czwartek, 10 grudnia 2009

Madrid sightseeing Day 1 - Roślinność

Zjawisko nadmiernej roślinności w Madrycie.

Jeśli chodzi o samo miasto, to jak na przekór do terenów poza miastem jest on bardzo uroślinniony. Chyba hiszpanie mają fizia na tym punkcie żebym mieć sto milionów ogrodów i roślinek na ulicach bo właśnie tam tak mają. I to jeszcze takie ogrody tam występują co chwilkę co dla nich jest to normalką, a dla mnie było jakimiś ewenementem roślinnym.

 






U nas jeden taki ogród to byłby atrakcją turystyczną na skale przynajmniej wojewódzką, a tam co chwile jakiś ogród to w stylu angielskim to francuskim to jeszcze innym , co chwila jakiś pałac, zamek czy inna atrakcja. Ja w ogóle sobie nie wyobrażałam, że taki jest Madrid przed przyjazdem tam, myślałam, że jest to takie wielkie miasto ze skupiskiem bloków i że po prostu te bloki są tak zwyczajne, że tylko dlatego warto zobaczyć tą zwyczajność. A tam po prostu jest niesamowicie. Tzn dla mieszkańców Madrytu jest to całkiem normalne, że mają takie ogrody i takie atrakcje. Jak żyją w takim ładnym otoczeniu i środowisku to się przyzwyczajają. Zresztą sam mój host stwierdził, że w Madrycie nie ma nic ciekawego. Tak prawdę mówiąc skoro tak myśli o swoim mieście to po kija ludzi przyjmuje i ich oprowadzać chce, skoro nie widzi w tym najmniejszego sensu.






W życiu bym nie pomyślała, że w tym mieście są takie ogrody i takie rzeczy. Bardzo mi się to podobało, może to dlatego , że jestem taką zapaloną "uwielbiaczką natury wszelkiej " Co prawda takie parki można tez spotkać , niedaleko Bydgoszczy w Ostromecku. Ale ilość tego tam no po prostu jest niesamowita.






Te ogrody dla Hiszpanów nie są prawdopodobnie niczym szczególnym, są otwarte dla nich i każdy może się w dowolnym miejscu legnąć na ziemi i poczytać np książkę, i to czynią tam owi ludzie. Zazwyczaj takie kompleksy parkowe są dla nich miejscem flirtów, odpoczynku. Kładą się czy siadają na trawie w każdym możliwym miejscu , i zupełnie bez krępacji wyrażają sobie uczucia mową ciała. Takie sobie to pikniki rożne urządzają w takich miejscach!




Kochany to naród. U nas chyba dziwnie wyglądałoby to , gdyby nagle w parku przy dróżce rozłożyła się para dorosłych ludzi (30-50 lat) na trawie i tak odpoczywała. W ogóle hiszpanie są bardzo otwarci, bardzo głośni i okazują sobie uczucia intensywniej niż my co mnie osobiście po jakimś czasie zaczęło irytować troszeczkę, bo u nas takie zachowanie jest tępione, a tam jakieś pocałunki buziaczki czy inne rzeczy wykonywane publicznie są uważane za piękne. Bo przecież " Oni w ten sposób pokazują jak bardzo się kochają i chcą to pokazać także innym"  Hmm... No ok.




Zaczynając nasze zwiedzanie pierwszego dnia, od razu się nadzialiśmy na Polaków. Pierwszy lepszy park, oglądamy, zachwycam się widokami, i słyszę co ? K....a. Heh. Nie ma to jak w domu. Oczywiście nie omieszkałam z nimi porozmawiać ..... po polsku. Wreszcie mogę mówić po polsku!!! Jak miło :))) Naprawdę mi tego brakowało. Powymienialiśmy parę zdań na temat tego co tu robimy oby czwóro czy jakkolwiek się to mówi. I po jakiś 15 minutach rozmowy, aby mój host się nie nudził, zaczęłam mu tłumaczyć o czym rozmawiamy. Potem wynikła komiczna sytuacja bo rozmawialiśmy w trzech językach, tzn w polskim, angielskim i hiszpańskim. To znaczy oni rozmawiali po hiszpańsku, nie wiem o czym.

Okazało się generalnie, że koleś z Polski przyjechał tu paręnaście lat temu i teraz oprowadza brata, bo możliwe że on tez tu się przeniesie. On jednak osobiście znudził się już Madrytem. Hmmm... Kolejny znudzony miastem.




Madryt jest specyficzny, na pewno nie porównywalny do naszych miast. Wiele rzeczy jest to perfekcji wypracowanych. Prawie każdy budynek jest bardzo ładny odremontowany,jest czysto schludnie, co rusz to palmy, czy girlandy na balkonach. Ciepło , ciepło i jeszcze raz ciepło.Jednak ja bedąc pod koniec września jakoś się tym ciepłem aż tak nie zrażałam, rzeczywiście było ciepło, ale nie cieplej niż u nas zazwyczaj bywa, tak średnio 25- 30 stopni. Oczywiście dla mojego hosta to już chyba był koniec świata, bo przecież tak ciepło och tak ciepło, i jeszcze czas siesty.Nikt nie wychodzi na ulicę, tylko turyści, heheh. Ja nie rozumiem jak można siestować w najładniejszą porę dnia. To jest od 14 do 17/18. I jak można tyle w ciągu dnia spać. Mój host to chyba jakby mógł to w ogóle by się z łóżka nie podnosił.



Pomimo, że to takie wielkie i skomercjalizowane miasto to jest bardzo ulesione. Naprawdę roślinności tam nie brakuje. Na każdej ulicy, na każdym rogu, na każdym wolnym polu jest jakiś park. Ale wydaje mi się, że ta liczebność tych terenów zielonych wynika ze sposobu życia Hiszpanów. Mają oni tą swoją sieste, wtedy się wychodzi z pracy i odpoczywa, i takie parki są jedną z możliwości co robić podczas siesty i jak odpoczywać. Można tam leżeć i czytać książkę, można się przechadzać, jeździć na rowerze, na rolkach. I żeby nie marnotrawić czasu na dojazd do domu, to idzie się do pobliskiego parku i tam odpoczywa. To jest takie typowe zjawisko tam.


Lot do Hiszpanii



Lot  z Bergamo do Madrytu był jeszcze piękniejszy niż z polski do Włoch choćby dlatego, że przez większość czasu lecieliśmy nad najpiękniejszymi górami - Alpami.




To było świetne uczucie być na wysokości trochę powyżej chmur a jednoczenie prawie na styku gór, które swoimi wierzchołkami wychodziły poza te chmury.
Lot trwał trochę dłużej niż poprzednio, leciało się jakoś około 2 godzin, wiadomo dłuższa trasa. Przy tym można było naprawdę zauważyć bardzo różne i ciekawe zjawiska zachodzące na niebie, rodzaje chmur, kłębiaste, pierzaste, baranki a w tle ziemia :)




Kiedy chmur nie było, czyste niebo, pilot stwarzał nam tą możliwość ujrzenia Alpejskich gór z bliska, i obniżał pułap lotu. Elektryzujące widoki....





Lecieliśmy także nad Lwią Zatoką na styku Francji i Hiszpanii. Prawdopodobnie jest to wybrzeże Francji, tak podejrzewam, na upartego mogłabym szukać kształtów linii brzegowej na mapie.
Jak się leci nad brzegiem można zauważyć ciekawe zjawisko atmosferyczno - fizyczno - optyczne że tak to nazwę. Albowiem wiele się mówi o energii słonecznej i o promieniowaniu, ale człowiek dopóki czegoś nie zobaczy na własne oczy to jest dość sceptyczny do usłyszanych informacji, albo przyjmuje je do wiadomości jako pewnik bez zweryfikowania z braku technicznych możliwości. Ale o czym ja tu mówię? O odbijaniu się światła słonecznego od tafli wody. Zazwyczaj mówi się, że kąpiąc się w wodzie człowiek się bardziej opali bo promienie słoneczne odbijają się od wody, my i tak ich nie widzimy ale wierzymy na słowo.

Z lotu ptaka można zaobserwować to zjawisko, i zobaczyć na jaką skalę odbijają sie promienie słoneczne od tafli wody. Nie zagłębiając się tutaj w żadne skomplikowane optyczne reguły ani zasady, jeśli ustawimy się pod odpowiednim kątem do tafli morza/wody napotkamy to zjawisko.
Dla oczu ludzkich taki widok jest prawie nie do zniesienia.Widzi się tą odbijającą powierzchnie wody, która razi w oczy z taką siłą, że gdyby się temu przyglądać przez dłuższy czas podejrzewam, że ślepota gotowa. Ale warto chociaż parę sekund się temu przyjrzeć dla samego odczucia tego.




  


Niezależnie od tego pod jakim kątem lecimy, promienie słoneczne padają z różnych stron i nawet będąc równolegle do powierzchni to zjawisko jest widoczne i może nas porazić.

 

Jednak przyjemnie jest poobserwować rzeźbę terenu, starając się nie patrzeć w miejsca odbijania się światła słonecznego. Mnie osobiście ten widok przeraził troszkę, kiedy sobie uświadomiłam to, że kąpiąc się w wodzie taka ilość energii świetlnej we mnie bije, i że aż tyle niezdrowego słońca pada na mnie nie tylko z góry ale też z dołu odbijając się od lustra wody. To tak jakbym się niemalże smażyła na słońcu, aż dziw, że nasza skóra, nasz organizm jest odporny i znosi tą energię, zostawiając ślady tylko w postaci opalenizny, która zresztą jest uznawana przez społeczeństwo za coś pozytywnego i wręcz pożądanego. Brrr....




Lecąc tak, zastanawiałam się do czego w okienkach samolotu są takie spuszczane zasłony i w sumie doszłam do wniosku, że właśnie do tego by uchronić się przed tym widokiem przed tym słońce i przed tak dużym promieniowaniem, bo chcąc nie chcąc w locie znajdujemy się bliżej słońca niż zwykle i niekoniecznie jesteśmy do tego przystosowani, a nasze oko i zdolność adaptacji tym bardziej.  Ludzie więc na ten widok po prostu zasłaniali te okienka, ja musiałam się temu przyjrzeć chociaż przez parę sekund ( bo więcej się nie dało znieść) .Jeden mężczyzna przy wzlocie z lotniska chciał w ogóle sobie to okienko zasłonić permanentnie na czas lotu. Stewardesa kazała mu je odsłonić. Doszłam do wniosku, że chyba nie można mieć cały czas zasłoniętego bo wtedy oko się nie przyzwyczaja, i jak nagle zobaczy z którejś strony taki oślepiający widok to to może być niekorzystne.

Kiedy jednak słońce zachodzi, ten odblask już nie jest tak strasznie intensywny, i można się trochę dłużej poprzyglądać. Wtedy robi się tak pomarańczowo :)

 


Gdzieś tam po drodze jakoś przypadkiem udało mi się też sfotografować wyspę. Nie do końca jestem w stanie określić co to za wyspa, a może wysepka hmmm ....





Jeśli by sobie porównać powierzchnie ziemi Polski, Włoch i Hiszpanii, to można zauważyć jaka hiszpańska ziemia jest wyschnięta.(np ze zdjęć w poprzednich postach) Ale poprzez to ma też swój urok. Pomimo, że roślinność występuje rzadko, albo w ogóle a gdzieniegdzie rosną sady winne to i tak jest to bardzo ciekawy widok.





Im dalej się zapuszczamy w głąb Hiszpanii tym ta ziemia jest bardziej sucha, pozbawiona jakiejkolwiek zieleni.


  
Można dojść do wniosku, że to niemalże pustynie. 



Natomiast tam gdzie jest trochę górzysty teren , trochę zbiornika wodnego i ziemia ma odrobinę cienia i nie jest aż tak wysuszona od razu można zauważyć roślinność.













Lecąc przez około 2 godziny można tyle było się naoglądać ,że po prostu bajka. Ciekawym faktem jest też sprawa załogi samolotu. Zawsze w skład załogi wchodzi parę stewardess i paru stewardów, zawsze też są oni z dwóch krajów, parę osób z kraju z którego się wylatuję i parę z tego do którego się leci. I zawsze wszelkie informacje podają w tych dwóch językach. Oczywiście podają niektóre również po angielsku, ale ja lecąc sobie z Włoch doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie zrozumieć co oni mówią po angielsku bo to był taki kosmiczny akcent i tak szybko mówili, że to jakaś paplanina słów. I pomimo, że nie znam włoskiego czy hiszpańskiego to prędzej rozumiałam co mówią w tych językach niż w ich angielskim hehe. 

No nie można się dziwić , że tak szybko mówią, bo przecież ich zadaniem jest przekazywanie informacji pasażerom, a skoro trzeba to zrobić w kilku językach i jest dużo do przekazania no to trzeba szybciutko mówić. Co mnie osobiście najbardziej rozwaliło to moment turbulencji.
Kiedy się rozpoczęły kobieta zaczęła oczywiście po angielsku mówić coś na zasadzie "Drodzy państwo mamy turbulencje proszę usiąść na miejsca i zapiąć pasy. jesteśmy tu i tu bla bla bla..... " Oczywiście tej wersji nie zrozumiałam, dopiero hiszpańską.Trwały one może z minutę dwie, uczucie słabo przyjemne. Brak możliwości kontroli i trzęsie, coś jakby się było sardynką w puszce. Kiedy po raz drugi nas spotkały turbulencje, po jakimś czasie, to kobieta znowu zaczęła mówić i zanim zdążyła dokończyć cokolwiek to turbulencje się skończyły, i tak w jednym w drugim języku i trzecim. Turbulencji od minuty nie ma a ona dalej w innym języku, ze są turbulencje. W ogóle chyba to jest jakieś międzynarodowe słowo bo w każdym z wymienionych języków brzmi podobnie.
 

Madrid aeropuerto

Jeśli chodzi o lądowanie na lotnisku w Madrycie to spotkałam się z korkiem samolotowym :D
Madryckie Lotnisko jest mega gigantyczne i przez to straszliwe. Jak się wyląduje to trzeba czekać jakieś 15 - 20 minut zanim się zwolnią pasy dojazdu do wejścia, potem dojechać jeszcze jakieś 15 minut do Terminala samolotem. A potem żeby było jeszcze śmieszniej, żeby znaleźć jakiekolwiek wyjście z lotniska to tak  kolejne 15 minut. Mądrze pomyślane są takie przesuwające się platformy które przyspieszają chód i co jakiś czas są umieszczane w podłodze, kto to widział, żeby tyle czasu tracić na wyjście z lotniska hehehe.

Bardzo fajne jest też połączenie z lotniskiem metra. Metro dochodzi  do dwóch z czterech terminali.
Jak w końcu dotarłam na tą lotniskową stacje metra to tak średnio mi się to spodobało, ponieważ byłam zmuszona kupić bilet na metro. Przy bramkach stoją strażnicy, nijak nie da się przeskoczyć. No to nic to kupujemy, w jakiejś dziwnej maszynie. Normalnie bilet na komunikacje w metrze kosztuje 1 euro i można się dowolną ilość razy przesiadać dopóki się nie wyjdzie na powierzchnie za bramki.
natomiast z lotniska czy na lotnisko kosztuje 2 euro. To zdzierają z turystów nieźle.

Zakupiłam w maszynie bilet za 2 euro, podchodzę do bramki wkładam bilet.... i ..... nie działa heheheh. No nie co za pech :D Kupiłam nowy bilet i jakiś trefny, mówię do  kobiety że nie działa. Kobieta luknęła i poszła mi go wymienić.  No i pięknie bo się zaczęłam stresować. Wyjęłam moje notatki by sprawdzić jak mam dojechać do mojego hosta. Oczywiście też do niego napisałam że będę za parę minut. Przywyczajona już do spóźnialstwa Włochów, wzięłam sobie z informacji jakąś książeczkę informacyjną do czytania. No i kombinując przesiadając się kilka razy trafiłam.


Wyszłam na powierzchnię, poszłam usiąść do jakiegoś stoliczka pobliskiego a to się okazało, że jakaś restauracja i kelner już do mnie wyruszył. Podziękowałam mu informując, że tylko tu czekam.
Myślałam, że znowuż z jakąś godzinę poczekam, a tu miłe zaskoczenie. Mój host przybył w ciągu 3 minut i zaprowadził do swojej chaty nieopodal. Do centrum miasta 5 minut ... heeeeeeeee :))