czwartek, 15 lipca 2010

Jak podróżować autostopem po bezludnej wyspie ? Czyli dotarliśmy na wyspę Cres.

Jesteśmy po drugiej stronie wody, chorwacka wyspa Cres, miejscowość Porozina, praktyczne to tylko Port, jakiś sklepik, jedno z bardziej ucywilizowanych miejsc na tej wyspie. Punkt I na mapie.



Wysiadamy z promu. Ale jak tu podróżować autostopem po takiej wyspie ? - Chodziło nam po głowie. Ale mamy plan!! Plan był następujący. Większość ludzi jest samochodami, musi do nich dojść wsiąść wyjechać, poczekać na swoją kolej, mamy więc jakieś 5 - 15 minut więcej na wyjście z tego promu i znalezienie jakiegoś miejsca do łapania na drogę główną jedną z niewielu na wyspie i praktycznie jedyną idącą przez całą wyspę. Skąd to wiedzieliśmy? - Pan w porcie użyczył nam mapy i przewodnika o tej wyspie kompletnie za free.


Znaleźliśmy odpowiednie miejsce, stoimy łapiemy, ludzie w porcie się patrzą i nam dopingują hahaha..... Który stanie , no który.... Wyjechał pierwszy.... drugi.... trzeci..... wszyscy nas omijają.... czwarty ....piąty..... sto dwudziesty piąty....

No kurcze jak nikt nas teraz nie weźmie to trzeba będzie czekać na kolejny prom z dostawą samochodów i to będzie marnowanie czasu. Ogólnie to trochę śmiesznie wyglądało, jestem niemalże pewna, że wszyscy przejeżdżający zastanawiali się o co nam chodzi.

Już prawie zdesperowani, że wszystkie samochody odjechały a my nadal stoimy, zeszliśmy z drogi i usiedliśmy na krawężniku.Nagle podjeżdża samochód - z włoskimi rejestracjami :D UUuu... a to niespodzianka, we Włoszech generalnie instytucja autostopu nie funkcjonuje, nie mają więc oni nawet pojęcia co może oznaczać człowiek stojący z tabliczką na ulicy. Gdziekolwiek jeżdżą Włosi nigdzie się nie zatrzymują. Tym bardziej, że mieliśmy niezłą historię z Włochem pod Wiedniem. A tu taka niespodzianka :D
Ostatni samochód z promu się zatrzymał!!!

No to w drogę!!




I ruszyliśmy hmmm...przed siebie, chcieliśmy dotrzeć do Balenic na wyspie Cres, ale na wyspie droga dojazdowa jest tylko jedna, więc dobrze jeśli chociaż by nas podwieźli do rozdroża na te Balenice.
Chcieliśmy przede wszystkim podjechać po drodze do jakiegoś sklepu przede wszystkim po wodę, której nam brakowało od dnia poprzedniego.

Nasi włosi jechali do Valun (punkt K na mapie) , była to malutka miejscowość, która znajdowała się niedaleko naszej. Świetnie! To po prostu się rozstaniemy na kolejnym rozdrożu.Nam zostanie jakieś 20 - 30 km do Balenic, a włosi sobie pojadą do Valun. Bardzo miło się z nimi jechało, można było porozmawiać nawet (co też jest ciekawym zjawiskiem, ponieważ włosi rzadko kiedy umieją mówić po angielsku, podobnie jak Hiszpanie) i popodziwiać przepiękne widoki.







W trakcie rozmowy włosi doszli do wniosku, że pojadą z nami do tych Balenic, bośmy je tak zachwalali, że je nam polecano, a oni nigdy nie byli w tym miejscu. Jednak wcześniej lepiej pojechać do Valun zrobić zakupy rozejrzeć się i wtedy ruszymy dalej. Ok. Zgodziliśmy się. Dojechaliśmy strasznie stromymi serpentynami aż do tej małej miejscowości, zrobiliśmy zakupy, nakupowaliśmy pełno rzeczy (chyba z głodu) i z wielkimi torbami i pakami wróciliśmy do naszych włochów. I co się dowiadujemy ??? Że oni tu zostają i pójdą sobie łódką popływać. No to świetnie, dalej się nie ruszymy bo za daleko i rzadko kto wyjeżdża rankiem z tej wioski. Tym bardziej z takimi gigantycznymi zakupami. No to nic.... trzeba się rozejrzeć po okolicy, może będzie tu fajnie.

wtorek, 13 lipca 2010

Brestova - Łapanie promu na stopa

I tak smacznie sobie śpiąc nadszedł mi poranek. 




Około godziny 6. Naszego "niebezpiecznego faceta" już nie było a promy zaczęły znowu pływać. Ciężki był to ranek. Bez wody, bez miejsca nawet do załatwienia się, bo wszędzie beton, zmuszona byłam w piżamie wdrapywać się na skały i szukać miejsca na mój mocz. No co za porażka. O 7 otwierali restaurację, trzeba było się do tego czasu zwinąć z naszym legowiskiem.,wymyć w mega słonej wodzie  z czym było trochę ciężko, zjeść coś i zastanawiać się gdzie w końcu łapać tego stopa a wyspę. 

Posiadając bardzo miętową pastę do zębów to nawet tą słoną wodą dało się je umyć. Płukając jamę ustną za pierwszym razem nic nie było czuć słonej wody, za drugim razem lekko było czuć ale znośnie, a za trzecim razem było czuć ale zęby były umyte i wypłukane. Gorzej było z jedzeniem, pozostało nam tylko to co nie trzeba przygotowywać z wodą.


Wyszykowaliśmy się, spakowaliśmy, zakupiliśmy bilety na prom (jakieś 6 zł) i czekaliśmy na naszą kolejkę. Tak szczerze mówiąc to można było nie kupować tych biletów, nikt nas przy wejściu nie sprawdzał ( Bo kto normalny płynie na wyspę promem bez samochodu ? ) Większość była samochodami i stała w kolejce już od 4 w nocy.Można równie dobrze sobie było po prostu tam wejść... czyli jakby złapać prom na stopa :P
To co nas ucieszyło na tym promie to woda. :D Generalnie także była naklejka, że woda nie pitna, ale nie była już słona a nam się tak bardzo chciało pić, że było nam wszystko jedno.

Mieliśmy jakąś godzinę spokoju i czas do namysłu jak tu złapać stopa wysiadając z tego promu...

niedziela, 11 lipca 2010

Brestova - budowanie legowiska w porcie

O godzinie 23 restaurację zamknięto, więc mogliśmy sobie przygotować posłanie na tarasie. Nie było to niczym dziwnym, bo wielu ludzi przyjeżdżało karawanami, samochodami osobowymi , i kładło się spać dosłownie na ziemi betonowej obok samochodu bo było tak gorąco.

My natomiast postanowiliśmy zając taras. Ze stojących tam stolików zrobiliśmy sobie ścianki, ułożyliśmy nasze rzeczy tak, by z żadnej strony nam nie wiało, a także aby nikt nas tak za szybko nie okradł.




Tak to mniej więcej wyglądało. Użycie szalików i toreb w celach osłonięcia się od wiatru nocą. Jak można zauważyć, ja zamiast mojej karimaty, za podłoże do spania postanowiłam wykorzystać materac dmuchany., który znalazłam na plaży w Puli i postanowiłam ze sobą zabrać. Na samym początku mieliśmy stracha, że może przez takie użytkowanie pęknąć a szkoda by było, skoro mamy coś wygodnego do pływania. Ale jakoś nie pękł, a w dodatku służył mi za bardzo wygodne i miękkie łóżko :) Do tego stopnia wygodne, że Pan X mi po jakimś czasie pozazdrościł i chciał zabrać , zamiast sobie też wziąć jeden z plaży, to lenistwo wzięło górę bo przecież on nie będzie dodatkowo tego dźwigał. A to niech śpi na betonie :P ( Potem i tak się okazało, że ja dźwigałam ogólnie jakieś 10 - 12 kg na plecach, a on 3 - 5 kg i jeszcze mnie popędzał :P )





Nocka była spokojna, oprócz tego, że czasami pływał prom i było to dość denerwujące, bo wydawał dźwięki, samochody się  ładowały bądź rozładowywały i ogólnie było głośno w tym momencie. Dlatego nie ma to jak zatyczki do uszu :D Zbawienie narodów, wzięłam ze sobą i wykorzystałam. Jeśli by jednak patrzeć na względy bezpieczeństwa to nie było to do końca przemyślane, gdyż w razie czego to bym nawet niczego nie słyszała, nawet jakby mnie ktoś miał zamiar do wody wrzucić.

 

I tak smacznie przespałam noc u boku blatu stołu ;) Obok nas w rogu wkarował się jeszcze jeden facet, który w moim odczuciu przynajmniej powodował lekkie odczucie niebezpieczeństwa.Jednakże tak jak zasnęłam szybo, tak się wczesnym rankiem obudziłam .... 

sobota, 10 lipca 2010

O tym jak przeżyć bez wody...bedąc koło wody czyli nocowanie w porcie

Port Brestowa (Punkt I na mapie). Dotarliśmy. Promy na wsypę Cres jeżdżą co półtorej godziny. Jest godzina 19.00 Zostały nam jeszcze dwa rejsy na które możemy się zabrać. Pytanie brzmi, czy lepiej się zabrać dzisiejszego wieczoru i zostać rozszarpanym przez nie wiadomo co na wyspie, bądź zgubić się w ciemnościach? Czy spać w porcie i poczekać do rana ? I jak z autostopem... Gdzie go łapać ? Tutaj przed wjazdem na prom, czy na wyspie ? Takie pytania nam się nasuwały, nie mając żadnej wiedzy co może się znajdować po drugiej stronie wielkiej wody. 



Zostajemy-zdecydowaliśmy, w porcie jest całkiem przyjaźnie,dużo ludzi przyjeżdża, niemalże nie kończą sie korki ze wzgórza nie grozi nam tu niebezpieczeństwo, zawsze można kogoś poprosić o pomoc. Problem tylko w tym, że nie ma za bardzo gdzie spać, w około skały, przy wodzie lepiej nie spać powód ? - Komary.
Ale jest mini restauracyjka, i taras z krzesełkami, to można tam w sumie usiąść jak na człowieka ucywilizowanego przystało.

Czas zjeść kolację. Tym razem będzie to zupka z proszku, grzybowa plus bułki. Tyle wystarczy. Jedyne czego mi trzeba to przegotowana gorąca woda. Niby mamy palnik, ale nigdy nie wiadomo czy w głuszy na wyspie nie będzie nam potrzebny gaz. Skoro mamy restaurację to po co marnować.

Idę do ekspedientki pytam się o przegotowaną wodę. Nie ma.... jasne... nie ma.
- A z czego w takim razie robicie kawę czy herbatę ? 
- No z wody. 
- To czy mogę prosić trochę takie gotowanej ? 
- To kosztuje.
- Ile
- Tyle co kawa
- Ale ja nie chcę kawy, prosiłabym samą wodę. 

No i się w końcu doczekałam przegotowanej wody zjadłam kolację. Skorzystałam również z tego, że klienci wchodzą do toalety za free. Pan X wypił resztki Coli a ja wdzięcznym krokiem podążyłam w stronę toalety z tą że butelką. Obmyłam twarz... uuu ale mam soli na twarzy po tych kąpielach. Napełniłam butelkę wodą i równie wdzięcznym krokiem zadowolona wróciłam do Pana X. Woda się przyda na śniadanko, do piciąaczy do umycia czegokolwiek.  

Około 22 zachciało mi się pić, więc wzięłam ta wodę z butelki do ust. Łyknęłam...... i myśłałam, że zwymiotuje.....  To słona woda! I to strasznie słona... Masakra!!!! Nie mamy wody.... Umrę z pragnienia!!! Jesteśmy w porcie, otoczeni mega słoną wodą, i nawet w łazience jest słona woda! Niemożliwe, że nie zauważyłam znaczka, ze woda nie nadaje się do picia!! 

Poleciałam do wolno stojącego toi toika.... też brak pitnej wody!!!! No to świetnie się załatwiliśmy. Jednym słowem nie mamy wody, przynajmniej do jutra rana, a kto wie czy na wsypie w porcie będzie pitna woda skoro tutaj jej nie ma. 
Oczywiście w sklepie była do sprzedaży. 20 zł za małą buteleczkę 0,5 litra... Ale nie... aż tak zdesperowani to nie jesteśmy. No trudno, przeżyjemy bez wody. Zawsze możemy kupić sobie kawę czy jakiś sok, póki otwarta restauracja. I tak bez wody przyszło na przeżyć kolejne 15 godzin. 

I tak naprawdę dopiero w takich momentach człowiek uświadamia sobie jak ważne są te podstawowe elementy życiowe. Na co dzień mamy poczucie, że to normalne zwyczajne, że woda jest była i będzie. Dopiero jak nam jej brakuje doświadczamy co to znaczy być bez wody. 
I my się o tym właśnie przekonaliśmy, nie żeby po raz pierwszy w życiu, ale sytuacja w tym momencie była dość nieciekawa. Woda była nam praktycznie do wszystkiego potrzebna w takich obozowych warunkach, do picia, do umycia rąk, do przyrządzenia potrawy, do umycia siebie, włosów, do umycia zębów, sztućców, czy do czegokolwiek co się pobrudziło. Mega słoną wodą raczej się większości z tych rzeczy nie da zrobić. Ugh.

piątek, 9 lipca 2010

Wydostanie się z z paszczy komarów

Pani która nas zabrała z Puli była niezmierne ciekawą i interesującą osobą. Opowiadała nam co warto zwiedzić i zobaczyć. W których miejscach są skały, w których miejscach jest piaseczek, w których jest ładnie, a które można sobie podarować.Wiele miejsc nam ta kobieta podała, a my wybraliśmy sobie na sam początek Lubenice, na wsypie Cres na którą się wybieraliśmy. 

Opowiadała nam także dużo różnych historii, wiele faktów o Chorwacji, Zapadła mi w pamięć szczególnie jedna opowiastka o niezmiernie czystej Chorwackiej wodzie źródlanej, która znajduje się gdzieś na wyspie na terenie lasów. Podobno kiedyś, ludzie czerpali jedynie stamtąd wodę, jednakże kiedy odkryto, że jest ona wodą zdrowotną, zamknięto ten teren i do dziś nikt nie może tam wchodzić i na własną rękę pobierać tej wody. Robią to specjalistyczne firmy, które napełniają butelki ta woda źródlaną. Jest to najbardziej znana woda źródlana w Chorwacji, tym ciekawsza się opowieść wydała, gdy się okazało, że właściwie jedna butelkę tej wody trzymam w ręku.  

Można ogólnie stwierdzić, że spadła nam ta kobieta z nieba, gdyż stwierdziła że nas zwiezie do samego portu. A od drogi głównej były to same niebezpieczne strome serpentyny w dół, jakieś 5 - 7 km przynajmniej. Sądzę że na nogach by się tam nie doszło.

Przyjemnie się rozmawiało z tą kobietą, w ogóle mój poziom języka angielskiego doszedł do takiego poziomu, że rozumiała ona moje żarty. I tak normalnie można było sobie pożartować. Opowiadałam jej też o naszej przygodzie z hotelem i pewnym miłym Włochem, (którą opisywalam tutaj wcześniej) i stwierdziła, że takie przygody to się na książkę nadają.  Generalnie pamiętam ją jako bardzo dobrą osobę, bo pomimo późnej godziny, zdecydowała się nam pomóc i zmarnować tą godzinę dłużej by nas zwieźć do tego portu.

czwartek, 8 lipca 2010

Ratunku! Komary mnie mordują!!!

Postanowiliśmy się udać z powrotem na naszą plażę do restauracji po bagaże. Miasto przeszliśmy niemalże całe na piechotę i od razu wyczailiśmy miejsce do łapania stopa na wyjazd w kierunku Labina, a właściwie do portu w Labinie( punkt I na mapie). Odwiedziliśmy także jakiś tani supermarket. Ceny tańsze niż w Polsce! Szczególnie owoców. Zaopatrzyliśmy się w mega duże torby i postanowiliśmy wracać z powrotem już autobusem. Nie mały ból nam sprawiło wydanie jakieś 7 złotych na bilet autobusowy. Co więcej nie opanowaliśmy systemu wysiadania i tego, że trzeba coś naciskać, czy dzwonić jeśli chce się wysiąść i pojechaliśmy za daleko... Grrr... I taki kawał iść z tymi torbiskami w tym upale. 

Zapakowaliśmy się i udaliśmy około godziny 16.00 ponownie na przystanek autobusowy by dojechać na miejsce stopowania.


Dotarliśmy na miejsce, kończyła nam się woda. Pan X jednak uparcie dążył do tego, aby nie tracić czasu na szukanie w sklepach wody i kupowanie jej tylko łapanie stopa. Ja byłam temu przeciwna, no ale cóż, moja pierwsza podróż tak naprawdę nie za wiele wiedziałam co i jak.  Oczywiście znowu gorzko tego potem pożałowaliśmy, bo brak wody to koniec świata.

Staliśmy w dość dobrym miejscu z wysepką, aczkolwiek koło lasu. A las oznacza komary. Toteż kiedy trochę czasu upłynęło, zrobiło się trochę wilgotniej w powietrzu nadfrunęły krwiożercze i wygłodniałe komary.  Z łapaniem stopa nie szło nam dobrze, może dlatego, że rzadko cokolwiek jeździło tamtędy, oprócz autobusu miejskiego. Ciekawe co myślał sobie kierowca widząc nas za każdym razem kiedy przyjeżdżał. 

W czasie podroży starałam się nigdy nie patrzeć na zegarek, szczęśliwi w końcu czasu nie liczą, my się także donikąd nie spieszyliśmy. Trudno też zatem oszacować jak długo się czekało, gdyż w towarzystwie raźniej i czas szybciej płynie. Jedynie na podstawie rozkładu jazdy autobusu mogę stwierdzić, jak długo mogliśmy  tam stać. Jeśli by wziąć pod uwagę,  że średnio potrzebował on 30 minut do 50 minut na przejechanie całego miasta i z powrotem, a widziałam go jakieś 3 razy. To można sobie wykalkulować że czekaliśmy tam około 2 godzin.

Były to jedne z najdłuższych dwóch godzin w moim życiu. Przede wszystkim dlatego, że trzeba było stać nieruchomo i łapać tego stopa, a jak tu stać nieruchomo kiedy co chwilę gryzie komar. Ja miałam krótkie spodenki, także komary miały wyżerkę z mojej krwi pochodzącej od górnej części ud aż po kostki i stopy.

Po 20 minutach stania, już ich tyle było wokół mnie, że doszłam do wniosku że nie dam rady tak dłużej stać , bo mam co 2 centymetry ugryzienie komara i to strasznie swędzi. Zmienialiśmy się więc stojąc na zmianę do oporu wytrzymałości. Po jakimś czasie ustaliliśmy sobie taki ciekawy system. Polegał on na tym, że kiedy ja stałam na ulicy łapiąc tego stopa , Pan X miał za zadanie usiąść tuż za mną i cały czas wpatrywać się w moje nogi, po czym kiedy zauważyłby komara siedzącego na którejś części moich nóg, miał krzyczeć np. prawa kostka, lewe udo, prawa stopa i tak dalej, a potem ja i tak na zmianę. Ten system pomógł nam trochę wytrwać w tej beznadziejnej sytuacji.  

Jendakże po godzinie czasu, będąc ciągle kąsana przez komary zbuntowałam się i powiedziałam Basta!  Pan X jednak nie wychwytywał wszystkich komarów siedzących na mnie. 
- Dłużej tak nie wytrzymam,- stwierdziłam - mam tyle pogryzień od tych komarów, że strasznie mnie bolą nogi. 
Usiadłam więc wysmarowałam całe nogi pastą do zębów, bo neutralizuje ona ból komarów, i okryłam ręcznikiem by nic mnie już nie atakowało. Było trochę lepiej.... prócz okropnego bólu nóg. 

W końcu ku naszemu szczęściu po jakimś czasie bliżej nie skalkulowanym zatrzymała się jakaś kobieta. Ha! 
W końcu nie tylko moja uroda , ale też uroda Pana X się na coś przydała!! :))


niedziela, 27 czerwca 2010

Chorwacka Pula i o tym jak sobie poradzić z ładowaniem sprzętu bez źródeł prądu

Tak naprawdę naszym głównym celem nie było wcale wymienienie pieniędzy choć to również, ale zwiedzenie miasteczka, zapoznania okolicy i zrobienie ewentualnych zakupów na dalszą drogę. Doszliśmy do wniosku poprzedniego wieczoru, że tak w sumie to nie pasuje nam tam miejscówka i zmieniamy ją, szkoda tracić czasu.





Wyszliśmy do miasta z wszystkimi cenniejszymi rzeczami, wodą i pieniędzmi zostawiając nasze bagaże w restauracji nadmorskiej. Nadszedł czas podładowania sprzętów a pewnym źródłem prądu za granicą jest zawsze McDonald. Po wymianie pieniędzy weszliśmy więc do niego , odnaleźliśmy kontakty i bezczelnie się do nich podłączyliśmy z naszymi komórkami i aparatami fotograficznymi.Aby nie marnować czasu, siedząc nic nie robiąc i gapiąc się tylko na siebie jak wół na malowane wrota to zamówiliśmy to niezdrowe jedzenie. I tak ok godzina dwóch nam minęła na siedzeniu w McDonaldzie i doładywaniu sprzętu.

Miasteczko same w sobie, sądzę, nie warte zwiedzania. Coś na kształt mini Aten, jakieś łuki triumfalne, kolosea i inne takie.






Także podążając za pierwotnym planem opuszczenia tego miejsca udaliśmy się najpierw do informacji turystycznej, gdzie zapytaliśmy się o cenę i godziny odpływu promu z miejsca oddalonego o całkiem sporo kilometrów od nas zwanego Brestova, który miał się udać na wyspę Cres. Potem do marketu na zakupy, z powrotem na plażę po nasze torby i znowuż z powrotem w okolicę marketów by łapać stopa w stronę Labina i naszego portu w Brestovej( Punkt H - I na mapie mniejszej)

sobota, 26 czerwca 2010

Nocleg na skałach na niby plaży w Puli

I przeżyłam...... Prawie. Obudziłam się o 6 rano cała poklejona buzia od parującej soli, która jako jedyna wystawała ponad śpiwór to nic. Jak się zobaczyłam w lusterku to się przestraszyłam tego miliona pogryzień komarów na mojej twarzy.

Pan X jeszcze spał, więc ja postanowiłam doprowadzić się do porządku i przejść brzegiem jak najdalej się da w jedną i drugą stronę. Poszłam na poszukiwanie skarbów, i nie jeden skarb znalazłam.

1.Ciekawym było odkrycie pewnego rodzaju jamy wewnątrz skał, w której mogliśmy równie dobrze się przespać a nie tak na odkrytym terenie.

2. Znalazłam także wiele skarbów na swojej drodze mini wspinaczkowej wzdłuż brzegu. Ludzi jeszcze nie było bo zbyt wcześnie ale bardzo wiele rzeczy było pozostawianych na plaży, a niektóre poskładane w kosteczkę. Zatem wzięłam parę zagubionych sprzętów. Znalazłam deskę surfingową, pełno dmuchanych materacy z czego wybrałam jeden najlepszy i podążyłam z łupem z powrotem do Pana X.

Pan X ogólnie nie był zadowolony, iż wzięłam tylko materac dla siebie a jemu przyniosłam deskę surfingową. W sumie mógł wstać wielmożnie i podejść parenaście metrów i wziąć samemu. Już około godziny 7 rano napotkaliśmy sprzątaczki plaży, które wszystkie śmieci i pozostałości pakowały do toreb śmietnikowych aby przygotować plażę dla nowych gości. Ciekawe zresztą co oni robią z tym wszystkim sprzętem, który tu tak codziennie zbierają.

3. W tych moich poskalnych wędrówkach odkryłam niezwykłą przydatność adidasów z nie równym podłożem. Jakoś tak łatwiej się chodziło i wygodniej. Odkryłam też pobliską restaurację, która ku naszemu szczęściu posiadała toaletę i stała się naszym punktem higieny osobistej. Namówiłam także w czasie późniejszym kobietę aby przechowała nasze bagaże gdyż musimy iść do centrum miasta wymienić Euro na Kuny i że przyjdziemy za godzinę dwię.

Badanie warunków noclegowych na skałach

W oczekiwaniu na przepiękny zachód słońca i noc, postanowiliśmy rozłożyć się tam gdzie siedzieliśmy. Tuż przy wodzie 2 metry. Bez namiotu nocleg w samych śpiworach, co wydawało mi się pomysłem bardzo poronionym. I takim też było.





Wraz ze zbliżającym się wieczorem robiło się chłodniej i bardziej wilgotno. Pan X stwierdził, że będziemy tu tak spać jednakże nie wziął pod uwagę parowania wody. Nie wziął także pod uwagę tego, że głównie paruje sól i wszystko co znajduje się na zewnątrz będzie osolone. Sprawdzałam natężenie domowymi sposobami zostawiając na chwilkę lusterko na zewnątrz. Nie minęło 5 minut i lusterko było całe białe od soli.
Bardzo ważne wydało mi się w tym momencie aby zabezpieczyć mój plecak, lepiej przecież mieć osolony ręcznik niż wszystko inne co się ma ze sobą. Miałam nadzieję, że przeżyję do rana śpiąc w takim buszu blisko wody na otwartym terenie.

Pierwsza Chorwacka Plaża w Puli i nauka wychodzenia z wody po skałach

Chorwacja jest bardzo ładna. Już sama w sobie, a kiedy popatrzeć na architekturę to można nacieszyć oko przyjemnymi widokami.


 Koledzy, którzy nas podwozili wywieźli nas od razu na plażę, rzekomo najładniejszą w całym chorwackim miasteczku Pula. Czy ja wiem czy ta plaża była aż taka ładna... Same skały. Nie ma piasku, w Chorwacji, szczególnie północnej części zwanej Istrią nie znajdzie się piaszczystej plaży. Jedynie skały, kamienie bądź w szczególnie sprzyjających warunkach można znaleźć małe kamyczki jako plaża.









Strasznie te skały były niewygodne. 

 - PO PIERWSZE Aby leżeć i się poopalać, to oprócz ręcznika trzeba było mieć coś twardego pod spód aby nie czuć nie równości kamienistych. W naszym przypadku były to karimaty. Karimaty się trochę poniszczyły i podarły z tego względu, że rzadko kiedy można było znaleźć odpowiednio dużą płaską powierzchnie do leżenia. 

- PO DRUGIE Kamieniste półki oznaczały przymus wskakiwania do wody, co w przypadku kobiet może być trochę trudne. Jednakże Pan X instruował mnie jak wchodzić aby bezpiecznie wejść i nie zostać zjedzonym przez jeżowce, takie małe kolczaste czarne stworki które są poprzyczepiane do ścian a ich kolce parzą. 

- PO TRZECIE Kiedy już się przemogłam i nauczyłam wskakiwać do tej wody to znowuż za każdym razem się jakoś tak odbijałam, że raniłam sobie bose stopy. Kiedy wychodziłam z wody doprawiałam sobie je tylko o ostre krawędzie skał i w ten sposób moje stopy ciągle wyglądały straszliwie, dzięki Bogu Pan X zawsze leciał mi na ratunek ze swoim sprzętem medycznym :))))

- PO CZWARTE wyjście z takiej wody to nie lada wyczyn. Fale (przypływ i odpływ) są na tyle silne, że tuż przy brzegu tzn. półce skalnej najbardziej nas obezwładniały i popychały na skały. Trzeba było uważać aby czasem nie dotykać tej półki skalnej, bo tam czaiła się chmara wygłodniałych jeżowców, no ale jeśli nie ma normalnego brzegu to jak do licha wyjść z wody nie dotykając skalistej półki, która była jedynym możliwym sposobem. O ile wskoczyć do wody nie było tak trudno o tyle już wyskoczyć na ląd z wody to niemalże mission impossible. Pan X kazał mi szukać mniejszych podwodnych skał, abym oparła swe nóżęta na nich i mogła się wygramolić z tej wody jakoś omijając zwinnie jeżowce. Jednym słowem mówiąc wyjście z wody to strata 50 % energii życiowej i zawsze po tym nie było siły na nic.