale też tak, żeby każda z nas miała ładny widok z okna :) Pocieszna mi się wydała ta sytuacja. 3 kobiety same lecą do Włoch i przez przypadek się spotkały w jednym miejscu i w jednym czasie aby sobie towarzyszyć.
Tak sobie siedziałam, i myślałam jakie muszę mieć niesamowite szczęście, że pomimo, że lecę sama to i tak spotykam na mojej drodze jakichś ludzi, którzy jakoś tak "przypadkiem" służą mi radą.


Na pokładzie było świetnie. Duże siedzenia, wygodne, miejsca sporo, stewardesy uśmiechnięte. Rozmawiając wcześniej ze znajomym o tych liniach lotniczych, stwierdził on że to nie samolot tylko "świniolot" bo tam ludzie są poupychani jak świnie. Hmm.... Nie wiem po czym to uznał, ja tam miałam całkiem dużo miejsca.

Świetne było też to, że w czasie gdy ludzie sie ładowali do samolotu była puszczona muzyka Mozarta, tak by w miłej atmosferze sobie zasiąść. Ale miało to tez inne zastosowanie, podobno muzyka Mozarta jest tak skomponowana, że jej wysokość/częstotliwość/rytm dźwięku odpowiada rytmowi bicia serca, i jest ona uznawana za relaksacyjną i odstresowywującą, co jest zrozumiałym, ludzie gdy wsiadają do samolotu są czasem zestresowani. Ja byłam mega zestresowana. Ale ta muzyka trochę mnie uspokajała.



Rozpędzanie się samolotu i odbijanie się od ziemi było dziwnym uczuciem, przebicie prawa przyciągania. Przez momencik człowiek się czuję jakby był zatrzymany w czasie i przestrzeni, właśnie w momencie tego wzbicia, jakby żadne organy nie pracowały, serce nie biło, a cały organizm w ogóle nie potrzebował tlenu. Podejrzewam, że to wszystko spowodowane przez błędnik w uchu, a raczej przez ogłupienie go, gdyż nigdy nie był w takiej sytuacji, także nie wiedział jaki tu mieć punkt odniesienia do rozeznania się w położeniu i sytuacji.


W czasie lotu, nie mogłam odkleić nosa od szyby. Taaaaakie piękne widoki. W ogóle sam widok chmur z góry jest dość ciekawym zjawiskiem, ma się takie wrażenie  jakby chmury były blisko nas na wyciągnięcie ręki. I różne ich kształty rodzaje, i odcienie.Nawet poprzez porysowaną szybę, świetnie to wyglądało.




I tak lecieliśmy i lecieliśmy i bardzo trudno zdać sobie sprawę z tego jak szybko się leci, dopóki nie znajdzie się gdzieś w tej przestrzeni jakiegoś punktu odniesienia, na przykład innego lecącego samolotu. I jak się taki ukazał naszym oczom to można było dopiero zauważyć, że lecimy z prędkością rakiety. Myślę, że pilot czasem specjalnie skręcał, zmieniał położenia aby wszystkim dokładnie ukazać piękno niebios. No po prostu to jest taki cudny widok, nie da się tego opisać słowami. Tak samo jak na zdjęciu coś nie jest tak bardzo zachwycające jak na żywo.

Ciekawą rzeczą jest też obserwowanie terenu i architektury widzianej z góry, ukształtowania terenu. Lecąc nad naszymi Polskimi górami, nad Alpami, no kurcze... widać było wierzchołki, to tak jakbym mogła powiedzieć widziałam wierzchołek, byłam na jego szczycie (a nawet nad jego szczytem, tuż, tuż) A włoskie tereny sa niesamowicie zielone i tak ukształtowane symetrycznie, i geometrycznie, że az nie mogłam wyjść z podziwu.



 I krajobrazy: Prawie jak z satelity. Widziane własnymi oczyma.




   No i dofruwamy do Włoch, Bolonia.







Byliśmy godzinę przed czasem. Lot z Polski zajął godzinę. Heh. Taka odległość a jak szybko. Niesamowite :) Na lotniskach jest ogólnie śmiechowo, nigdy nie wiadomo dokąd iść, ani gdzie jest wyjście. Zazwyczaj więc podąża się za tłumem. No i tak tym razem szło się korytarzami, labiryntem. Szłam tak zastanawiając się w ogóle dokąd idę, i czy już powinnam się skontaktować z hostem czy nie:D Genialne, że sam do mnie zadzwonił, dał wskazówki by wsiąść w autobus ;D Nie tani i dojechać do Dworca gdzie po mnie przybędzie.

I jak zwykle moje szczęście zadziałało, młoda kobieta lecąca ze mną także jechała na dworzec. :) Mieszkała już we Włoszech parę lat i wiedziała co i jak. Przysiadłam się do niej, zaczęła mi opowiadać straszliwą historię jak pierwszy raz przybyła do Włoch. I poszła sobie na spacer ciemnymi wąskimi uliczkami, i nagle pojawił się jakiś facet za nią mówiąc do niej, że muszą pogadać, ona natomiast wiedząc co się święci szła dalej nie odwracając się. Facet ją tak męczył przez parenaście metrów. Kiedy nie reagowała podjechał czarny mercedes z jakąś mafia włoską, i chcieli ja na siłę wciągnąć do samochodu. A koleś z ulicy ją tam pchał. Opowiadała nawet, że krzyczała pomocy i kobiety które przechodziły prosiła je o pomoc, ale Włoch stojący na ulicy powiedział im że to jego dziewczyna i  że mają małą sprzeczkę. I mówiła, że była już połową ciała w samochodzie, i na horyzoncie zobaczyła światła samochodu, o krzyknęła, że to karabinierzy (czyli włoska policja, a przynajmniej jakiś jej tam rodzaj) Pomimo że Włosi nie widzieli tego to wypchnęli ją na ulicę tak, że się obiła o ścianę i odjechali. Była uratowana.

Opowiedziała mi tą historię, aby mnie przestrzec, żebym sama nie chodziła po wąskich uliczkach. Tym bardziej, jeśli jestem blondynką, bo Włosi na takie najczęściej polują :D Super! Narobiła mi strachu... Zaczęłam się zastanawiać po co  ja tam przyjechałam. Ale po jakimś czasie zaczęłam sobie myśleć, i w sumie z jej gatki tak wynikało, że jest naiwną dziewczynką na co wskazywały jej kolejne opowiastki.
No ale byłam w stanie gotowości.

Dotarłam na ten Dworzec, i stałam czekając, dziwnie się czując no bo w końcu blondynka we Włoszech to coś nie spotykanego. Szukałam wzrokiem mojego hosta, ale z wszystkich Włochów którzy się kręcili obok , nie mogłam rozpoznać tego właściwego. Chociaż się zastanawiałam, czy on się czasem nie czai gdzieś obok obserwując mnie z daleka.

No i byłam w Bolonii, i nawet jej nie miałam czasu zobaczyć. Bo koleś zabrał mnie do domu. Ale miał wypasiony stylowo włoski dom. Głupio mi było przy nim robić fotki domu, bo przypomniałam sobie jak Tom robił mojemu pokojowi i się dziwnie czułam. Zaniechałam tej czynności.

Dziwne było to, że oni tam w ogóle butów nie zdejmują. Zostałam opierniczona za to, że zdjęłam. Hahah..... no i jak opowiedziałam mojemu hostowi jak jest u nas Polsce to się zdziwił. Najwidoczniej nikt mu nie był łaska wcześniej o tym powiedzieć, a przecież tyluu miał gości..... No super, pewnie z nikim o niczym konkretnym nie rozmawiał, skoro się zdziwił na taką oczywistość i był taki no jakby to nazwać, nie nastawiony tolerancyjnie na  inność kulturową... Czułam się jak kosmitka dzięki temu :) No ale cóż, nie każdy się nadaje do takich rzeczy. Jego mama się do mnie ciągle uśmiechała. Siostra mnie olała :D I ogólnie git. Dałam mu w prezencie polską żubrówkę to nią pogardził.... phi.... Chociaż mógł udawać,że dziękuje i że się cieszy heh.

Potem pojechaliśmy do jego znajomych na kolacje, i poćwiczyć jego głos. Nieźle jak to się mówi " break beatował " byłam zachwycona. Chociaż trochę mi się nudziło, on sam za bardzo po angielsku nie mówił wiele. Jego znajomi tak fifty-fifty. Dochodziło do komicznych sytuacji. Dziewczyna jedna z tamtego domu słuchała, a znajomy jeden mówił  hahaha :D I tak się uzupełniali.

Około 12 poszliśmy spać, oczywiście się nie wyspałam. Bo ten łaził. O 5 musiałam wstać, żeby zdążyć na jedyny tani pociąg w ciągu dnia do Mediolanu za 10 euro.
I pocieszające jest to , że ten za 10 euro był gorszy od naszych polskich pociągów. Heh. Tzn pierwszy raz poczułam się jak w domu :D Siedziałam sobie w przedziale, sami Włosi, jakieś dzieciaki też wpadły i zaczęły głośno gadać, ani się tu wyspać ani nic. Zaczęli wszyscy gadać. Zaczęłam się przysłuchiwać w nadziei, że coś zrozumiem.... I hmmm.... z całogodzinnej gadaniny zrozumiałam aż tyle że przyjechali z Portugalii na Erasmusa do Włoch.

Chyba podczas tej długiej podróży pierwszy raz czułam się głupio, że nie mogę porozmawiać z nikim po Polsku. A przecież nie tak dawno bo wczoraj to robiłam. Ale już mi tego brakowało. Zawsze podróżując z Polakami nie zastanawiałam się jak to może być nie móc mówić po polsku. Ba! Ja nawet wolałam mówić po angielsku z kim się da, ćwiczyć mowę. A tu nagle mi się posmutniało. Miałam tyle czasu na myślenie. Może to z powodu tego, że mój boloński host może nie do końca umiał ze mną porozmawiać. W ogóle, jakiś ten jego akcent i jego wymowa były specyficzne. No ale nic. Dojechałam po paru godzinach w końcu do Mediolanu.

Wysiadłam z pociągu, i .... ŁAŁ. Gdzie ja jestem ? ŁAŁ. Czy to jest peron ? Czy to jest dworzec ? Heh. Nie to nie może być Peron to wygląda jak pałac. Kurcze, dojechaliśmy do ostatniej mozliwej stacji, jesteśmy zadaszeni a z przodu ściana. Jeju, jak to dziwnie wygląda. Hmmm....
Po paru minutach, gdy przeszło mi to wielkie ŁAŁ, zaczęłam się rozglądać za wyjściem, bo byliśmy jakby w takiej kopule zamkniętej. Gdzie jest wyjście... exit... gdzie jest exit. Jak na ironię losu nie wiedziałam dokąd iść.... I znowu sprawdzająca się teoria podążania za tłumem. Tylko, że mój tłum już dawno się rozszedł, tylko ja stałam i nie mogłam się napatrzyć na piękno ostatniej stacji.

No to idziemy na czuja w pierwsze lepsze wyjście. Weszłam w jakiś korytarz, a tam jeszcze lepiej, jeszcze ładniej, jeszcze bardziej mnie to paraliżuje. No kurna, czy ja przyjechałam do Raju, że oni tu mają Dworce Pałacowe, czy że jak? Znowu mnie zamurowało, musiałam się nacieszyć widokiem :)
Napstrykałam fotek. I sru na zewnątrz. Do mojego Hosta pisałam 2 razy, że będę ok 9. I prosiłam aby po mnie wyszedł. Hmmmm .... chyba w tym kraju słowo proszę nie ma najmniejszego znaczenia.
Nie mam jeszcze mapy miasta, w sumie nie wiem gdzie jestem. Odpisał mi, że coś zjadł i że źle mu, i że będzie za 2 godziny. Noooooo świetnie. Uwielbiam takie sytuacje? A co ja ma robić przez te dwie godziny? - Spróbować dotrzeć do centrum, otrzymałam wiadomość zwrotną.




No to wyruszyłam do centrum. Z gigantycznym klasztorem. Misja numer 1 znaleźć biuro informacji turystycznej. Hmmm no tutaj mam pole do popisu, na tyle chodzenia, byciu przy kilku wyjściach, nie umiałam znaleźć informacji turystycznej, pomimo kilku znaczków wyraźnej literki "i" na niebiesko białej tabliczce. Ale co mi to dało, że tabliczka wisi po środku placu na kwiatach ??? No kurna jak to może być, że jest znaczek na środku na kwiatach? :> Może to te kwiaty robią za informacje... Obszukałam dokładnie wszytskie klomby, w każdym miejscu no i kurde nie ma. Zaraz dostanę szału :D
A może to tylko taki żart? Pytając się kogoś w sklepie otrzymałam identyczną odpowiedź. Znowu wróciłam do kwiatów :D Arghhh... Idę dalej.

Jestem poddenerwowana, chodzę po marmurowej posadzce, no ludzie kolejny szok! Marmurowa odbijająca się ziemia! Można się przejrzeć jak w lustrze... No nie mogę :) I marmurowe ściany... Dworzec przy tym to było nic. Brak mi tchuu...  Może to z tego powodu nie mogę znaleźć tej lo,informacji turystycznej.



Weszłam tu.......




I zgadnijcie co to ???  ...........................................................

:D  Informacja turystyczna.  Nie no już za dużo tego szoku na jeden dzień. To jest infromacja turystyczna?? :> To jest informacja turystyczna ??? To jakieś jaja..... to wygląda jak jakaś zmutowana plastikowa hodowla jaj, a nie informacja turystyczna.  I jeszcze te artystyczne bohomazy na szybach. Co więcej ani, żywego ducha. Czy ja się przeniosłam w czasie? Pomyślałam.Okazało się, że w te klomby kwiatów to trzeba było wejść w dół ... no comments, i że ja weszłam akurat od tyłu. A cała powierzchnia dróżek podziemnych zajmowała całe podziemie tej świecącej podłogi  ze zdjęcia wyżej.) I to miała być informacja turystyczna.

Ten widok mnie już przeraził, to chyba na pewno nie jest informacja turystyczna. przestraszona, wyszłam. Potem ponownie wróciłam i się okazało, że na końcu tego korytarza są ludzie... żywi :D Realni prawdziwi. I nawet mówią po angielsku. Uf.... Nie przeniosłam się do innego wymiaru.

Ciąg Dalszy Nastąpi.

0 komentarze:

Prześlij komentarz