czwartek, 26 listopada 2009

Zwiedzanie Mediolanu

Zanim się spotkałam jeszcze z hostem, stwierdziłam, że szkoda marnować czas i warto byłoby coś zjeść. Oczywiście co mi się pierwsze rzuciło w oczy? McDonald. Na starym głównym rynku. Co ciekawe, ten typ McDonalda był dostosowany do wyglądu całej rynkowej architektury. Zresztą myślę, że ten nasz typowy czerwono - żółty bynajmniej śmiesznie by tam wyglądał. Ale z tego co się orientuje, jeśli był on tam założony na zasadach franchisingu to obowiązywały go takie same zasady jak każdej innej placówki Mc Donaldowej na świecie, czyli że powinien być taki czerwono - żółty.

Jednak nie był.

Sprawiło mi to pewnego rodzaju rozczarowanie. Bo chcąc nie chcąc, będąc za granicą, będąc głodnym, nie znając okolicy idzie się tam gdzie się coś zna,i pomimo tego że tam jest niedobre jedzenie, mniej więcej pomaga nam to poczuć się bardziej bezpiecznie, kiedy przebywamy w obcym miejscu ale w podobnym McDonaldzie. Ten nie był ani trochę podobny, był ciemnozielono- bordowy.

Co więcej sprzedawano w nim takie jakieś ciasteczka muffiny, taki kącik kawowy. Poza tym zawsze, z zasady jest też tak, że Mc Donald jest źródłem prądu, w każdym Mc Donaldzie można zazwyczaj gdzieś znależć gniazdko i się doładować. Com czyniłam będąc w różnych krajach.
Ale tutaj troszkę nie bardzo mogłam znaleźć jakiekolwiek źródło prądu.Pytając się sprzedawców o prąd też nie do końca mnie zrozumieli, i mi wskazali toaletę :) No i tak to jest typowa cecha włochów, rzadko kiedy mówią po angielsku.

Nie było to dla mnie dobrą wiadomością, gdyż wyładowywała mi się komórka, a byłam zmuszona się skontaktować jeszcze z moim hostem z Brivio, do którego miałam się na koniec dnia dostać, aby następnego dnia zostać odwiezioną przez niego na samolot do Bergamo, który leciał do Madrytu. No i nie bardzo fajno, więc ją wyłączyłam aby oszczędzać cały dzień baterię.

Po spotkaniu wreszcie mojego mediolańskiego hosta

Zwiedzanie Mediolanu było dość ciekawym przeżyciem. W ogóle włosi jako naród są dość specyficzni. Mój mediolański host, który raczej był tylko oprowadzaczem niż hostem , także był specyficzny. Taki bardzo cichy spokojny, w porównaniu do mojego wybuchowego temperamentu zaczęło mi to po jakimś czasie przeszkadzać. Bo to był taki spokojny lekko nudnawy typ włocha.


Ale po jakimś czasie przestawiłam się na tryb bezwględnej tolerancji, po co sobie niepotrzebnie psuć nerwy. Okazało się, że tak naprawdę, to on pochodzi z Sycylii. Na Sycylii jest gorąco i powyżej 40 stopni.  Wydaje mi się, że ludzie (włosi) pochodzący stamtąd są trochę bardziej wyluzowani,  i bardziej olewczy aż do tego że potrafią być nudni bardziej niż Ci z północy, Ale też nie można oceniać całej generacji po jednym człowieku.

Będąc jeszcze w Polsce założyłam sobie, że w Mediolanie, żeby nie tachać tego całego bagażu to zostawię go gdzieś w skrytce. W Polsce wybadałam taki ciekawy sposób, że to się robi tak, że jak się ma bagaż to szuka się najbliższego marketu czy czegokolwiek gdzie stoją takie skrytki z kluczykami. I normalnie legalnie wpycha się ten swój bagaż gigantyczny do tej skrytki i zabiera kluczyk, można też zostawić w punkcie obsługi klienta, albo ciekawym sposobem jest też zostawienie go w informacji turystycznej w jakimś mieście. Oczywiście zostawiamy tylko bagaż z ubraniami, bo wszelkie cenne i ważne rzeczy takie jak komórka,aparat foto graficzny, dokumenty paszporty, pieniądze itp nosimy ZAWSZE przy sobie, albo w jakieś małej torebeczce którą ja np. miałam na sobie, albo poupychane po kieszeniach. Czyli praktyczne jest tutaj mieć jakieś spodnie z wieloma kieszeniami, i raczej ważniejsze jest tutaj w takiej podróży bezpieczeństwo tych wszystkich przedmiotów niż "uroda" spodni torebek czy czego tam innego. Tak naprawdę nie czuć jest wtedy ich wagi i można spokojnie resztę gdzieś zostawić, przecież to tylko parę ubrań.

Jednakże, dobrze jest się przygotować na to że ten nasz wór trzeba będzie tachać nie wiadomo jak długo i jak daleko, więc najlepiej ograniczyć się do minimum potrzebnych rzeczy. Nie trzeba wyglądać jakoś mega ekstra super wystrzałowo i brać 10 tysięcy par sukienek czy czego tam innego. Najlepiej brać rzeczy sportowe, wygodne, lekkie i takie które można łatwo wyprać nawet w rzece.

Mężczyźni są w tej sytuacji bardziej uprzywilejowani bo im za wiele nie potrzeba. Kobiety mają gorzej. Ja dopiero po dwóch, trzech takich podróżach nauczyłam się co mi jest potrzebne tak naprawdę, a co jest zbędne kompletnie.

Na 2 tygodnie wystarczą z całą pewnością:

- 3 pary bluzek- podkoszulek,
- Spodnie jedne krótkie, drugie długie ( ja brałam zawsze trzecią parę, gdyż była ona3/4 ale za to z wieloma kieszonkami, i generalnie w niej chodziłam, dopóki nie osiadłam się w jakimś domu u kogoś)Długie spodnie mam tu na myśli jeansy, ale takie takie które są najmniejsze objętościowo, i najmniej ważą, jeansy z reguły są ciężkie, po co tachać dodatkowe kilogramy, najlepiej służą do tego rurki kobiece. Dają ciepło dokładnie tak samo jak takie zwykłe "grube" jeansy a ważą o niebo mniej.
- 2 pary swetrów, jeden grubszy drugi cieńszy
- kurtka
- apaszka, która może tez czasem służyć jako szalik bądź czapka, która chroni przed słońcem. 
- ręcznik, kosmetyczka, bielizna, i inne przydatne rzeczy takie jak ( zapasowe guziki, igła z nitką, kartka długopis, mapa )

Ale wracając do Mediolanu, okazało się, że nie ma możliwości schowania nigdzie tego bagażu, a informacja turystyczna nie budziła mojego zaufania, no jakoś te jaja plastikowe nie przypadły mi do gustu i to miejsce. Takie miałam przeczucie, a że zazwyczaj się ono sprawdza to postanowiłam nie kombinować na siłę.

No i właśnie tutaj się okazało, że muszę tachać to na plecach cały dzień. Na szczęście ten Włoch był tak wyrozumiały, że jakąś część dnia nosił mi to sam :) Jak miło z jego strony. Bagaż nie był, aż taki ciężki, ale po parunastu godzin dźwigania go no to można już odczuć wagę, jeszcze przy 30 stopniach temperatury.

Jeśli chodzi o Mediolan, to wiadomo, że mówi się że to taka wielka stolica mody, i ach i och. I ja rzeczywiście chciałam się przyjrzeć temu zjawisku tam. Po randomalnym zwiedzaniu najważniejszych punktów Mediolanu, zjedzeniu jakiejś pizzy włoskiej, lodów, odwiedzeniu naprawdę wielu ładnych miejsc postanowiliśmy zajść na tą słynna ulicę, gdzie są same najdroższe sklepy świata i "teoretycznie" najlepsi projektanci.

Podczas szwendania się, starałam się także obserwować mieszkańców ogólnie, nie turystów. I zauważyłam w nich parę charakterystycznych rzeczy. W Mediolanie jak się wyjdzie na ulicę istnieje taka różnorodność strojów, że gołym okiem widać podzielenie klasowe. Na pierwszy rzut oka widać kto jest biedny , kto jest bogaty, kto jest tylko turystą, kto właśnie prezentuję najnowszy trend czy ciuch z kolekcji Gucciego czy innego. A kto się prezentuję po prostu na ulicy czekając na okazję.
Kobiety chodziły ubrane w kozaki zimowe i króciutkie bluzeczki, w rękawiczkach, w zwiewnych sukieneczkach, ubrane jak na imprezę, jak na sylwestra, bądź jak te spod latarni. Były także modelki, aktorki ,które przyjeżdżały do pracy. Była też kobieta wychodząca z pieskiem na spacer ubrana jak na pokaz mody w najwyższych możliwych szpilach , a także taka, która wychodziła z dzieckiem w wózku na spacer, i ona i wózek był stylizowany na okres renesansowy, oczywiście wyklejany jakimiś szlachetnymi kamieniami :) Można też było spotkać mężczyzn w garniturze, albo na przykład pana w turbanie i białej płachcie, chyba był kimś ważnym, tak spokojnie się sobie szedł po ulicy :) I co ciekawe jak to przystało na stolicę mody, turban też może być ciekawym dodatkiem do stroju :) To czemu by go nie nosić. Ciekawe to były widoki.




Ale o co mi chodzi. W Polsce jak się wyjdzie na ulicę, na przykład w takiej naszej skromnej Bydgoszczy czy innych miastach ( nie biorąc pod uwagę Warszawy) to ludzie mniej więcej ubierają sie na jednakowym poziomie, nie ma takiego wielkiego rozstrzelenia, i nie do końca widać gołym okiem kto jaki.  No chyba, że weźmiemy pod uwagę subkultury młodzieżowe, dresów punków czy jakichś tam jeszcze hardkorowców to takie rzeczy są widoczne. Tam nie występują.

Wkraczając w końcu na najsłynniejszą ulicę, od razu moim oczom, rzuciła się pewna dość specyficzna wystawa. Tak mnie zdziwiła, że po prostu musiałam ją uwiecznić.



Zdjęcie pod tytułem..... "Pocałuj mnie w usta" Hahahha.... :D


Ulica "drogich" sklepów znajduje się całkiem niedaleko starego rynku, jednakże jest to teren taki czystszy, bardziej zadbany, ładny. W dzielnicy tej mieszkają z pewnością jakieś znane osobistości.
Uliczki w tej dzielnicy są prześliczne, dość wąskie, i samochody raczej nie mogą jeździć tam gdzie mieszkają ludzie.Poza tym w Mediolanie tak samo jak w całych Włoszech występuje ten kult skuterów. I tam na każdym kroku można spotkać parking skuterów, bądź wypożyczalnie. I te skutery sobie stoją tak po prostu przy drodze, przez nikogo nie pilnowane. A skoro nie można tam za bardzo dojechać samochodem, to nie widać tam ich aż tyle. Ciekawe jak się jeździ w takich wielkich szpilkach na takim skuterze, mówią, że "Polak potrafi" , ciekawy czy Włoch a raczej Włoszka też :D








 


 

Jak można zauważyć, jest bardzo dużo roślinności, co jakiś czas stoi jakiś kwiat w doniczce. I zapewne nikt tego nie niszczy i wszyscy o to dbają.





Ciekawą rzeczą jest też to, że Włosi tak dbają o "uroślinnienie" tych swoich uliczek, co ja oczywiście pochwalam, i mnie się to przeeogromnie podoba, że nawet tam gdzie nie jest możliwe postawienie takich doniczek z kwiatami, ze względów bezpieczeństwa np ruchu drogowego czy czegoś innego. To oni i tak znajdą sposób aby te drzewa posadzić na betonowej posadzce, i sprawić by wyglądało to jeszcze w miarę oryginalnie ładnie i było użyteczne, trwałe i bezpieczne, czego przykład możecie oglądać poniżej.




Nie ma to jak reklama nowego modelu samochodu firmy fiat, wypełniona w środku ziemią, umożliwiająca drzewom zapuścić korzonki, No kapitalny pomysł!! : ) I jak ładnie zielono jest od razu na tej ulicy.

Co mnie jeszcze zaskoczyło, to same budynki tych "Drogich sklepów" Niektóre wyglądają całkiem normalnie. Witryna sklepowa, gdzie wchodzi się w drzwi z ulicy .





Ale niektóre sklepy są umieszczone jakby w takich dziedzińcach, i wygląda to bardziej jak takie wejście do jakiegoś mieszkania pałacowego niż do sklepu, gdzie najpierw trzeba przejść przez przepiękna pozłacana bramę, która jest zamykana w godzinach zamknięcia sklepu. Co więcej przy samej bramie, bądź przy wejściu do takiego sklepu stoi..... Hmmm.... Jak by tu go nazwać.... Kamerdyner, czy taki oddżwierny, który otwieram nam sam drzwi, witając się z z nami ładnie.




I pomimo, że wyglądamy nawet jak turyści to za każdym razem ten kamerdyner ma za zadanie przywitać się uśmiechnąć i otworzyć drzwi. Oczywiście z moich obserwacji wynika, że musi to być całkiem przystojny wysoki mężczyzna, ubiera się go w garnitur i stawia koło drzwi. Taki kamerdyner nas obserwuje, po to żeby wiedzieć kiedy otworzyć drzwi jak będziemy wychodzić z tego sklepu i żeby zdążyć to zrobić zanim dojdziemy do tych drzwi i sami sobie je otworzymy, i po to by zdążyć otworzyć drzwi i nas nie huknąć nimi w nos, gdyż otwierają się do środka.




Osobiście odwiedzając takie sklepy odczułam to jako bardzo przyjemne potraktowanie klienta :) Nie mogłam sobie oczywiście odpuścić posprawdzania cen. Mój host oczywiście miał jakieś obiekcje co do odwiedzania tych sklepów w takim stanie jak byliśmy, czyli typowi turyści nie "wypindrzeni", którzy na pewno nic nie kupią. Ale ja chciałam sobie jakoś urozmaicić ten dzień i przyjęliśmy, że będziemy udawać bogatych turystów, i zastanawiać się nad cenami ubrań, żeby nie wyszło to aż tak oczywistym, że sprawdzamy je tylko dla samego sprawdzania :D



No i musze przyznać, że świetnie się przy tym bawiłam. Wchodząc do sklepu Prady czy innego, nasze zachowanie było zazwyczaj schematycznie podobne. I zazwyczaj staraliśmy sie na głos rozmawiać.
Wyglądało to mniej więcej tak.

Ja: Zobacz, jaki ładny ten płaszczyk. Myślisz, że dobrze bym w nim wyglądała.
Host: No zapewne, ale sprawdź proszę ile kosztuje.
Ja: Ooo... 200 000 złotych (w przeliczeniu z euro) Hmm.... Nie wydaje Ci się, że ta cena nie jest zbyt wygórowana?
H: O tak rzeczywiście nie jest. To chodź może sprawdzimy co innego.

I tak właśnie tam kosztują takie rzeczy:D Jakieś paski z krokodyla więcej niż nasz polskie mieszkanie :D Rękawiczki za 100 tysięcy. Nie no żyć nie umierać.

Co więcej, w niektórych sklepach, które nie były zbytnio obszerne, krążyły kobiety - modelki ubrane np w jakąś sukienkę, czy płaszczyk i prezentowały wyrób przybierając różne pozy i specjalnie kręcąc się obok klienta. 

Na tej ulicy można, było spotkać naprawdę sklepy z różnymi wyjątkowymi rzeczami. Znaleźliśmy tez jeden który mnie ujął swoim asortymentem. Był to sklep z wszystkimi bardzo ekskluzywnymi rzeczami dla niemowląt. Można pomyśleć, że nie opłaca się kupować takich drogich rzeczy dla dzieci które za miesiąc i tak z nich wyrosną. Jednak skoro są ludzie którzy inwestują w renesansowe wózki i inne takiem to też musza przypasowac do tego odpowiednie stroiki :) Ten był bardzo ładny i bardzo drogi.


Myślę, że cechą charakterystyczną ludzi mieszkających tam jest chodzenie po ulicy z torbą markową danego sklepu, a czym więcej takich toreb, tym więcej się na pewno rzeczy zakupiło. Jest to taka pewna forma lansu. Nawet ludzie którzy ,można by nazwać normalnie wyglądają, jak typowo ubrani ludzie, chodzą do takich sklepów i prezentują z dumą swoje zdobycze.

Ciekawie było to oglądać. Fotografie robić tym ludziom jest już mniej ciekawie, bo generalnie trochę nie wypada tak fotografować sobie ludzi bez pytania. A mój poziom bezczelności jeszcze nie doszedł do takiego stopnia abym się na to zdecydowała, ale udało mi się zrobić chociaż jedną fotkę.




Z rzeczy którą może warto powiedzieć jeszcze o Mediolanie, to to , że krąży tam  dużo Policji , chociaż w Pradze jest ich zdecydowanie więcej ( co metr to parka policjantów). Lecz oprócz takiej zwyczajnej policji, występują też tak zwani karabinierzy. I jednych i drugich można spotkać w mieście. Podejrzewam, że karabinierzy od tego, że noszą karabiny tak dla postrachu.
Generalnie mój ojciec jak zobaczył, że to tak tam wygląda to się złapał za głowę, jak można taki karabin na ulicy nosić :D A jednak można.... Instytucje mafijne i te inne sprawy, a bezpieczeństwo musi być zapewnione.


Tacy panowie, oczywiście nie w miejscach typowo turystycznych , a raczej gdzieś na obrzeżach w uliczkach, stali i pilnowali porządku. Moje bodyguardy ;)


3 komentarze:

Unknown pisze...

wow inspirujesz !

Nie raz już się przekonałem, jak ważne w życiu są takie przygody, jak pozwalają spojrzeć na niektóre codzienne sprawy z boku.

Brawo za odwage.

Podaj proszę jakiś kontakt do siebie - chętnie wymieniłbym bym się podróżniczymi doświadczeniami.

Życze wielu kolejnych udanych wypraw i czekam na kolejne wpisy.

Pozdrawiam

Tomek z Mazur

Aelion pisze...

Interesujący wpis :) Troche nowych rzeczy mozna sie dowiedziec. Super!

Monk pisze...

Brawo dla mojej koleżanki za odwagę jaką ma;)
Co prawda to prawda podróże są ważne w życiu. Dużo nas uczą;)
Powodzenia Izka;)

Prześlij komentarz