środa, 10 lutego 2010

Zwyczaje Hiszpanów poznane dzięki hostowi.

Postanowiłam zsyntetyzować wszystkie doświadczenia kulturalne których tam doświadczyłam i opublikować w jednym poście. Trochę czasu minęło od kiedy byłam w Madrycie w dodatku ciągle to nowe podróże naszły, i z braku czasu na spisanie ich coś mogło umknąć z mej pamięci.

Jednakże te najciekawsze, najbarwniejsze czy nawet najdziwniejsze zwyczaje które pamiętam postaram się opisać.

1.  Hiszpańskie Flamenco 

Byłam baaardzo, ale to baardzo zainteresowana jak to wygląda naprawdę. Poprosiłam więc mojego hosta (skoro mieszka w Madrycie to na pewno się zna) czy nie moglibyśmy iść na jakiś pokaz Flamenco. Okazuje się, że wg tego co on mówił, takie pokazy Flamenco stworzone specjalnie dla turystów są niedość, że drogie to w dodatku nie ma tego specyficznego klimatu jaki panuje podczas tradycyjnego Flamenco.

Poszliśmy zatem. Wchodząc do małego pomieszczona, którego zwyczajny turysta za chiny ludowe by nie znalazł, ukryte gdzieś w podwórzu i uliczce trochę się przeraziłam.Pomieszczenie było obłożone płytkami takimi  białymi typowo szpitalno - łazienkowymi, i trochę przypominało mi gabinet do wykonywania różnych zabiegów lekarskich. Brrr....  Siedzieli już tam jacyś ludzie, i znowuż wyglądali jak jacyś żule uliczni, którzy przyszli do speluny. Ale usiedliśmy, zamówiliśmy piwo i czekaliśmy kiedy zaczną. 
Pomieszczenie było tak małe , że wszyscy siebie widzieli, siedzieli na ławkach w kręgu ze stolikami po środku, zmieścić się tam mogło jakieś 20 osób najwyżej więc ja się trochę na tle tych ludzi odróżniałam. Może nie tylko tyle co kolorem włosów ale w ogóle ubiorem.Wzięłam ze sobą w tą podróż minimalistyczną liczbę ubrań byle się zmieściło do bagażu podręcznego do samolotu ale też, żeby jakoś po ludzku wyglądać, jednakże miałam na sobie same jasne, jaskrawe, soczyste kolory, a Hiszpanie - mężczyźni zazwyczaj ubierali się w ciemne kolory, szare albo takie bez życia. Od razu było widać , że jestem jakąś turystką. 
Jeśli chodzi o pokaz to był fantastyczny, mężczyźni śpiewali, wyklaskiwali, zmieniali się kto kiedy , grali na gitarze. To było niesamowite, takie proste, takie tradycyjne, w takim miejscu jeszcze istnieją zwyczajne posiedziska gdzie każdy może wejść, przysiąść się posłuchać a i może wziąć udział :))
I znowu to dzięki mojemu hostowi. Gdyby nie on to nigdy bym na coś takiego nie wpadła, że to tu , że w ogóle istnieje :))

Flamenco wszędzie w mieście było raczej nastawione na turystów, wszędzie wisiały ogłoszenia kluby Flamenco, ale raczej było to coś w rodzaju reklamy zwyczajnego klubu niż Flamenco takiego prawdziwego. Na bazarze niedzielnym można było kupić strój do Flamenco, różne dodatki , wachlarze, oczywiście nie mogłam się oprzeć żeby czegokolwiek chociaż sobie nie zakupić (oczywiście rozmiarowo małego, by się zmieściło do torby do samolotu) także w różnych sklepach można było zakupić różne fajne rzeczy. uwagę mą przyciągnęły laleczki.


Albo ubrane w różne fikuśne sukieneczki, albo też jakieś plastikowe czy inne figurki.przesłodkie, ale z deczka za drogie, jak na mój skromny podróżniczy budżet.



2. Hałaśliwy sposób bycia.

Może ja jestem głośną osobą lubię krzyczeć, na ogół głośno mówię, mam dość donośny głos, ale to co robią Hiszpanie to przekracza wszelkie granice.  Ja się zastanawiam jak oni mogą w ogóle funkcjonować w takim hałasie.
Pierwszego wieczoru , gdzieś około godziny 23, poszliśmy do jednej knajpki. Całkiem miła przyjemna malutka, z klimatem. Zamówiliśmy Sangrije - czyli taki typowy trunek hiszpański, takie winko. Niby nic, niby podobne do innych win, ale mi jednak zaszkodziło.... o i to srogoo zaszkodziło. Polecam pić w umiarze, gdyż do niektórych składników nasz żołądek nie jest w ogóle przystosowany.


Siedząc tam myślałam, że oszaleje od tego hałasu który tam panował. Host wytłumaczył mi, że to normalne, że Hiszpanie są zazwyczaj tacy głośni, że u nich rozmowa zazwyczaj w miejscach publicznych polega na tym, kto głośniej coś powie, kto swoje zdanie wypowie. To mnie też troszkę zdziwiło, bo skoro oni tak głośno krzyczą to nie są w stanie usłyszeć niczego, nikogo kto siedzi obok a tym bardziej nie są w stanie usłyszeć niczego od kogoś siedzącego kawałek dalej przy tym samym stoliku. Troszkę mi si ę to skojarzyło z taka walką kur i kogutów.  Co ciekawe, w knajpce był fortepian, a na fortepianie grał pewien pan ładnie i elegancko ubrany. Specjalnie zatrudniony do tego celu. Zastanawiałam się po co tutaj jeszcze wsadzili fortepian skoro Ci ludzie nie słyszą własnych myśli a co dopiero fortepian? No okazuje się, że to tak musi być, i że pomimo że się nie słyszą nawzajem to taki grający pan jest pewnym elementem dekoracyjnym knajpki, i jemu w zupełności nie przeszkadza, że nikt go nie słyszy. Ciekawe czy sam się w ogóle słyszał i to co grał...Heh.


Innego dnia poszliśmy z moim hostem na jakiś koncert.Bilety nam załatwił skądś tam. Pomysł ten nie podobał mi się zbytni ponieważ muzyka na której koncert chciał iść mój host nie była w moim typie, ale jednak poszłam bo nie miałam innego ciekawszego wyboru. Było to coś w rodzaju rocka, czy heavy metalu czy coś w tym stylu. Kiedy się koncert zaczął, po raz kolejny myślałam, że oszaleje. Oni tam nie mają granicy hałasu! Głośniki były tak głośno ustawione i mikrofon że liczba decybeli chyba była większa niż przy stracie samolotu... A śpiew występującego to była monotonia bardziej coś a la krzyczenie na jednej nucie niż śpiew, no trudno było niemniej jednak wyodrębnić poszczególne zdania z tego ryku. Nie podobało mi się to bardzo, ale widząc zachwyt mojego hosta przetrwałam.
Atmosfera była średnio ciekawa, dziewczyny w krótkich spodenkach roznosiły coś w próbówkach za darmo. LOL... w próbówkach... wszyscy tam zgromadzeni namawiali mnie żebym to wzięła, ale jakoś podejrzanie mi to wyglądało. Jeszcze w takim klubie wariackim.

3. Wszędzie się stoi 

Inna ciekawą rzeczą i bardzo nie wygodną dla mnie był fakt , że w każdym pubie, w każdym fast foodzie czy podobnych rzeczach, a często nawet w restauracjach ludzie stoją. Pomieszczenia są tak przystosowane, że można ewentualnie się tylko oprzeć o coś. toż to masakra.
Poszliśmy pewnego razu do pubu, zamówiliśmy piwo i stoimy. Ja wytrzymałam pół godziny w tym stanie i poprosiłam o zwinięcie dla mnie jedynego krzesła w tym pomieszczeniu. Niesamowite, że tylko mi się chciało siedzieć. Kobiety w wielkich szpilkach stały i rozmawiały jakby nigdy nic. Nie to że jestem jakaś słaba, bo swojego czasu pracowałam na promocjach w marketach i tam trzeba było 8 godzin stać, więc jakąś tam wytrzymałość mam wyrobioną, ale nie na na taką przyjemność to ja się nie godzę. Podobno wg Hiszpanów takie stanie powoduje, że kiedy się pije piwo to ono szybciej przenika do organizmu niż jak się siedzi i dzięki temu kupuje się go więcej. A może sprawdza się w ten sposób stan pijanego ?:> Jak już stać nie może to znak, że się powinien usunąć bo nie ma się gdzie położyć. 

Podobnych przykładów "stania" mogłabym wymienić więcej: stałam przy jedzeniu kanapki, w innym pubie także stałam, w jeszcze innym całkiem ciekawym z różnymi rzeczami powieszonym u sufitu typu motory i części do nich. Takie stanie w sumie ma sens, więcej ludzi się zmieści do takiego malutkiego pomieszczonka. 

4. Okazywanie czułości 

Hiszpanie się kochają i lubią to pokazywać bez względu na wiek. Jednkaże niejeden raz już o tym wspominałam w poprzednich postach i jak to wygląda, więc tylko tutaj o tym wspomnę gdyż jest to cecha bardzo charakterystyczna i jak dla mnie była trochę szokująca gdy się wszyscy obmacują i całują wszędzie gdzie się da, czzy to na ulicy w parku czy w metrze 2 cm ode mnie.

5. Typowy dzień Hiszpana

Rano wstaje do pracy bądź nie, jeśli jej nie ma. Mój host skończył informatykę i szukał jakiejś ciekawej pracy blisko domu. Co za wymagania! Blisko domu, bo przecież on pracował nie będzie dalej niż kilometr od swojego domu, żeby nie tracić czasu na dotarcie.Heh
Godzina 13-16 to typowy czas siesty, wtedy to nikogo nie ma na ulicach poza turystami, no i niektórymi miejscami które muszą być otwarte.Hiszpanie wtedy odpoczywają, zazwyczaj śpią gdzieś. Potem znowuż wracają do pracy. A około godziny 23 wychodzą na miasto. To jest masakra jaki wylew tej ludności jest w mieście. Nie jedno w życiu widziałam , na niejednej imprezie byłam i w niejednym mieście, ale takich tabunów rozkrzyczanych dorosłych ludzi niczym nastolatków to nie widziałam. Co za tym idzie to ciekawe jest też .....


6. Zjawisko rozświetlonych ulic nocą

Ulice Madrytu nocami są tak jasne, ze czasem miałam wrażenie , że jest jaśniej niż w dzień. Ciekawe co za żarówek tam używają :D Ale porównując nasze oświetlenie gdzie coś widać, bądź prawie coś widać nocą, bądź coś się zapala "na czujkę" jak ktoś idzie to tam jest mega jasność. Co za tym idzie ludzie czują się bardzo bezpiecznie bo praktycznie wszystko widać. Oto przykład jasności.

1 komentarze:

joy pisze...

Fajny blog, aż ci zazdroszczę tak ciekawych przygód. Może kiedyś się wreszcie odważę i też pojeżdżę stopem, bo kusi to mnie niesamowicie :)

Prześlij komentarz