piątek, 19 lutego 2010

Szczęście w nieszczęściu w Barcelonie - czyli jak mnie okradli

Po zwiedzeniu głównych różnych atrakcji oddaliśmy się wspólnej integracji i spacerkowi ogólnie po mieście i zwiedzania architektury budynków i rozmowy ze sobą. Pech akurat chciał, że w pewnym momencie spadł mi aparat na ziemię. Byłam okropnie zła. Bo jeden zepsułam przed wyjazdem i dokładnie w taki sam sposób i było za mało czasu żeby go naprawić, więc trzeba było kupić nowy. I nowy miał niecałe 2 tygodnie a ja go zepsułam!!!!  Jaaaa.. tyle kasy znowu na marne, i jeszcze zepsułam!! Tak mi feralnie upadł, że spadł na obiektyw. Hmmm.. wiedziałam co to oznacza. Obiektyw zaczął się wysuwać i wsuwać, mechanizm się mu popsuł najwidoczniej. Zdjęcia od czasu do czasu można jeszcze było zrobić, ale generalnie z wielkim trudem się uruchamiał i ciągle mu się ruszał ten obiektyw.Przestraszyłam się troszkę i wyjęłam z aparatu baterię, żeby się to tak masakrycznie nie ruszało. Baterie schowałam do torby a aparat schowałam do pokrowca.

Kiedy dotarłam na lotnisko w Gironie okazało się, że jest jeszcze trochę czasu jakieś pół godziny. Doszłam do wniosku, że mogę coś zjeść w końcu,a że McDonald był całkiem blisko, to pomimo, że go nie cierpię to tania cena skusiła mnie do pożywienia się w tym lokalu. Ciekawe było , że panowie z obsługi  mówili po angielsku, a przynajmniej ten co mnie obsługiwał. Chyba z 5 minut dyskutowałam z nim na temat tego co chce, i czemu nie ma tego co chce. 

Kupiłam, poszłam zjeść i odeszłam od stolika na miejsce siedzące gdzieś dalej. Zostało 20 minut do odlotu. 
No to sobie pooglądam zdjęcia - pomyślałam. Otwieram torbę szukam aparatu.... nie ma..... sprawdzam wszystkie kieszenie nie ma.... kurna... gdzie ja go wsadziłam ???? 

OKRADLI MNIE!!! NO NIEE!!! na koniec moich wojaży zagranicznych, nie dość, że rozwaliłam aparat to mi go jeszcze ukradli!! I tak zaczęłam sobie myśleć, gdzie ja go mogłam zostawić, byłam już w strefie bezcłowej po odprawieniu się, ani w tą ani w tą wyjścia nie ma na razie, teren poszukiwań niewielki więc kurcze skoro go tu miałam niedawno to gdzieś tu musi być.... Ale gdzie... Poszłam do Mcdonalda  i się zapytałam.Byłam bardzo pozytywnie zdumiona poziomem pomocy i szybkościa reakcji.
- Czy nie widział pan tutaj może aparatu zielonego, bo chyba go gdzieś tu zostawiłam. 
- A przy którym stanowisku robiła pani zakupy i ile minut temu ?
- Przy 3, jakieś 5 minut temu
- Momencik pojdę zobaczyć na zaplecze na kamerze. 
Czekamm... i czekam.... minęło niecałe 5 minut. Pan wrócił i oznajmił mi, że widział na nagraniu jak ktoś przy kasie mi kradnie ten aparat, i nawet mają go nagranego, jakiś rumuńsko - czarny koleś z lokami. Pobiegli po policje a mi kazali tam czekać. 
Policja kompletnie nie mówiła po angielsku ale chyba trochę rozumiała.
- Hablas Espanole ? (Czy jakkolwiek się to pisze) - zapytał się mnie policjant. 
- Nie , tylko Inglisz. 
No to pokazał mi na migi , że mam zostać tutaj i czekać na niego.OK. 

To stałam czekałam obserwowałam, lud się zrobił niespokojny, no coś się dzieje.
Patrzyłam na zegarek i myślałam sobie , że poczekam do czasu aż wszyscy ludzie wejdą, do samolotu będę ostatnia to zaoszczędzę trochę czasu jeszcze na szukanie tego aparatu. W sumie miałam jakieś 25 minut. 
Po 5 minutach przyszedł policjant i mówi mi, że nie mogą znaleźć tego kolesia i wzięli do pomocy kobietę, z obsługi która poszła zobaczyć na nagranie gdzie był tego koleś- złodziej i rzekomo go widziała, i szukali szukali, szukali ...... 
Po jakimś czasie ja wpadłam w ciemną rozpacz i nie dlatego aparatu, tylko dlatego że wszystkie 800 zdjęć, które narobiłam były w tym aparacie, i w sumie to one cenniejsze od wszystkiego. A teraz wracam do domu niedługo, i nawet nie będę miała żadnych zdjęć... No większa porażka nie mogła mnie spotkać.

I tak sobie chodzę w tą i z powrotem zdenerwowana i zniecierpliwiona ze łzami w oczach i żalem w sercu, ludzie się mi przyglądają co ze mną nie tak. I tak sobie pomyślałam w pewnym momencie, że zastosuje terapię szokową, bo jak zaginęłam w Chorwacji i przechodzili tuż obok mnie ratownicy,którzy mnie szukali, a ja zamiast się zgłosić to z szoku się ukrywałam, to w momencie kiedy się na mnie patrzyli i przechodzili bardzo blisko przyglądając się czy ja to ja to czułam się strasznie zestresowana i tylko powstrzymywałam od gwałtownych ruchów, żeby nie dać po sobie poznać, że to ja. Poza tym mam prawie do perfekcji opanowaną mowę ciała i wiele mogę z niej wyczytać, dlatego też stwierdziłam, że zacznę chodzić obok tych ludzi którzy tam siedzą, taka zapłakana i przyglądać im się perfidnie, żeby może kogoś - złodzieja zestresować,:D I tak zaczęłam chodzić obok tych ludzi.I jeden się mnie pyta, (nawet wyglądął tak podobnie rumuńsko) co się stało. To mu mówię, że mi ktoś ukradł aparat i że w sumie kij z aparatem , ale teraz nie mam żadnych zdjęć, no i że go szukam, dlatego tak chodzę i się rozglądam i że ryczę z tego powodu, i że policja szuka już złodzieja i że wiedzą jak on wygląda bo się nagrał na film. No i z mojego punktu widzenia, koleś zachowywał się z deka podejrzanie... Bo już samo zapytanie co się stało z mojego psychologicznego punktu widzenia jest jakby przełamaniem bariery z jednej strony i narzuceniem podejrzenia na niego z drugiej.No i policjanci zauważyli co ja czynię, i że rozmawiam z tym kolesiem. I podeszli coś do mnie mówiąc , czego nie zrozumiałam, i do kolesia po angielsku, żeby pokazał swój aparat. A on , że ma tylko swój, i ze żadnego innego nie ma. A policjant, że pasuje do człowieka z nagrania i że ma rozpakować torbę. Heeeeh.... No i rozpakowywał przy mnie, pokazał swój aparat, a policjant się pyta czy to mój. Na upartego mogłabym powiedzieć, że to mój :D miałabym za free drugi aparat, ale mi bardziej chodziło o zdjęcia. 

No to dali mu spokój i dalej szukali. Minęło 20 minut. Jakiś inny lot się szykował a mnie wziął stres, że jeśli złodziej jest w tamtej grupie odlatujących to odleci zaraz z moim aparatem. A Obsługa dalej szukała tego kolesia, to tu to tam to po jakichś zakamarkach. No i w końcu patrzę, że i na mój lot się łądują.... No nie... a mojego aparatu jak nie ma tak nie ma. Poczekałam jeszcze 5 minut, i idę do policjanta i mu mówię, że ja muszę iść bo mi zaraz samolot odleci. To ten, że mam zadzwonić jutro do biura rzeczy znalezionych tu na lotnisko, to się może znajdzie. Świetnie... Tylko, że ja nie mam jak wrócić do Barcelony :D Bo jutro to ja lecę do domu z Madrytu. No ale nic... Mówię do niego tylko, że ten aparat był mały bardzo i w kolorze zieleni... i tak mu pokazuję na jego koszule.... green był taki green, (jak świetnie że ma kolor zielony, oryginalny od wszystkich)

No i nic , poszłam w kolejkę bo już nie miał kto wchodzić i byłam ostatnio. Zaczęłam na dobre wyć jak bóbr... i mając jeszcze większy żal w sercu, że nie mam fot i  bezmyślnie chciałam przejść sobie przez bramkę zapominając o tym, że muszę pokazać kartę. Babka mnie zatrzymała i prosi o nią, i taka dramaturgia sytuacji w tym momencie była, ja się schylam, łzy mi leca jak grochy, włosy mi opadają, nic nie widzę, wnerwiona i zdenerwowana zarazem i nie mogę w dodatku znaleźć tej karty pokładowej. I szukam i szukam.... i nagle ktoś mnie puka w ramię. To ten sam policjant..... i podaję mi mój aparat.
- OOOOOOOOOOOO....!!!!!!!!!!!!!!! Mój aparat!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- Ale nie ma baterii - wskazał policjant. 
- Wiem,bo ją wyjęłam, ja ją mam!!!!!!!!! :)))) i dziękuję, prawie mu się rzuciłam na szyję. 

Wbiegam do tego samolotu jako ostatnia, patrzę że prawie wszystkie miejsca zajęte, o miejscu przy oknie mogę zapomnieć. I nagle jakiś starszy facet do mnie mówi. 
- Czy chce Pani usiąść przy oknie ? 
- Ależ oczywiście - siadam i jeszcze w mega szoku nie mogę uwierzyć własnemu szczęściu .Mam swój aparat, i siedzę przy oknie. Zupełnie tak jak chciałam. 
- Czy pani jest zdenerwowana, czy to tylko takie moje wrażenie - zapytał pan który siadając obok mnie ustąpił mi miejsca przy oknie w samolocie. 
- Jestem zdenerwowana - odpowiedziałam i opowiedziałam mu historię z zepsuciem i  kradzieżą mojego aparatu. 

Wyjęłam, pokazałam mu, i dodałam, że tylko dlatego, że wcześniej zwaliłam go na ziemię i ruszał się nieustannie obiektyw wyjęłam z niego baterię. I myślę, że tylko dzięki temu odzyskałam mój aparat z powrotem. Bo jak go złodziej zabrał (razem z pokrowcem) zobaczył, że aparat ma uszkodzony obiektyw, który się nie wsuwa, tylko jest wysunięty, i że w ogóle się nie chce włączyć, to na pewno nie pomyślał, że to tylko dlatego, że nie ma baterii i na pewno też tego nie sprawdził. I tak zostawił aparat w łazience - bo tam go znaleziono , a pokrowiec sobie zatrzymał. No po prostu szczęściara jestem taką, że to mało nazwać.. I jak tu nie mówić o związkach losowych... Tak to miało być, miałam rozwalić ten aparat, żeby wyjąć z niego baterię i żeby złodziej uznał go za niesprawny. Bo pewnie los miał mnie doświadczyć o tą  kradzież. Zresztą ja mam poczucie, że istnieją zawsze jakieś powiązania między zdarzeniami, między większością i że zawsze coś się dzieje po coś, w jakimś dalszym celu, tak jak rozwalenie mojego aparatu miało się przyczynić do wyjęcia przeze mnie baterii i dzięki temu zostawienia aparatu przez złodzieja i odzyskania go przeze mnie.

Żeby szczęścia było więcej, to pokazując temu panu ten słynny aparat, zapytałam się czy nie ma on pomysłu w co ja go mogę teraz wsadzić. Bo jak miałam pokrowiec, to chronił wysunięty obiektyw, a teraz nie mam nic, i boję się, że ten obiektyw się może jeszcze bardziej zniszczyć. Na co wziął on ten mój aparat, wziął swoją paczkę papierosów, wyrzucił wszystkie i wsadził do niej mój aparat. Jak milutko :) 
Dzięki temu miałam pewność, że mój aparat chociaż trochę jest chroniony. Szczęścia było mi ciągle chyba za mało, albo to jakaś rekompensata, bo okazało się, że po jakimś czasie pod wpływem nacisku tego pudełka po papierosach na obiektyw, wsunął się on na swoje miejsce i mój aparat był nadal sprawny. Sam się naprawił. HAHAHAHAHA..... 

I tak oto moje szczęście w nieszczęściu się odbyło po raz któryś w moim życiu. Jestem dzieckiem szczęścia i mam 7 zmysł. To już prawie pewne.

0 komentarze:

Prześlij komentarz