niedziela, 16 maja 2010

Pierwsza podróż tirem Hradec Kralove - Wiedeń

No to jakoś dotarliśmy do początku miasteczka Hradec Kralove w Czechach (oznaczone jako punkt B na mapie) Hmmm ... No tak zostać zostawionym na początku miasta to nie za ciekawie. W ogóle gdzie my jesteśmy.
Nadszedł czas potrenowania swojego języka. Zaczepiliśmy pierwszych przechodniów. Pytanie brzmiało gdzie jest koniec miasta, a dowiedzieliśmy się tylko tyle że zaraz jest przystanek autobusowy.
W sumie dobre miejsce do łapania stopa - i na takim zadupiu wydawać by się mogło gdzie kompletnie nic nie jeździło, od razu kogoś złapaliśmy. Koleś nawet nie potrzebował tłumaczeń, cokolwiek do niego mówiłam, kiwał, że rozumie, chcemy na koniec miasta? Ok , ok . Wszystko co się powie ok, ok. I przewiózł nas przez miasto. To się nazywa szczęście :) 

Hradec Kralove jest podobno bardzo ładnym miastem, wartym zwiedzenia. Szkoda, że tyle razy już przez niego bądź obok przejeżdżałam i nie miałam okazji zwiedzić. Bardzo fajne jest tam też miejsce do stopowania, jakby specjalnie stworzone dla autostopowiczów. Jest koniec miasta i skrzyżowanie ze światłami. Światła to największy sprzymierzeniec autostopowiczów. Na światłach samochody się zatrzymują i widzą lepiej kto stoi i czeka na transport. Na drodze jest inaczej, kierowca ma zaledwie 2-3 sekundy na podjęcie decyzji, tutaj swoją decyzję może przemyśleć, także my jako autostopowicze możemy zmienić swoją postawę, uśmiechnąć się, czy inaczej wpłynąć na sytuację - na przykład poprzez inny, ciekawy śmieszny napis na kartce, przygotowany wcześniej. W ten sposób nie tylko jeden kierowca nam się przygląda, ale wielu stojących na światłach, bo z braku laku wolą popatrzeć na nas i co tam się dzieje niż na czerwone światło. A nóż widelec któryś się skusi .... 

I skusił się kierowca tira. Pierwszy raz miałam okazję wsiadać do tira. Pomijając to, że tak wysoko się trzeba wspinać to z łatwością można sobie wyobrazić co to znaczy wspinać się z 10 kilową torbą. Ale i do tego są pewne zasady. (W ogóle podróżując z Panem X wielu takich zasad się nauczyłam) Ta głosiła to, że kobieta z racji tego, że jest słabsza fizycznie wsiada pierwsza na górę i przy pomocy męskiego ramienia który od dołu podaje torbę stara się ją(torbę) wciągnąć. No w sumie wciągać jest zawsze łatwiej niż podnosić tyle na wysokość 2 metrów. Można stwierdzić, że to całkiem wygodne traktowanie, jednak następnie okazało się, że z tej racji, że kobieta wsiada pierwsza, no to zajmuje gorsze miejsce w środku. Tak więc zmuszona byłam usiąść z tyłu siedzeń na leżance, a Pan X wygodnie w fotelu. Świetnie :) Leżanka była w dodatku jakoś tak usytuowana, że nie dało się na niej komfortowo siedzieć,bo trzeba było się schylać. No to się położyłam, zginając w pół. 

Kabina Tira, którym jechaliśmy, była bardzo ładna i zadbana. Niemalże drugi dom, na podłodze dywaniki, kierowca bardzo sympatyczny siedział w kapciach, poduszki, laptopy, plazmy, sprzęt grający i czego tam jeszcze potrzeba. Na oknie wisiała taka ładna zasłonka do połowy zasłaniając wszystko co znajdowało się wewnątrz. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki temu, że ta kabina była tak zakamuflowana, ciemna spowodowało,że ten kierowca nas wziął. Z prawnego punktu widzenia kierowcy tirów mają zazwyczaj zarejestrowane tylko miejsca na dwóch pasażerów a nie na trzech.

Chcieliśmy się udać do Wiednia, kierowca jednak jechał do Bratysławy. Umówiliśmy się z nim tak, że wysadzi nas gdzieś na odbiciu na Wiedeń, tzn Pan X się chyba umówił, bo ja tego nie pamiętam, żebym się tak umawiała. Po dwóch, trzech godzinach dobrej drzemki w końcu dotarliśmy do tego miejsca ( Na mapie oznaczone literą C) O tyle było to dziwne, że kierowca zatrzymał się prawie na środku autostrady na światłach alarmowych każąc nam tam wysiadać i wskazując tylko kierunek, w którym powinniśmy iść aby dojść do drogi na Wiedeń. 
- No świetnie :))) Co za miejscówka, na pewno zaraz coś nas zabije - myślałam. Pobocza nie ma, nie ma którędy iść, nie tyle coś może porwać mnie ale mój plecak i karimatę która była przymocowana do niego i się rozciągała na jakiś metr w szerz. 
Szliśmy gęsiego w miejscu w którym nie powinno być pieszych, a trzeba wspomnieć, że za spacerowanie po autostradach można dostać słony mandat, a za granicą nigdy nie wiadomo jak kosztowna może być taka przyjemność. Z dzisiejszego punktu widzenia, myślę jednak, że o wiele bardziej przeżywałam to co się tam wtedy działo bo był to pierwszy raz, nie miałam zielonego pojęcia o niczym  i polegałam głównie tylko na wiedzy i doświadczeniu Pana X, który przestopował 14 krajów Europy i teoretycznie powinien wiedzieć co i jak i kiedy robić.(Czasem jednak ta jego wiedza była bezużyteczna :P)
Jednak jak niektórzy powiadają  "Podróżując jesteśmy bardziej skupieni, mamy natężoną uwagę, wyostrzony słuch" i rzeczywiście wszelkie zdarzenia, sytuacje, emocje które występowały wtedy w danym czasie były trochę inaczej przeze mnie postrzegane niż teraz- prawie rok później kiedy o tym pisze - były intensywniejsze.

Doszliśmy w końcu do jakieś drogi z chodnikiem. Eureka! Jesteśmy bliżej niż dalej, a jeszcze pełnia dnia. Podążaliśmy wzdłuż chodnika i ulicy na której według wskazówek kierowcy mieliśmy łapać kolejnego stopa. Chodnik wydawał się nie mieć końca, dlatego też zaraz gdy ujrzeliśmy na ulicy na tablicy znak " Wien " postanowiliśmy znaleźć dogodne miejsce na czuja i zacząć tam łapanie. W ogóle stopa z Panem X się ciekawie łapało. Ciągle mi powtarzał, że jak jedna osoba łapie do druga siedzi. Czemu ? Nie odgadłam tego sekretnego prawa do dziś. No ale skoro tak to zasiadłam sobie na moim plecaku ( taki 10 kilowy plecak to bardzo wygodna rzecz). 

Generalnie ulica nie była za dobra bo miała aż 3 pasy ruchu, my stojąc na brzegu na jakiejś zatoczce mogliśmy się spodziewać, że jedynie ktoś z brzegowego pasa ruchu może zdecydować się na zatrzymanie na tej zatoczce. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie przecinałby 2 pasów tylko po to by się zatrzymać i kogoś zabrać tak nagle. Ponadto po jakimś czasie przyszli inni autostopowicze, którzy wyglądali jak "dzieci kwiaty" i stanęli za nami, tzn daleko dalej w kierunku jazdy (tu też jest tak zasada, że jeśli się spotka jakichś autostopowiczów pierwszych w jakimś miejscu to mają oni pierwszeństwo w łapaniu tego stopa, a że stoją bliżej to ktoś jak się zatrzyma to najpierw do tych pierwszych, i w tym przypadku to my mieliśmy to pierwszeństwo) ale tak, że jeszcze było ich widać. Trochę ciężko było tam coś złapać bo kierowcy niektórzy sobie jaja robili migając migaczami jakby chcieli zjechać. I jeden kierowca tak uczynił, że nawet zjechał ale zaraz odjechał machając nam na pożegnanie i o dziwo i ku naszej kurwicy zatrzymał się przy następnej parze. No co jest kurde... my byliśmy pierwsi!!!!! Arghhh ....
Jednak nie minęło parę minut a zatrzymał się kierowca z mercedesem. Jak się potem dowiedziałam od pana X para ta została wysadzona 2 kilometry dalej heheheh....I nadal stała kiedy my obok przejeżdżaliśmy. W ogóle po moich podróżach nasuwa mi się tutaj taka refleksja, że w krajach na południe od Polski ludzie jeżdżą bardzo komfortowymi samochodami.  Można sobie wyobrazić jaka to jest wygoda kiedy jadąc autostopem nie oczekując wygód zostają one podsuwane pod sam nos. Taki sposób podróżowania był nawet wygodniejszy niż pociągiem czy jakimkolwiek innym transportem. Ponadto był to sierpień, a więc około +30 stopni, stojąc jakiś czas na słońcu = bardzo gorąco. Wsiadając do takiego luksusowego samochodu można było liczyć nie tylko na wygodę jazdy, ale też na klimatyzację. 

Kierowca był bardzo miły i sympatyczny, bardzo ładnie mówił po angielsku i w sumie moja kompetencja językowa przy rozmowie z nim bardzo się rozwinęła. Wcześniej jakoś nie miałam okazji  do tak naturalnego sposobu rozmowy. Należy tutaj zaznaczyć już na wstępie, że takie rozmowy na różne tematy w sytuacjach musu są lepszą nauką języka obcego niż jakiekolwiek kursy czy studia. A wiem co mówię bo miałam przyjemność studiować języki obce. I nie nauczyłam się tyle przez lata nauki, co przez parę godzin rozmowy z obcokrajowcem. 

Pan kierowca był z Wiednia, jadąc z Czech stwierdził, że to sama przyjemność nas podwieźć. Lubił dużo mówić, opowiadać i rozmawiać na tematy ekonomiczne. Z tego względu, że jestem z natury wygadana to przyjemnie się mi z nim dyskutowało na temat pracy, zarobków, czy w ogóle ekonomii krajów w tym Polski. Jedynym szkopułem było to, że ja chciałam się przespać i wyspać po ostatniej ciężkiej nocy w krzakach gdzie wymarzłam, a kierowca podyskutować. Na siłę więc udawałam, że zasypiam nie słuchając go. Ale na to też znajdował bezkolizyjny sposób włączając muzykę. Niestety tutaj znowu rola osoby jadącej z przodu jest niewdzięczna, ponieważ polega głównie na zagadywaniu ,co akurat czasem lubię. No ale ile można gadać? To też jest kolejną sprawą bezpieczeństwa w podróży, gdzie jedna osoba siada z przodu, a druga z tyłu z torbami, tak by w razie niebezpieczeństwa w środku atak nasz był skomasowany z dwóch stron - z tyłu i z boku - mamy wtedy większą kontrolę nad sytuacją, poza tym zawsze z przodu łatwiej pociągnąć za hamulec ręczny w razie czego niż wykonując ten manewr siedząc z tyłu. Z biegiem samochodów wymienialiśmy się tą rolą "rozmówcy" i siadania na przednim siedzeniu , no chyba, że odczuwałam nadmierną ochotę do dalszego praktykowania języka angielskiego.

Finalnie kierowca chyba nie był aż tak zadowolony do końca z naszego towarzystwa, bo zamiast wysadzić nas w najlepszych możliwych punktach w Wiedniu tj. na początku lub na końcu miasta to wysadził nas w najgorszym możliwym, czyli prawie w środku miasta koło metra, nie zdając sobie sprawy że perspektywa autostopowicza i podróżowania tym sposobem różni się diametralnie od perspektywy podróży miejskiej.
To jest o tyle nie fajne, że jedyną mapą, którą się ma przy sobie jest mapa Europy, gdzie szczegóły nie są aż tak dokładne, i aby za wiele nie nosić ze sobą bierze się najlżejszą(polecam marco polo samochodową) a tym bardziej nie ma wielkich planów wszystkich możliwych miast napotkanych na drodze. Zresztą posiadanie wszystkich mijało by się z przyjemnością autostopowania. 

Stojąc więc sobie tak w Wiedniu w sumie nie wiadomo w którym miejscu udaliśmy się do metra z nadzieją po jakąś informacje.Ale co za masakra wszelkie napisy i plany w języku niemieckim, którego nie znam ani  ja ani Pan X. Gdzie do diabła jest jakaś wersja angielska ???? Jak tu odczytać z tych mega długaśnych bohomazów nazw niemieckich gdzie jest koniec miasta i czym tam dojechać ?? Albo w ogóle się zorientować w którym miejscu się jest. Echh... Wpadłam na pomysł, że się kogoś zapytam. Kogoś z kim się będzie można dogadać, przechodnia ale nie takiego zwyczajnego. No i zapytałam jakiegoś facecika w garniturku. Wytłumaczyłam mu całą sprawę i problem ze znalezieniem końca miasta i drogi wylotowej  na Graz w Austrii (dokąd się dalej zamierzaliśmy udać) i doczytaniem czegokolwiek na planie. Pan się okazał bardzo miły i zaangażował się w pomoc tak, że zadzwonił  do kogoś pytając o tą drogę wyjazdową i czym tam najlepiej dotrzeć, próbując sam wyczytać cokolwiek z mapy naściennej. Tak jak udzielił wskazówek, tam się udaliśmy. W ogóle chyba po raz pierwszy w życiu jechałam wtedy metrem, a te wszystkie korytarze i piętra i oznaczenia metra były dla mnie jak czarna magia, i wydaję mi się, że gdyby nie Pan X to ja się bym sama w tym nie odnalazła.

Wskazówki były takie, że po wyjściu z metra musimy jeszcze z jakiś kilometr iść w tym a tym kierunku przez jakieś tereny zielone by dojść do wjazdu na autostradę. Ale chyba zgubiliśmy trop. Wtedy też wydaliśmy po raz pierwszy od 2 dni 3 euro na kebaba z 30 euro które zabrałam ze sobą. Stwierdziliśmy, że zapytamy się kogoś jak tu dojść  na trasę wylotową i ktoś nam wskazał zupełnie inny kierunek. Ja oczywiście nie chciałam iść w tym kierunku, ale Pan X się uparł i doszliśmy donikąd. Byłam zmęczona i zła. Tym bardziej dochodziłam do szczytu złości gdy Pan X wymyślił, że znowu się kogoś zapyta i wybrał człowieka, który wyglądał jak pijany śmieciarz jadący na rowerze. I oczywiście po raz kolejny pomimo moich prośb zapytania się kogoś budzącego większe zaufanie, Pan X zapytał się właśnie tego śmieciarza.



Jakież ogromne było moje zdziwienie, gdy się okazało, że człowiek którego uznałam za śmieciarza pracował naukowo, płynnie mówił po angielsku i był całkiem inteligentny a na pytanie czemu się tak ubrał odpowiedział, że tak lubi. Oczywiście wykazał chęć pomocy wskazania nam kierunku i w dodatku chciał z nami zdjęcie na pamiątkę, które możecie podziwiać powyżej :) W końcu po drobnych komplikacjach dotarliśmy do końca miasta. Zmarnowaliśmy na to jakieś 3, 4 godziny a można było już być dalej jeśli ktoś by nas nie wysadził w środku miasta. Musieliśmy gdzieś dotrzeć i poszukać cieplejszego miejsca na nocleg bo robiło się późno, wizja  ponownego zamarzania gdzieś w krzakach w namiocie tylko nas przerażała.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

i jak w końcu ta wylotówka na Graz? można uprzejmie prosić o szczegóły? własnie się wybieram :) Magda

Wieczna Podróżniczka pisze...

No ciezko...Przynajmniej my mielismy problem sie wydostac z Wiednia. Ale to chyba kwestia tego ze jeden kierowca nas wysadzil w srodku Wiednia i musielismy sami sie odnalezc gdzie tu sie dostac na sam koniec.

Prześlij komentarz